Zbigniew Ziobro. Fot. PAP/Marcin Obara
Zbigniew Ziobro. Fot. PAP/Marcin Obara

Prof. Dudek: Taktyka Ziobry jest normalna dla kogoś, kto tonie

Redakcja Redakcja Rząd Obserwuj temat Obserwuj notkę 32
Zbigniew Ziobro ma świadomość, że docelowo jego sojusz z PiS się wypala, a na dłuższą metę ta jedność się nie utrzyma. Dlatego będzie próbować podkreślać własną odrębność i przedstawiać się jako obrońca prawdziwych wartości, którym PiS się jego zdaniem sprzeniewierzył – prognozuje prof. Antoni Dudek, politolog i historyk UKSW w rozmowie z Salon24.pl.

Zbigniew Ziobro przedstawił dziś nową posłankę, Annę Marię Siarkowską, bezpartyjną parlamentarzystkę w klubie PiS. W Zjednoczonej Prawicy podziały są coraz mocniejsze. Czy faktycznie może dojść w najbliższym czasie do rozłamu w koalicji rządzącej?

Prof. Antoni Dudek: Dla mnie kluczowe są głosowania. Jeśliby Adam Glapiński na przykład nie zostałby prezesem NBP, to oznaczałoby trzęsienie ziemi. Stało się inaczej. Jednak jeszcze ważniejsze jest głosowanie w sprawie Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego. Bo ten spór musi zmierzać w którąś stronę. Jeśli nie będzie rozstrzygnięcia, a Izba Dyscyplinarna, która zdaniem Jarosława Kaczyńskiego i premiera Mateusza Morawieckiego się nie sprawdziła, nadal będzie funkcjonować, to świadczyłoby o ogromnym triumfie Zbigniewa Ziobry. Bo karawana będzie trwać na jego warunkach, a Izba Dyscyplinarna dalej generować potworne koszty.

Przeczytaj też:

Ambasador Rosji w Polsce oblany sztuczną krwią. "Zabójcy", "faszyści", "Putin ch.."

W koalicji rządzącej nie brak ostrych polemik także na poziomie mediów. Ziobrze zdarza się krytykować PiS, więc docelowo nawet jak teraz będzie porozumienie, to w wyborach Solidarna Polska może pójść swoją drogą?

Myślę, że Zbigniew Ziobro ma świadomość, że docelowo jego sojusz z PiS się wypala, na dłuższą metę ta jedność się nie utrzyma. Dlatego będzie próbować podkreślać własną odrębność. Przedstawiać się jako obrońca prawdziwych wartości, którym PiS się jego zdaniem sprzeniewierzył. To normalna taktyka kogoś, kto tonie. Obliczona na to, by w przyszłych wyborach pójść do głosowania razem na przykład z Konfederacją.

Pytanie, do kogo miałaby się taka formacja zwracać. Konfederacja wyraźnie traci, wojna w Ukrainie zmieniła priorytety, więc sojusz eurosceptycznej prawicy może nie mieć elektoratu?

O, ja się tu nie zgodzę. Uważam, że elektorat dla takiego ugrupowania istnieje. To grupa wyborców, nastawiona skrajnie sceptycznie do Unii Europejskiej, jednocześnie uważająca, że Polska za daleko poszła w socjalnym wsparciu dla Ukrainy. To grupa mniej przebijająca się w mediach, ale istniejąca. Nie wiem, jak duży to jest elektorat - nie wystarczy do wygrania wyborów, ale na przekroczenie progu wyborczego już jak najbardziej tak.

Oczywiście jest pytanie, na ile te różne formacje będą w stanie się dogadać. Bo to są w zasadzie generałowie z małymi armiami – Bosak, Korwin, Braun. Sukces Konfederacji polegał na tym, że dogadali się ze sobą przedstawiciele nurtu wolnościowego, narodowcy, i dodatkowo poseł Braun, który w ogóle znajduje się poza racjonalną sferą polityki, ale jednak w Sejmie. A jeśli miałby dojść do tego Zbigniew Ziobro, powstałaby mieszanka bardzo wybuchowa i łatwopalna.

Gdyby te grupki zawiązały współpracę, to mogłyby zyskać wynik lepszy nawet od Konfederacji. Naturalnym zaś problemem są podziały. Konfederacja w ogóle doświadcza rozpadu, tylko nie zostało to ogłoszone. Natomiast elektorat eurosceptyczny, sprzeciwiający się uległości wobec Brukseli oraz zbytniej jego zdaniem proukraińskości, istnieje. Nie mam wątpliwości. 

Jest też elektorat bardziej umiarkowanej prawicy: przedsiębiorczy, prozachodni, zniechęcony PiS-em. I tu jest elektorat, ale nie ma formacji, która by go zagospodarowała?

Takie inicjatywy są podejmowane, jak chociażby Nowe Centrum Dla Polski, tworzone przez uciekinierów z tzw. konserwatywnej frakcji w PO, budowane w ramach Koalicji Polskiej z PSL. To jednak niewielkie byty, inicjatywy zauważalne tylko dla ludzi bardzo interesujących się polityką.

Tak naprawdę znów kluczowe staje się pytanie o to, w jakiej konfiguracji pójdzie opozycja do wyborów. Czy będzie to jedna lista, którą lansuje Donald Tusk, czy dwie listy, rozwiązanie które lansuje Kosiniak-Kamysz, czy w ogóle się nie dogadają? Jedna lista jest - moim zdaniem - najmniej prawdopodobna. Przy dwóch, zachodzi pytanie, jak ten podział miałby przebiegać. Bo tu najpewniej byłaby z jednej strony bardziej centrowo-konserwatywna lista PSL z ruchem Szymona Hołowni, a drugim naturalnym sojuszem byłby PSL-u z Lewicą.

Przypominam też, że Tusk nie może choćby darować Lewicy poparcia dla Funduszu Odbudowy. I dla Lewicy z kolei trudną byłaby koalicja z PSL i Hołownią z uwagi na konserwatyzm ludowców i katolicyzm lidera Polski 2050. Może też być więcej list niż dwie, ale to już praktycznie w dziewięćdziesięciu procentach zapewnia trzecią kadencję dla PiS. Po prostu, przy trzech bądź czterech listach jest ogromna szansa, że jedna z nich nie przekroczy progu. A wtedy ordynacja działa na korzyść pierwszej formacji, czyli PiS. 

Trzecia kadencja byłaby już bardzo trudna bo po drodze są wybory prezydenckie, które przy przegranej kandydata PiS oznaczałyby koniec rządów. Ale jeśli chodzi o wybory parlamentarne - więcej niż dwie listy na lewo od PiS, bo nie mówię tu o Konfederacji i Ziobrze, to recepta na porażkę opozycji.

Przeczytaj też:

Finlandia chce przystąpić do NATO "jak najszybciej"

Rosja z sankcjami odwetowymi. Na liście m. in. polska spółka


Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka