Imigrant w Mińsku. Fot. Straż Graniczna
Imigrant w Mińsku. Fot. Straż Graniczna

Pełno "turystów" w Mińsku. "Nie chcę zostać w Polsce czy na Litwie"

Redakcja Redakcja Imigranci Obserwuj temat Obserwuj notkę 36
W Mińsku aż roi się od imigrantów, którzy przylecieli z Bliskiego Wschodu, by przedostać się do Zachodniej Europy. W rozmowach deklarują, że nie chcą zostawać w Polsce czy na Litwie. Interesuje ich m.in. kierunek niemiecki.

Chcę dostać się do Holandii. Tam są już moi znajomi – mówi Ali (imię zmienione), spotkany w centrum Mińska. Inni rozmówcy PAP przekonują, że na Białoruś przyjechali jako turyści. Widać ich w centrum handlowym, w hotelach, w kolejce do kantoru. Kupują ciepłe kurtki, śpiwory, płaszcze przeciwdeszczowe, plecaki.

„Oczywiście, że nie” – mówi Ali, zapytany, czy przyjechał do Mińska zwiedzać. Ma mniej niż 30 lat, pali Marlboro. Nieźle mówi po angielsku.

Ali krąży przed prestiżowym centrum handlowym Gallereja w centrum Mińska. Przyleciał na Białoruś z Dohy w Katarze przez Azerbejdżan. Wcześniej - jak przekonuje - przez kilka lat mieszkał w jednym z krajów w Azji, choć pochodzi z Bliskiego Wschodu.

Mówi, że jego wyjazd na Zachód jest zorganizowany, nie zdradza jednak szczegółow.

„Wiem, że przejście przez granicę będzie niebezpieczne, ale zaryzykuję. Nie chcę zostać w Polsce czy na Litwie, nie. Wolę Holandię lub Niemcy” – mówi. 

Skąd przybyli "turyści" do Mińska

Obok niego przechadza się grupa kilkudziesięciu innych osób o śniadej karnacji. To głównie młodzi mężczyźni, kobiety pojawiają się rzadziej, podobnie jak dzieci. Rozmówca Polskiej Agencji Prasowej opowiada, że większość tych „turystów” to Irakijczycy i Syryjczycy. O Afgańczykach nie słyszał.

Ciepłą kurtkę kupił w centrum handlowym. Na liście do zabrania „na granicę” ma śpiwór, czapkę, rękawiczki, płaszcz przeciwdeszczowy, nawet parasolkę, zapas jedzenia i picia. „Potem w Polsce wszystko to wyrzucę” – wyjaśnia.

Wyjaśnia, że przy przekraczaniu granicy potrzebny jest telefon, a najlepsza jest, jak mówi „karta międzynarodowa”. Podaje nazwę operatora. Chodzi zapewne o kartę sim, która ma niższe opłaty za roaming. „Ona podobno nie działa na samej granicy, ale potem już będzie” – tłumaczy.

Na Białorusi każda karta sim jest rejestrowana i wymaga podania danych paszportowych. To kolejny argument za tym, że białoruskie władze mają dokładną informację na temat tożsamości osób, które przybywają na Białoruś jako „turyści”, a potem znikają w lesie na granicy.

Telefony, konieczne do komunikacji, mają wszyscy krążący po Mińsku migranci. Internet też. Zabijają czas, oglądając filmiki, siedząc w KFC czy na ławce przed Galereją. Niektórzy jedzą w sieciówkach centrum handlowego, inni w droższych restauracjach.

Widać ich też w kolejce do kantoru. Część krąży po centrum handlowym. Kupują ciepłe ubrania, płaszcze przeciwdeszczowe, plecaki. Często mają jednakowe buty lub kurtki.

Pod galerię handlową co powien czas podjeżdżają taksówki, do których wsiadają migranci z plecakami, czy siatkami. Gdzie jadą? Czy są to już kursy w okolice granicy z Polską? O tym nikt nie chce mówić. Także Ali nie chce zdradzić jak dostanie się z Mińska nad granicę.

Zapytany, czy jego lub jego znajomych zatrzymywała mińska milicja. „No co ty, przecież oni wiedzą, kim jesteśmy” - mówi. Wśród migrantów jest wyjątkiem – większość angielskiego nie zna.

„Turecki lub arabski” – mówi jeden z „turystów”. „Irak, Kurdystan” – odpowiadają mężczyźni, pytani, skąd przyjechali. „Oczywiście, turyści, zwiedzamy! Tu jest bardzo ładnie”- uśmiechają się szeroko.

Białoruskich chłodów się nie boją, pokazują ciepłą podszewkę w kurtce. „Zimno jest w nocy” – mówi jeden z nich i mruga.

Punktów, gdzie w Mińsku można spotkać migrantów, jest mnóstwo. Przed Gallereją gromadzą się ci, którzy mieszkają w znajdującym się obok hotelu Jubilejnyj i w Biełarusi – po drugiej stronie ulicy. Z relacji rozmówców PAP wynika jednak, że dla „turystów z Bliskiego Wschodu” przeznaczono też budżetowe hotele na obrzeżach miasta. 

Imigranci w tanim hotelu

Przed hotelem Willing, który mieści się na obrzeżach centrum i ewidentnie nie należy do najtańszych hoteli w stolicy Białorusi, już od kilku miesięcy mieszkają migranci. Można ich spotkać w lobby, gromadzą się przed wejściem. Nie wyglądają, jakby dokądś się spieszyli, oni też czekają. Od czasu do czasu podjeżdża taksówka i zabiera kolejne osoby z plecakami.

Pod ścianą Willinga, na której w czasach „otwierania się Białorusi na świat” i organizowanych regularnie międzynarodowych festiwali street artu powstały oryginalne murale, siedzi – wprost na ziemi i na dwóch ławeczkach – kilkanaście osób. Jeden z mężczyzn rozłożył swój dywanik modlitewny i modli się. W grupie są kobiety i dzieci, w tym kilkuletnie, chłopcy i dziewczynki. Obok leżą bagaże, śpiwory.

W internecie i mediach niezależnych pojawia się wiele informacji z różnych miejsc Białorusi, zwłaszcza z regionów przygranicznych. Migranci pojawiali się np. w Grodnie czy Oszmianach. Gdy mieszkańcy strefy nadgranicznej dzwonili do pograniczników, by poinformować, że „jacyś ludzie kręcą się po lesie”, usłyszeli, że „wszystko jest ok”.

Teoretycznie, tzn. według białoruskich przepisów, by wjechać do strefy nadgranicznej obcokrajowiec (lub osoba bez obywatelstwa) potrzebuje specjalnej przepustki, wydanej przez Państwowy Komitet Graniczny.

Wiadomo, że migranci przybywają na Białoruś drogą lotniczą. Początkowo przylatywali głównie z Iraku, ale po wstrzymaniu lotów z tego krajów (na prośbę UE), trasy się zmieniły. Według mediów niezależnych są to loty ze Stambułu, z Dubaju. Na lotnisko w Mińsku przylatywały również samoloty z Syrii. Jak pokazuje przykład Alego (Doha-Baku-Mińsk), dla chcącego nic trudnego. „To wcześniej nie mogliśmy tu przyjeżdżać, teraz jest inaczej”- wyjaśnia. 

Biznes dla taksówkarzy 

Taksówkarze na lotnisku w Mińsku walczą o każdego pasażera. Z „turystami”, którzy przylecieli ze Stambułu sprawa nie jest łatwa, bo ich transport jest „zorganizowany”. Zbijają się w kilkunastoosobową grupę i stają z boku, gdzie ma przyjechać samochód. „A friend! I wait for a friend (Przyjaciel, czekam na przyjaciela - PAP)” – tłumaczą nagabującym taksówkarzom. Jeden z nich ma jednak dość czekania i zgadza się na kurs do hotelu Biełaruś za 35 dol.

Na początku lipca Alaksandr Łukaszenka oświadczył, że Białoruś nie będzie wstrzymywać nielegalnej migracji do UE, ponieważ z powodu sankcji, „nie ma na to ani pieniędzy, ani sił”. W międzyczasie Białoruś sformalizowała tę decyzję, wycofując się z umowy z UE o readmisji.

Jak poinformowała w środę polska Straż Graniczna od początku października zanotowano 6,7 tys. prób nielegalnego przekroczenia granicy polsko-białoruskiej. Według danych MSWiA migranci to najczęściej obywatele Iraku, Afganistanu, Syrii, Rosji, Somalii, Tadżykistanu, Iranu i Turcji.

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka