Władimir Putin. Fot. PAP/EPA
Władimir Putin. Fot. PAP/EPA

Rosyjskie fake newsy atakują. „I Ty możesz zostać pożytecznym idiotą”

Redakcja Redakcja Rosja Obserwuj temat Obserwuj notkę 6
W internecie musimy uważać, co sami podajemy dalej. Byśmy w dobrej wierze nie stali się pożytecznymi idiotami szerzącymi rosyjską propagandę – mówi Salonowi 24 dr Piotr Łuczuk, ekspert ds. bezpieczeństwa, medioznawca, autor pierwszej polskiej książki o cyberwojnie, UKSW.

Po przeszło miesiącu od agresji Rosji na Ukrainę wojna toczy się na kilku płaszczyznach – czysto militarnej, humanitarnej – niszczone są cywilne obiekty, mordowani ludzie, ale też istotnym elementem jest wojna propagandowa. Mamy wiele informacji niepotwierdzonych, zwyczajnych fake newsów. Jak w tym zalewie szybkich newsów wyłuskać co jest prawdą, co manipulacją, a co jedynie dezinformacją?

Dr Piotr Łuczuk: Jeśli chodzi o wojnę w przestrzeni informacyjnej wyróżnić należy dwie rzeczy, dwie płaszczyzny, na której wojna ta się toczy. Pierwsza, w której celem ataku jest nasz kraj i społeczeństwo polskie. To realizowana na terenie Polski kampania dezinformacyjna. W założeniu ma ona wywołać niesnaski między Polakami i uchodźcami z Ukrainy. To próba za wszelką cenę uderzenia w Polaków, którzy udzielają pomocy uchodźcom, wbicia klina miedzy narodami. Nagłaśniane są przypadki na przykład pojedynczych incydentów i przestępstw, przedstawiane jako rzecz typowa. Na pierwszej linii są tu mieszkańcy wschodnich województw.

Przeczytaj też:

Rosyjski złodziej bezwstydnie przyznaje się żonie. Ta prosi go o kradzież laptopa

W jaki sposób te akcje dezinformacyjne mogą przebiegać?

Na przykład przez szerzenie doniesień, że uchodźcy z Ukrainy odbierają Polakom prace, świadczenia socjalne, miejsca w żłobkach, szpitalach. A w drugą stronę nagłaśnia się jednostkowe przypadki nadużyć ze strony Polaków dla mówienia, że Polacy wcale nie pomagają, że chcą jedynie uchodźców wykorzystać, okraść, zrobić im krzywdę.

No tak, ale przy tak dużej liczbie uciekających przed wojną może się zdarzyć i działalność przestępcza, i w drugą stronę przypadki właśnie wykorzystywania. Zupełne przemilczanie też chyba nie jest dobrym rozwiązaniem?

Właśnie tu trzeba starać się odróżniać manipulację i celową dezinformację od suchych faktów. Informacja o pojedynczym incydencie z jednej czy drugiej stronny jest czymś zupełnie innym, niż próby uogólniania, jątrzenia. Drugim obszarem, na którym odbywa się wojna informacyjna, są informacje z linii frontu. I te rozmaite doniesienia też można podzielić na kilka grup. Są Informacje oficjalne strony ukraińskiej, jest drugi obieg w mediach społecznościowych, jak Euromaidanpress, a osobną kwestią są liczne wrzutki strony rosyjskiej. Pojawiają się i znikają, są pewną efemerydą. Na przykład film oddziału kadyrowców, który niby zdobywał budynek z rąk „ukraińskich nazistów”, tymczasem w rzeczywistości wszystko było ustawką na potrzeby rosyjskiej propagandy. Natomiast co jest dla tej wojny charakterystyczne, to na razie wrzutki rosyjskie z linii frontu nie są tak skuteczne, jak zakładali ich autorzy.

Z czego to wynika?

To, że wrzutki rosyjskie nie mają tak dużego pola rażenia, zawdzięczamy choćby hakerom, którzy te manipulacje wychwytują i nagłaśniają, ale też zajmujących się tym specjalistom białego wywiadu. Nie do przecenienia jest też włączenie się dużych koncernów, jak Google w walkę z dezinformacją. Natomiast to, że te wrzutki nie są tak skuteczne, jak rosyjska propaganda by chciała, nie znaczy, że nie są niebezpieczne. Już w czasie pandemii koronawirusa mieliśmy narrację, jakoby wirus był wymyślony, żadnej epidemii nie było. I były osoby, które w to uwierzyły. Teraz dokładnie na tej samej zasadzie jest narracja, że nie ma wojny, że to wszystko ustawka. Ale są ludzie, którzy w to wierzą.

W jaki sposób mamy się chronić przed fake newsami?

Najlepszą metodą jest weryfikowanie informacji. Choćby NASK prowadzi akcję pięciu ZET, a więc zweryfikuj, zweryfikuj, zweryfikuj, zweryfikuj, zweryfikuj. Najważniejszą kwestią jest ta, czy znamy autora informacji, którą dostajemy. Ważne, by wiedzieć jaka jest data utworzenia zdjęcia, które publikujemy – czy czasem nie podajemy materiałów autentycznych, ale na przykład niezwiązanych z opisywaną przez nas sprawą. Przykładowo – czy tekstu o obecnej wojnie nie ilustrujemy zdjęciami sprzed 2014 roku. Wreszcie najważniejsze – uważajmy, co sami podajemy dalej. Byśmy w dobrej wierze sami nie stali się pożytecznymi idiotami.

No właśnie tu są pewne poradniki antytrollingowe. Ale pierwszą poradą jest to, by korzystać z „dużych i uznanych wydawców medialnych”. Tymczasem były media duże, które propagandzie Putina ulegały, ale też małe wydawnictwa, które publikowały najbardziej nieprzychylne Rosji Putina materiały. Czy takie stawianie sprawy – „ufaj tylko wielkim wydawcom” nie jest trochę nie fair?

Przede wszystkim jest rażącym uproszczeniem. Bo nie chodzi o to, czy wydawca jest duży, czy mały. Ale o to, czy jest wiarygodny. Może być niewielka, lokalna gazeta, która jak najbardziej rzetelnie podaje informacje. W rzeczywistości chodzi o to, by uważać na wydawców niezweryfikowanych, zupełnie nieznanych. Anonimowe konta w internecie, w mediach społecznościowych. Nieduży, ale zarejestrowany wydawca nie jest problemem. Anonimowe konto – już może nim być.

Przeczytahj też:

Zełenski udzielił wywiadu rosyjskim mediom: "Nie do końca rozumiem propozycję Polski"

Morawiecki przedstawił plan odejścia od rosyjskich węglowodorów. Znamy datę


Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka