- Rozumiem, że pani sprzątająca była wściekła i że ma dodatkową robotę przez to, kim jest jej pracodawca: zorganizowaną grupą przestępczą, działającą z pozycji partii politycznej - tak odpowiedziała Marta Lempart Onetowi, który zapytał aktywistkę o piątkową awanturę z woźną, która musiała zmywać farbę sprzed kamienicy, gdzie mieści się biuro kierownictwa PiS.
Według liderki Ogólnopolskiego Strajku Kobiet, partia rządząca powinna dopłacić do pensji osobom zatrudnianym, bo ponoszą konsekwencje wybuchu społecznych emocji.
Zobacz:
- Co się stało po sprzeczce Lempart ze sprzątaczką? Panią Teresę czekała niespodzianka
- Sprzeczka Lempart ze sprzątaczką trwała dłużej, wkroczyła policja. Jest całe nagranie
- "Nabrudziła, to niech umyje teraz!" Sprzątaczka nakrzyczała na Lempart przed siedzibą PiS
- Żadna z nas się na to nie pisała. Ja też nie pisałam się na to, czym się teraz muszę zajmować. Za wszystko to, co się dzieje i za to, że cierpią niewinni ludzie, odpowiada PiS. To jest ciągle ta sama historia. Tak samo protesty powodują, że ktoś gdzieś nie może dojechać, nie może czegoś załatwić. Ale to nie powód, aby przestać protestować - stwierdziła Lempart.
Jednocześnie działaczka lewicowa nie zgadza się z krytykami, którzy domagają się, by pokryła z własnej kieszeni dodatkową pracę sprzątaczki. - Tak samo my nie powinniśmy płacić za radiowozy przed domem Jarosława Kaczyńskiego. To właśnie prezes PiS powinien ponosić konsekwencje swoich decyzji politycznych - porównała Lempart.
- Protestujemy pod hasłem "Nie chciej Polsko mojej krwi", dlatego leje się farba. Bo PiS chce, żeby więcej nas umierało w szpitalach z braku aborcji, a my mówimy: ani jednej więcej - wskazała.
GW
Komentarze