Woś: Nie wszystkim się podoba, że Polska stała się krajem bardziej równym. Fot. Pixabay/Canva
Woś: Nie wszystkim się podoba, że Polska stała się krajem bardziej równym. Fot. Pixabay/Canva

Kto się boi równości?

Redakcja Redakcja Rafał Woś Obserwuj temat Obserwuj notkę 59
Wygląda na to, że w ostatnich latach Polska stała się krajem trochę bardziej równym. Ale nie wszystkim się to podoba.

Nierówności dochodowe w Polsce

Postanowiłem sprawdzić co się dzieje z polskimi nierównościami dochodowymi. I tu od razu ważne zastrzeżenie. Każdy, kto kiedykolwiek siedział w tym temacie odrobinę głębiej ten wie, że takich rzeczy nie sposób sprawdzać w czasie rzeczywistym. To nie temperatura powietrza ani aktualny kurs dolara.

Z nierównościami jest jak z każdą agregacją danych. Po pierwsze, trochę trwa zanim się je przetworzy. Po drugie, trwa jeszcze dłużej, gdy chcemy zestawiać dane porównujące sytuację w różnych krajach. Po trzecie, nie ma jednego idealnego sposobu mierzenia nierówności. Każda miara ma wśród badaczy swoich zwolenników i zagorzałych przeciwników. 


Co mówią dane Eurostatu?

Ja wybrałem więc dane Eurostatu dotyczące dochodu rozporządzalnego (equivalised disposable income). Głównie dlatego, że są one najpełniejsze i najbardziej aktualne. Wielu badaczy regularnie odgraża się, że zrobi lepsze. Ale dopóki takowych nie ma, dopóty trzeba się opierać na tym, co mamy. 

Patrzę więc na te dane Eurostatu. I z nich wychodzi, że Polska stała się w ostatnich latach krajem równiejszym niż była jeszcze nie tak dawno temu. Przypomnijmy, że nierówności liczy się tzw. współczynnikiem Giniego. Bada on rozkład dochodu dla populacji lokując go w przedziale od 1 do 100. W takim ujęciu: im niżej tym równiej. Kraj z Ginim na poziomie 1 byłby idealnie równy. Poziom 100 oznaczałby, że jedna osoba ma wszystko, a pozostali nie mają nic. 

Polska wśród równiejszych krajów bogatego Zachodu

Tak liczony Gini wyniósł w Polsce w roku 2021 (najnowsze pełne dane) 26,8. To sytuuje Polskę w gronie tych równiejszych krajów bogatego Zachodu. Równiej jest - wedle Eurostatu - w Słowenii, Belgii, Czechach, Finlandii, Holandii i Austrii. Najrówniejsi (Słowenia, Belgia) mają Giniego na poziomie 23-24. Za nami są takie kraje jak Dania (27), Francja (29), Niemcy (31), Włochy (32,9) czy Hiszpania (33). Wszystkie one są mniej równe od dzisiejszej Polski. 

Nie trzeba siedzieć w temacie badania nierówności szczególnie głęboko, by wiedzieć, że to jest jednak spora zmiana. Wcześniej (lata 90) Polska miała nielichy problem z gwałtownym wzrostem nierówności. Potem ten proces się zatrzymał. A nierówności stanęły na na poziomie średniowysokim - ze współczynnikiem Giniego powyżej 30. Spadek zaczął się ewidentnie po roku 2015. Od tamtej pory Gini spadł z właśnie z 30,6 do wspomnianych 26,8. 

Te statystyki są dość zbieżne z polityczną analizą naszej ekonomicznej rzeczywistości ostatnich lat. Faktycznie po roku 2015 PiS postawił na szereg programów, których celem (albo przynajmniej skutkiem) było właśnie wyrównywanie poziomu życia wewnątrz polskiego społeczeństwa. Ze szczególnym uwzględnieniem programów takich jak 500+, 13 czy 14 emerytura czy podwyżki płacy minimalnej albo wzrost kwoty wolnej od podatku. Wszystkie one - siłą rzeczy podnosiły mocniej dochody słabiej zarabiających gospodarstw domowych. Prezentowane statystyki pokazują efekty tamtych polityk.


Dwa wielkie problemy

W tym momencie dotykamy jednak wielkiego problemu. A właściwie dwóch. Pierwszy polega na odbiorze tych prorównościowych elementów PiSonomiki przez opinię publiczną. A zwłaszcza tę jej część, która jest PiS-owi generalnie bardzo niechętna. Jednocześnie ta właśnie część opinii publicznej w latach poprzedzających dojście PiSu do władzy zauważalnie przesunęła się z pozycji liberalnych w rejony lewicujące. Oczywiście tu i ówdzie w do głosu dochodzi tam przysłowiowy Witold Gadomski z „Gazety Wyborczej” argumentujący, że „nierówności odgrywają rolę pozytywną i że to „smar kapitalistycznej gospodarki”. Co do zasady jednak dominowało tu przekonanie, że nierówności są nie tylko niesprawiedliwe, ale też nieefektywne ekonomicznie i szkodliwe społecznie. Problem polegał oczywiście na tym, że to ostatnie przekonanie (nierówności są złe) nakazywałoby pochwalić równościowe programy PiSu. Może nawet otoczyć go wsparciem i opieką jako jedna z cenniejszych zdobyczy III RP.

Tego jednak antyPiSowskie media zrobić nie mogły. Bo przecież podważałoby to sączone odbiorcom przekonanie, że PiS jest złem absolutnym. A ze zła absolutnego żadne dobro wyniknąć przecież nie może. Od ośmiu lat mamy więc w antyPiSowskich mediach kolejne pokazy publicystycznej ekwilibrystyki. Jak jednocześnie utrzymywać, że jest się za równościową polityką i walczyć z PiSem, który taką równościowa politykę tu i teraz prowadzi? W repertuarze fikołków mamy zobaczymy na przykład: nagminne przemilczanie niewygodnych statystyk (nieprzypadkowo o spadku nierówności nie przeczytacie w OKO Press i nie usłyszycie w TOK FM), opatrywanie danych odpowiednią interpretacją („może i jest równiej, ale przecież…” albo „to tylko plasterek na wielką krwawiącą ranę”), odwracanie uwagi („nie mówmy o nierównościach, rozmawiajmy o inflacji albo o kolejkach do lekarza)”. A gdy już naprawdę nie ma czego, zawsze można się czepiać… metodologii statystyk, które nie pasują do tezy. Zazwyczaj bez przedstawienia żadnej alternatywy. I tak to się kręci. 


Polacy nie są zwolennikami większej równości dochodowej?

Jest jeszcze drugi problem. Może nawet poważniejszej natury. Wygląda na to, że w polskim społeczeństwie nie wszyscy są zwolennikami większej i faktycznie równości dochodowej. Przeciwnie - równość polegająca na materialnym dowartościowaniu najsłabiej sytuowanych i najmocniej wyzyskiwanych polskich pracowników oraz gospodarstw domowych spotyka się z moralnym oburzeniem ze strony tych, którzy na drabince społecznej znajdowali się tuż nad nimi.

To wcale nie najbogatsi i nie najlepiej sytuowani najgorzej wyrzekają dziś na prorównościową PiSonomikę. Najbardziej psioczy na nią klasa średnia. Zwłaszcza jej niższa część. Oni przez lata budowali poczucie swojej społecznej wartości na tym, że „jest jak jest, ale przynajmniej mamy lepiej niż biedni”. W momencie gdy biedni nie są już tacy biedni, to całą tę konstrukcję szlag trafia. Ten sposób myślenia najlepiej oddaje zdanie „a kasjer z Biedronki zarabia już lepiej ode mnie”. Nie ma tu mowy o tym, ile zarabia. Chodzi o utratę (złudnej) przewagi społecznej, którą dawało klasie średniej bycie „lepiej sytuowanym od biedaków”.

Ten ostatni problem jest spory i może stanowić poważną blokadę dla dalszych postępów polityki równościowej w Polsce. A może nawet z czasem poprowadzić do zawrócenia z tej drogi.

Rafał Woś

Źródło zdjęcia: Woś: Nie wszystkim się podoba, że Polska stała się krajem bardziej równym. Fot. Pixabay/Canva

Czytaj dalej:

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka