Waldemar Pawlak z lewej,  był  premierem dwa razy. Po raz pierwszy w 1992  roku szefem rządu został, ale rządu nie stworzył, ustąpił po 33 dniach Fot. PAP/Radek Pietruszka
Waldemar Pawlak z lewej, był premierem dwa razy. Po raz pierwszy w 1992 roku szefem rządu został, ale rządu nie stworzył, ustąpił po 33 dniach Fot. PAP/Radek Pietruszka

Kiszczak, Pawlak, Geremek, Marcinkiewicz. Poczet premierów niespełnionych [ROZMOWA]

Redakcja Redakcja Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 18
W 1989 roku Czesław Kiszczak został premierem, ale ZSL i SD przeszły na stronę Solidarności, szef komunistycznej bezpieki rządu nie stworzył. Po nocnej zmianie w 1992 roku na czele rządu stanął Waldemar Pawlak, po 33 dniach musiał zrezygnować. Z kolei Bronisław Geremek w 1991 roku sam spasował, widząc, że koalicji nie zbuduje. Dla przeciwwagi misja Marka Belki w 2004 roku zakończyła się powodzeniem, ale dopiero w trzecim roku. Z profesorem Antonim Dudkiem, politologiem i historykiem z UKSW, autorem publikacji o najnowszej historii Polski, m. in. "Historia polityczna Polski 1989–2015" oraz "Od Mazowieckiego do Suchockiej. Pierwsze rządy wolnej Polski" rozmawiamy o premierach, którzy nie stworzyli lub mieli wielki problem z tworzeniem rządu.

Dziś politycznym tematem nr jeden jest tworzenie nowego rządu, prezydent Andrzej Duda zapowiedział, że desygnuje na stanowisko premiera Mateusza Morawieckiego, który nie ma raczej szans na uzyskanie wotum zaufania. Historycznie po 1989 roku zdarzało się, że prezydent desygnował kogoś na premiera, a potem rząd pełnił jednak ktoś inny. Było tak nawet z pierwszym gabinetem po 4 czerwca 1989 roku?

Prof. Antoni Dudek: No tak, tylko pamiętajmy, że wtedy obowiązywała inna konstytucja. Prezydent desygnował premiera, który zyskiwał poparcie Sejmu. Jeśli je miał, stał na czele rządu, złożonego z ministrów poprzedniego gabinetu. Następnie przedstawiał nazwiska nowych ministrów, których zatwierdzał Sejm. W 1989 roku generał Wojciech Jaruzelski po zostaniu prezydentem PRL powołał na premiera generała Czesława Kiszczaka. Na początku sierpnia 1989 roku Sejm powołał szefa rządu. Kiszczak był premierem przez mniej więcej ponad dwa tygodnie, w rządzie zasiadali ministrowie Mieczysława Rakowskiego.


Własnego rządu Kiszczakowi nie udało się stworzyć, bo gabinet nie uzyskał wsparcia dwóch koalicjantów PZPR, czyli Stronnictwa Demokratycznego oraz Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego. Kiszczak zrezygnował. Strona komunistyczna kusiła nawet lidera ZSL-u Romana Malinowskiego, żeby to on się zgodził zostać premierem, ale Malinowski szybko się zorientował, że nie ma poparcia nawet we własnym klubie i po prostu odmówił podjęcia się misji tworzenia rządu. To otworzyło drogę do premierostwa Tadeusza Mazowieckiego.

Głośny był wtedy tekst Adama Michnika na łamach „Gazety Wyborczej” pt. „Wasz prezydent nasz premier”. Jednak to, kto będzie szefem rządu wykuwało się też w kuluarowych rozmowach. Czy faktycznie jest tak, że w oderwaniu ZSL i SD od PZPR-u pomógł Jarosław Kaczyński, który negocjował koalicję satelickich ugrupowań z Solidarnością?

Nie tylko Jarosław, ale i Lech. Faktem jest, że na początku sierpnia 1989 roku Lech Wałęsa wygłosił oświadczenie, że nie wierzy w misję Czesława Kiszczaka, proponuje koalicję ZSL-owi i SD. Jarosław Kaczyński był tego oświadczenia pomysłodawcą i twierdzi, że właściwie je napisał. Mogło tak być, bo wiemy, że Wałęsa raczej nie był specjalistą od pisania oświadczeń, ale to on to oświadczenie wygłosił. Potem rzeczywiście podczas tworzenia nowej koalicji obaj bracia Kaczyńscy zostali wyznaczeni do prowadzenia negocjacji. Lech Kaczyński otrzymał misję prowadzenia rozmów z ZSL-em, a Jarosław ze Stronnictwem Demokratycznym. Prawdą jest, że obaj bracia owe rozmowy prowadzili. Relacje z nich przedstawiali Lechowi Wałęsie, a później Obywatelskiemu Klubowi Parlamentarnemu. Rzeczywiście jest więc tak, że obaj bracia Kaczyńscy byli architektami tej koalicji. Tyle tylko, że później Mazowiecki im bardzo uprzejmie podziękował i nie chciał ich w swoim rządzie, ani w żaden sposób kontynuować z nimi współpracy. Słynna była złożona Jarosławowi Kaczyńskiemu propozycja objęcia kierownictwa Głównego Urzędu Kontroli Publikacji i Widowisk, czyli cenzury. Kaczyński odrzucił ofertę z oburzeniem i na tym się rola braci Kaczyńskich w dalszym tworzeniu rządu skończyła, Mazowiecki prowadził już rozmowy samodzielnie.

Przenosimy się o dwa lata – pierwsze w pełni demokratyczne wybory jesienią 1991 roku wyłoniły Sejm bardzo rozdrobniony. I wtedy premierem miał zostać Bronisław Geremek z Unii Demokratycznej. Nie wyszło. Jak to się stało, że nie stanął na czele rządu?

Pierwsze skrzypce grał wtedy prezydent Lech Wałęsa. Żeby było zabawniej, pierwsze oświadczenie, jakie wydał rzecznik prezydenta Wałęsy po ogłoszeniu wyników wyborów, mówiło, że prezydent ma cztery koncepcje tworzenia nowego rządu, ale trzy z nich przewidują, że premierem zostanie Lech Wałęsa, czyli urzędujący prezydent. Oczywiście wywołało to ogromną konsternację i oburzenie. Formalnie Konstytucja nie zabraniała wtedy łączenia funkcji premiera i prezydenta, ale dla wszystkich pomysł ten był horrendalny i absurdalny. Po kilku dniach wytłumaczono Wałęsie, że on jednak nie może być premierem i że to w Sejmie nie przejdzie. Wtedy Wałęsa postawił na dotychczasowego premiera, czyli Jana Krzysztofa Bieleckiego. Domagał się, żeby to właśnie on stanął na czele tego rządu. Tyle tylko, że partia Bieleckiego, Kongres Liberalno-Demokratyczny, w tych wyborach akurat zajęła dopiero siódme miejsce. Jej przedstawiciel był więc raczej słabym kandydatem na premiera. Równolegle z tymi wszystkimi działaniami Wałęsy, Jarosław Kaczyński przystąpił do budowy koalicji, tak zwanej piątki, czyli sojuszu pięciu ugrupowań centroprawicowych. Obsadziły one prezydium Sejmu i przedstawiły jako kandydata Jana Olszewskiego.

A co z pomysłem nominacji dla Bronisława Geremka?

Cały proces tworzenia tamtego rządu trwał bardzo długo, dwa miesiące. Wałęsa na kandydaturę Jana Olszewskiego długo nie chciał się zgodzić. Dlatego na pewnym etapie rzeczywiście wysunął jako kandydata na premiera Bronisława Geremka. Argumentował, że to Unia Demokratyczna ma najwięcej posłów, co było prawdą, bo miała ich aż 64. To pokazuje, jak tamten Sejm był rozdrobniony. Bronisław Geremek przez kilka dni przeprowadził różne rozmowy, po czym sam stwierdził, że nie ma żadnych szans i z misji zrezygnował. Z tym że Geremek był kandydatem, ale formalnie nie został powołany na premiera. Wtedy Kaczyński coraz bardziej napierał na Wałęsę w kierunku kandydatury Olszewskiego.


Wreszcie doszło do sytuacji, w której Wałęsa się niby na to zgodził, po czym zaprosił przyszłego premiera na rozmowy, po których to Olszewski powiedział, że on jednak nie podejmie się misji tworzenia rządu, bo prezydent jest przeciwko niemu. Jarosław Kaczyński to potem odkręcał. Finał był taki, że ostatecznie Kaczyńskiemu udało się sklecić koalicję, tyle że ona nie miała większości. I znów nam się kłania PSL – rząd udało się stworzyć na łasce ludowców, którzy formalnie do koalicji nie weszli, ale umożliwili powołanie rządu. Przy czym w gabinecie Olszewskiego reprezentowane były partie, które miały łącznie stu kilkudziesięciu posłów, więc do 231 i większości brakowało całkiem sporo. Rząd od początku do końca swojego istnienia był rządem mniejszościowym.

Wszyscy pamiętają słynne odwołanie gabinetu Jana Olszewskiego. Potem było powołanie nowego rządu, podobnie jak w 1989 roku dwuetapowe. Dzień po nocnej zmianie premierem Sejm wybrał Waldemara Pawlaka, któremu rządu nie udało się stworzyć?

Waldemar Pawlak był premierem przez 33 dni i stał na czele rządu, w którym zasiadali ministrowie z gabinetu Olszewskiego, z wyjątkiem tych kilku ministrów, których, jak Antoniego Macierewicza czy Romualda Szeremietiewa, nie wpuszczono do resortów. Przez 33 dni polityk PSL próbował zbudować koalicję z Konfederacją Polski Niepodległej, Kongresem Liberalno-Demokratycznym, Unią Demokratyczną i paroma mniejszymi ugrupowaniami. Zadanie okazało się niewykonalne. Najkrócej mówiąc, dawny obóz solidarnościowy zaczął się ponownie konsolidować przeciwko premierowi z ugrupowania post PRL-owskiego. To doprowadziło do połączenia formacji, których sojusz wcześniej wydawał się niemożliwy, czyli Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego, a więc partii katolicko-narodowej z liberalną Unią Wolności. Tak wyłoniła się kandydatura Hanny Suchockiej jako kompromisowej kandydatki na premiera. Pawlak, mimo że Wałęsa do końca walczył o jego kandydaturę, po 33 dniach zrezygnował.


Rząd Hanny Suchockiej upadł w 1993 roku, a po wyborach Pawlak już skutecznie został premierem w koalicji z Sojuszem Lewicy Demokratycznej. Rządy SLD-PSL z lat 1993-97, później AWS-UW 1997-2001 to czasy, w których osoby nominowane na szefów rządu bez problemów zostawały premierami. Naturalnym kandydatem po zdecydowanym zwycięstwie SLD w roku 2001 był Leszek Miller. O ile jednak z powołaniem rządu nie było żadnych problemów, to trzy lata później gabinet był mniejszościowy, a Marek Belka w pierwszym kroku konstytucyjnym premierem nie został?

2 maja 2004 roku Leszek Miller podał się do dymisji. Data nie jest przypadkowa, on specjalnie dotrwał do tego dnia, ponieważ zależało mu, żeby być premierem w dniu wejścia Polski do Unii Europejskiej, co uważał za wielki sukces. Polska do Unii wstąpiła 1 maja 2004 roku, następnego dnia premier zrezygnował. Jego zaplecze polityczne było w rozsypce, rząd już wcześniej był mniejszościowy, bo Miller już w 2003 roku wyrzucił PSL z koalicji. Potem ratował się różnymi tak zwanymi kołami ratunkowymi grupami posłów z Samoobrony, uciekinierami z innych partii. Różnymi dziwnymi tworami politycznymi, o których nikt dziś nie pamięta. Miller rzeczywiście 2 maja złożył rezygnację i wtedy prezydent powołał Marka Belkę. To był tak naprawdę rząd prezydencki, w tym sensie, że Aleksander Kwaśniewski zabiegał o zbudowanie dla niego większości.

Wtedy obowiązywała już Konstytucja z 1997 roku, czyli wotum zaufania dla premiera i rządu głosowało się jednocześnie, tak jak dziś obowiązywały trzy kroki konstytucyjne – w pierwszym i trzecim premiera powołuje prezydent, w drugim Sejm.

Tak, okazało się, że w pierwszym kroku konstytucyjnym tej większości nie ma. Później szukano dla gabinetu większości w samym Sejmie, w drugim kroku konstytucyjnym też jej nie znaleziono. No i przyszedł ten trzeci krok konstytucyjny, w którym znowu prezydent powierzył misję tworzenia rządu Markowi Belce. Różnica między pierwszym a trzecim krokiem polega na tym, że w trzecim nie jest potrzebna bezwzględna większość, wystarcza zwykła. I ona się znalazła, jak to mówiono, ze strachu. Marka Belkę premierem uczynili tak zwani posłowie dietetyczni. To była grupa takich dziwnych ludzi, którzy wywodzili się głównie z Samoobrony, ale i innych ugrupowań, bali się po prostu wcześniejszych wyborów i utraty diet. Rząd wsparły też dwie skłócone części partii rządzącej, czyli SLD i nowa partia, Socjaldemokracja Polska Marka Borowskiego. Większość się znalazła i Marek Belka na rok z ogonkiem został premierem.


Obejmując funkcję premiera, oświadczył, że zostaje szefem rządu tylko na rok, do wiosny 2005 roku. Gdy zgodnie z deklaracją podał się do dymisji, to Sejm jej nie przyjął, ponieważ posłowie dietetyczni walczyli jeszcze o tych kilka miesięcy diet do jesieni 2005. Co też się udało i Sejm przetrwał całą swoją kadencję, aż do jesiennych wyborów, które jak wiemy, dały wygraną PiS-owi. Aczkolwiek było to zwycięstwo słabe, bo PiS miał dwadzieścia kilka procent poparcia i nie miał samodzielnej większości. Wtedy się zaczęła cała ta historia współpracy z Ligą Polskich Rodzin i Samoobroną. W pierwszej fazie powołano mniejszościowy rząd Kazimierza Marcinkiewicza. W lutym 2006 zawarto tak zwany pakt stabilizacyjny, który był taką koalicją parlamentarną, ale jeszcze nierządową LPR, Samoobrony i PiS-u. Dopiero w maju 2006 roku, czyli tak naprawdę 9 miesięcy po wyborach parlamentarnych Marcinkiewicz uzyskał dla swojego rządu większość. Jak wiemy, stanowiskiem premiera większościowego rządu nie cieszył się długo, bo po dwóch miesiącach bracia Kaczyńscy uznali, że trzeba go pożegnać i Jarosław został premierem. Po roku koalicja rozsypała się po aferze gruntowej.

Przy pierwszym głosowaniu nad wotum dla rządu Kazimierza Marcinkiewicza poparło go też Polskie Stronnictwo Ludowe, które dopiero potem przeszło do twardej opozycji, w roku 2007 stworzyło koalicją z Platformą Obywatelską.

Tak, PSL w 2005 roku też wsparł rząd Marcinkiewicza, tylko że to nie była żadna koalicja, ale element jakichś targów, które Kaczyński urządzał. W najbliższych tygodniach będzie mógł pokazać swoje możliwości.

Wracamy do współczesności i przyszłości, która nas czeka w najbliższych dniach. Prezydent Andrzej Duda zapowiedział to, czego się chyba wszyscy spodziewali, że powoła Mateusza Morawieckiego na premiera. Powołał też jednak marszałka seniora, którym nie został poseł PiS, ale Marek Sawicki z Trzeciej Drogi, konkretnie PSL. Sam polityk pytany przez nas, czy jest możliwa koalicja PiS z PSL, powiedział, że nie, ale każdemu wolno marzyć. Nominacja dla przedstawiciela ludowców to ze strony prezydenta próba sklecenia koalicji z PSL-em, czy raczej zaznaczenia swojej roli po stronie szeroko rozumianej prawicy, której ludowcy mogą być ważną częścią?

Oczywiście w tej chwili nie będzie żadnej koalicji PiS-u z kimkolwiek, ponieważ partia ta wykopała przez 8 lat tak głębokie rowy w polskiej polityce, że nie ma szans na dogadanie się z nikim. Jednak mówimy o krótkiej perspektywie. Ruch z Sawickim jest moim zdaniem obliczony na perspektywę dłuższą niż kilkutygodniowa. I można sobie wyobrazić, że jeżeli ten rząd, będę go nazywał kordonową koalicją, bo uważam, że odcięcie się kordonem od PiS to jest główny motyw jego tworzenia, zacznie się rozsypywać, to niewątpliwie jednym z potencjalnych elementów, które mogą wypaść, z tej koalicji będzie PSL.


Wtedy PiS będzie dążyć do koalicji. Osobiście uważam, że wejście w taką koalicję byłoby dla PSL-u szaleństwem. PiS i ludowcy mają podobne elektoraty, a doświadczenie choćby Samoobrony sprzed lat pokazuje, że jeżeli partie o zbliżonym elektoracie wiążą się koalicją, to ten słabszy gracz po prostu zginie. Właśnie taki los spotkałby moim zdaniem ludowców w koalicji z PiS-em. No ale niewykluczone, że w PiS-ie będą wierzyć, że jeśli ta kordonowa koalicja się rozsypie, to uda się jakoś ten PSL przeciągnąć. Z tym że nie będzie już tego robił Jarosław Kaczyński. Myślę, że pan prezydent ma plany, które realizować ma pan Mastalerek. To znaczy plan przejęcia przez Dudę schedy po Jarosławie Kaczyńskim po tym, jak się skończy prezydentura.

Andrzej Duda ma na to szansę?

Szanse na to są w tym sensie nieduże, że moim zdaniem obecny prezydent osobowościowo się na lidera partii nie nadaje. Nie wytrzyma związanych z tym obciążeń. Bo tak mi się wydaje, że on po prostu w tej roli by się nie odnalazł. Chociaż na pewno w tej chwili będzie dla PiS-u najważniejszym kołem ratunkowym i wszyscy przez te półtora roku w PiS-ie będą z wdzięcznością patrzeć na pana Prezydenta i różne weta, przy pomocy których będzie blokował depisyzacyjne działania tego nowego rządu.

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura