Bazyli1969 Bazyli1969
731
BLOG

Dialog międzyreligijny, czyli lekarstwo groźniejsze od choroby

Bazyli1969 Bazyli1969 Religia Obserwuj temat Obserwuj notkę 68

Temu, kto nie wie, do jakiego portu zmierza, nie sprzyja żaden wiatr.
Seneka Starszy

image

To nie jest notka dla osób o delikatnym podniebieniu. Podobnie nie powinni jej czytać ludzie mający predylekcję do dzielenie włosa na czworo. Ponadto ostrzegam Czytelników ckliwych i podatnych na mainstreamowe opowieści z „Zielonego Lasu”. Wprawdzie mamy Wielki Piątek, ale moim zdaniem to właśnie najlepszy moment do zwrócenia uwagi na sprawy najwyższej rangi. Zaczynam…

Stwierdzenie, że nasz kontynent przeżywa okres smuty jawi się jako truizm. Poruszamy się po świetnych drogach szybkiego ruchu, żyjemy w wygodnych mieszkaniach, spożywamy wysokokaloryczne posiłki i wypoczywamy na egzotycznych wyspach, ale to wszystko jedynie pozory świetności. Wymienione ekstrawagancje oraz wiele, wiele innych, nie są już bowiem dobrami dostępnymi li tylko dla mieszkańców stosunkowo niewielkiego półwyspu Euroazji. Żyjący na innych kontynentach w znacznej mierze osiągnęli a nawet prześcignęli nas w tego rodzaju przyjemnościach. To tylko jedna strona medalu. Równie ważne albo nawet istotniejsze jest to, że współcześni mieszkańcy Europy utracili przewagę ideową nad resztą świata. Archetyp Europejczyka silnego wiedzą, umiejętnościami, rekwizytami oraz kulturą odchodzi do lamusa. O ile w zakresie osiągnięć technicznych wciąż nasz krąg cywilizacyjny utrzymuje niewielką przewagę nad resztą peletonu, o tyle duch u nas słaby, słabiutki. W relacjach z reprezentantami „cudzoziemszczyzny” gniemy się, ulegamy, szukamy koncyliacji, nie napieramy, wstydzimy się samych siebie. Należy wszystko i wszystkich głaskać, rozumieć, akceptować, a w sytuacjach spornych pochylić głowy i ustąpić. W imię pokracznie rozumianego konsensusu i harmonii. Asertywność jest passe, bo przecież każdy z nas dźwiga brzemię białego człowieka i nie wolno nam o tym zapomnieć.

Do zaistnienia i rozwoju wyżej zarysowanego modnego wzorca postaw przyczynili się w przede wszystkim zwolennicy mniemania, iż człowieka da się w pełni opisać za pomocą biologii, chemii, fizyki czy nawet neuropsychiatrii. I niczego więcej nie trzeba. Bo przecież homo sapiens wywodzi się i całkowicie przynależy do świata przyrody, a to czym różni się od swych hasających po lasach, pływających i latających „braci” jest właściwie nieistotne, gdyż wynika z… przypadku. Jakaś mutacja, reakcja chemiczna, spadnięcie z drzewa… W efekcie pozbawiono istoty ludzkie całej niematerialnej aury i posadowiono w hierarchii bytów tylko nieco wyżej od szczura, delfina i szympansa. Taka międzygatunkowa równość i międzygatunkowe braterstwo. Furda z duchem! Materia wszystkim!

Przy takim podejściu utrzymywanie, iż ludzie różnią się między sobą zakrawa na najohydniejszą zbrodnię. Wszyscy przecież są tacy sami, a dostrzegalne gołym okiem odmienności fizyczne to tylko pozór, któremu dają się zwieść i wyciągają zeń fałszywe wnioski wyłącznie imbecyle i fanatycy. Nie tu jednak leży istota sporu. Prawdziwą wściekłość głosicieli powszechnej urawniłowki rozbudza obrona twierdzenia, że najistotniejsze różnice pomiędzy ludźmi nie dotyczą koloru skóry, kształtu czaszki czy budowy szkieletu, ale sfery psyche, rozumianej jako zespół poglądów, który przez prof. F. Konecznego, został zgrabnie nazwany „pięciomianem” (quincunx). Co ważne! Wprawdzie europejski „pięciomian” wykształcił się głównie pod wpływem rzymskiej tradycji prawnej i helleńskiej filozofii, ale wiele, a może najwięcej, zawdzięcza przesłaniu zawartemu w nauczaniu Chrystusa. Synteza tych trzech czynników to naprawdę wyjątkowe osiągnięcie. Stało się ono bowiem zaczynem dla przemian, które wydźwignęły Europę na niespotykane w dziejach wyżyny. Dały jej ludom siłę wewnętrzną i spowodowały, że uzyskały one przewagę nad resztą świata niemal w każdej dziedzinie. 

Obecnie na skutek nieustannych działań destrukcyjnych, podejmowanych przez wrogów i wykorzystywanych przez nich pożytecznych idiotów, gmach naszej cywilizacji drży w posadach. Kołysze się przy tym i murszeje, ale trwa i wciąż olśniewa resztkami świetności. Jak długo jeszcze? Obawiam się, że katastrofa może nadejść niebawem. A to z tego powodu, że do niedawna dbali o niego, niekiedy  z heroicznym poświęceniem, ludzie Kościoła. Świeccy wątpili, ulegali słodkim obietnicom, poddawali się albo przechodzili w szeregi przeciwników. Kościół instytucjonalny jako taki, zarówno w osobach swych przywódców, jak i zwykłych duchownych, stał twardo na straży Dziedzictwa. Dziś znaczna część kapłanów (i to często bardzo wpływowych) przyłącza się do destrukcji.

Za najbardziej szkodliwe i niebezpieczne przedsięwzięcie w ich wykonaniu uważam tzw. dialog międzyreligijny. Według encyklopedycznej definicji należy go rozumieć jako „spotkania przedstawicieli dwóch lub więcej religii w celu wzajemnego poznania doktryny, kultu, zasad etycznych, instytucji oraz podjęcia współpracy w zakresie realizacji ogólnoludzkich wartości humanistycznych.” Dla jasności obrazu zaznaczę, że nie mam nic przeciwko  zgłębianiu wiedzy o innych religiach. Tyle tylko, że nie widzę żadnego sensu we współpracy mającej na celu „realizację ogólnoludzkich wartości humanistycznych”. Cóż to bowiem oznacza? Czy to, że razem z muzułmanami znajdziemy wspólny mianownik w zakresie traktowania kobiet i innowierców? A może dialogując z wyznawcami judaizmu doprowadzimy do kompromisu i przyjmiemy, iż Jezus z Nazaretu był co prawda mesjaszem ale… nieudanym? Albo podczas szczerych rozmów z reprezentantami Kościoła Latającego Potwora Spaghetti przystaniemy na „dogmat” mówiący o tym, iż ludzie wyewoluowali z piratów?

Sądzę, że „dialog międzyreligijny” jednoznacznie dowodzi słabości albo nawet utraty wiary przez licznych funkcyjnych depozytariuszy chrystusowego przesłania. Czy przesadzam? Niestety nie. Nie da się bowiem inaczej logicznie wytłumaczyć ustępowania pola innym konfesjom i szukania zgniłych kompromisów przy jednoczesnym głoszeniu haseł o potrzebie odrodzenia wiary i wzmocnieniu Kościoła. Wszak jeśli wierzę, to uznaję, iż moja wiara jest tą prawdziwą. Wyznawców innych wyznań szanuję, ale jednocześnie mam dla nich współczucie, bo... błądzą. Nie organizuję też w chrześcijańskich świątyniach żadnych „Dni Islamu” czy „Dni Judaizmu”. To aberracja i kpiny z Chrystusa oraz wszystkich tych, którzy poświęcali swe zdrowie, majątek, a czasem życie w obronie Ewangelii.  To także zaproszenie do świętowania na zgliszczach dla wszystkich tych, którzy nienawidzą naszego stylu życia. Jeśli prędko nie nadejdzie opamiętanie, to należy się spodziewać wszystkiego najgorszego. Zniknie filar wiary, a wraz z nim gmach cywilizacji. Pozostaną nam tylko atrakcyjne artefakty a zabraknie siły ducha, która przez wieki napędzała i tworzyła potęgę Europy.  

Już w XIX w. C.K. Norwid dostrzegał pierwsze symptomy choroby zżerającej współcześnie nasz kontynent w tempie ekspresowym. Obserwując czyny i słuchając wypowiedzi znaczących figur ówczesnego świata, deklarujących jedno a czyniących drugie, pisał o nich, że „są to Rzymianie, ale nie Rzymianie, Grecy, ale nie Grecy, chrześcijanie, ale nie chrystusowi.” Do tych słów mogę tylko dodać, że takich dwulicowych i pozbawionych kręgosłupa „uzdrawiaczy” jest dziś znacznie więcej niż w czasach wieszcza. Szczególnie wielu z nich paraduje na co dzień w sutannach.

W przededniu Świąt Zmartwychwstania Chrystusa winni o tym pamiętać nie tylko wierzący, ale również ci, dla których znany im porządek stanowi istotną i cenną wartość. Alleluja!


-----------------------------

Obrazy wykorzystywane wyłącznie jako prawo cytatu w myśl art. 29. Ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych.

Bazyli1969
O mnie Bazyli1969

Jestem stąd...

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo