Bazyli1969 Bazyli1969
2283
BLOG

„Ja w tym czasie uciekłem…”, czyli gwałt na Klio w Jedwabnem

Bazyli1969 Bazyli1969 Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 34

Królestwo kłamstwa nie jest tam, gdzie się kłamie, lecz tam gdzie się kłamstwo akceptuje.
Karel Čapek

image

W kilku ostatnich dniach na s24 zaktywizowała się spora grupa blogerów kolaborujących z  J.T. Grossem w zakresie hagady dotyczącej  wydarzeń jedwabińskich z lipca 1941 r. Przypuszczam, iż nie jest to przypadkowe zjawisko, gdyż wiele znaków na niebie i ziemi wskazuje, że czynności tego rodzaju stanowią swoistą przygrywkę do kolejnego aktu przedstawienia z cyklu „Pedagogika wstydu”.  Kogo mam na myśli? Mądrej głowie dość dwie słowie! Poprzestanę zatem na stwierdzeniu stanu faktycznego i przejdę do samego gęstego…

Jak to zwykle bywa, spory rozdzierające społeczeństwa są w znacznej mierze oparte o mity. Każda ze stron waśni broni niczym niepodległości swych przekonań i opinii, które dość często nie mają żadnego uzasadnienia w tzw. realu. Cóż począć?! Tak było, jest i będzie. Nie zmienia to jednak istoty rzeczy, iż od czasu do czasu niewolnicze przywiązanie do historycznych imaginacji jawi się jako niezwykle szkodliwe nie tylko w sferze ideologicznej, ale również, czy też przede wszystkim, ma bezpośrednie przełożenie na codzienność. Komfort psychiczny, poziom samooceny, byt materialny… Do tej grupy niewątpliwie przynależy zagadnienie jedwabińskie. Dziś jest ono jednym z najżywiej komentowanych historycznych kontrowersji. A to, że tak się stało, jest „zasługą” J.T. Grossa, autora – co by nie mówić – bestsellera pt. „Sąsiedzi”. Podobno – bo brak tu pewnych danych - pozycji tej sprzedano na świecie… kilka  milionów. Dzięki temu zaoceaniczny profesor socjologii stał się człowiekiem zamożnym. Przyznam, że jako miłośnika historii, dziwi mnie to niezmiernie. Oczywiście poruszona przez niego tematyka jest swoistego rodzaju samograjem i najczęściej pisanie o niej gwarantuje zwrot kosztów i coś ponadto, ale zaskoczyło mnie niewymownie potraktowanie „Sąsiadów” jako literatury faktu i otrąbienie tego wydawnictwa „najlepszą książką historyczną ery III RP”. Doprawdy?

Krytycy narracji Grossa i jego popleczników dwoją się i troją po to aby sfalsyfikować wnioski zamieszczone w jego książce. To – moim zdaniem - zabiegi godne pochwały. Niestety najczęściej argumentacja prezentowana przez oponentów jednego z głównych  przedstawicieli tzw. Nowej Polskiej Szkoły Historii Holokaustu skoncentrowana jest na dowodzeniu, że J.T. Gross nie lubi Polaków i zaprzedał się wstrętnemu „Mordorowi”. To być może jest prawdą. Nie rozumiem jednak dlaczego nie sięga się głębiej i nie podejmuje się przystępnych prób ukazania, że król jest goły na niwie publicystyki. Co prawda wielu uczonych ze stopniami naukowymi przed nazwiskiem zmieliło Grossa na miazgę, lecz te heroiczne wyczyny dotarły i znalazły uznanie w bardzo wąskich środowiskach. Przekaz ludowy leży i kwiczy. Sam przekonałem się o tym organoleptycznie, gdy kilkanaście dni temu w rozmowie z całkiem bystrymi ludźmi usłyszałem, że najlepszym przykładem dowodzącym tego, iż Polacy to dzika tłuszcza, są właśnie „Sąsiedzi”. Ech...

Sądzę,  a nawet jest przekonany, że najskuteczniejszym sposobem dotarcia do rodaków z informacją o prawdziwej wartości, albo dokładniej, braku tejże „Sąsiadów” jest ukazanie: na jakim fundamencie J.T. Gross zbudował hagadę o Jedwabnem? To, wbrew pozorom, nie jest zadaniem trudnym. Zatem…

Według autora omawianej książki z lektury przejrzanych przezeń źródeł  wypływają następujące wnioski:
- Niemcy nie uczestniczyli w mordzie na jedwabińskich Żydach (może nawet ich wtedy nie było w tym miasteczku),
- inicjatywa zbrodni wyszła z polskiego środowiska,
- mord na Żydach był prostą konsekwencją antysemityzmu podgrzewanego przez Kościół katolicki i stronnictwa prawicowe,
- Polacy dokonali zbrodni m.in. z tej przyczyny, iż mieli zamiar wzbogacić się na majątku pomordowanych współobywateli oraz zemścić się za „wyimaginowaną” współpracę niektórych żydowskich obywateli II RP z Sowietami,
- nienawiść, donosicielstwo, ksenofobia, strach wobec odmienności są immanentnymi cechami narodu polskiego,
-„tysiąc sześciuset jedwabieńskich  Żydów, których tu [ na jednym z pomników w Jedwabnem] pominięto (choć przecież byli „zamordowani na terenie gminy Jedwabne w latach 1939-1956”), zamordowali nie żadni hitlerowcy, ani enkawudziści, ani ubecy, tylko „społeczeństwo”” („Sąsiedzi”, s. 121).

Na jakiej podstawie J.T. Gross doszedł do takich wniosków? Odpowiedź jest prosta i jednocześnie brutalna: zgwałcił Klio. Mocne słowa? Tak, ale i prawdziwe. Aby nie być gołosłownym wystarczy zerknąć na dokumentację – podobno – wykorzystaną przez J.T. Grossa…

Podstawą dla wszczęcia procesu jedwabińskiego był list Całki Migdała z 1947 r., żyjącego ówcześnie od ponad dekady na innym kontynencie. Ktoś, coś, o kimś… Ale ok. Już po kilkunastu dniach (!) uprawnione organy rozpoczęły śledztwo i działania te uzasadniły wykładając na stół – prócz delacji Migdała – zeznaniami niejakiego Szmula Wasersztajna. Człowiek ten złożył swój opis wydarzeń w języku jidysz przed przedstawicielami Żydowskiej Komisji Historycznej z Białegostoku. Machina komunistycznej „sprawiedliwości” ruszyła z kopyta…

Według J.T. Grossa świadectwa na których oparł swą opowieść to zeznania: H. Krystowczyka, Abrahama Boruszczaka, Eliasza Grądowskiego i Szmula Wasersztajna.


Pierwszy ze świadków zeznał, że obserwował wydarzenia z poddasza jednego z jedwabińskich domów przez szparę utworzona po usunięciu dachówki. Musiał mieć przy tym sokoli wzrok, ponieważ opisywał ze szczegółami wydarzenia i osoby, które widział z odległości… kilkuset metrów. Dodać należy, iż H. Krystowczyk był w lokalnym mikroświecie znany ze swych sympatii prokomunistycznych i wysługiwaniu się Sowietom oraz z tego, że w lipcu 1941 r. w Jedwabnem… go nie było!


W dniu 19 i 26 stycznia 1949 r. w obecności śledczego z UB zeznawał kolejny świadek, czyli  Eliasz Grądowski:

„W 1941 r., kiedy wkroczyły wojska okupanta niemieckiego na teren m. Jedwabnego, ludność polska przystąpiła do mordowania ob[ywateli] narodowości żydowskiej, gdzie wymordowali około półtora tysiąca osób przez spalenie w stodole i zabijanie na cmentarzu. Odbywało to się  w następujący sposób. Początkowo wszystkich Żydków zganiali na rynek w Jedwabnem, ja w tym czasie uciekłem i od tego czasu w Jedwabnem nie byłem..."

Uwaga! „Ja w tym czasie uciekłem i od tego czasu w Jedwabnem nie byłem”… Ba! Mimo, że Grądowski był nieobecny podczas mordu, to w dniu 19.01.1949 r. dokładnie opisał przebieg wydarzeń oraz scharakteryzował postawy ponad dwudziestu polskich mężczyzn, a po upływie tygodnia cudownie przypomniał sobie o kolejnych kilkunastu Polakach i ich postawie w trakcie zdarzenia.

Jego rodak, tj. Szmul Wasersztajn, relacjonował przebieg wydarzeń  w ten sposób:

„W Jedwabnie do wybuchu wojny żyło 1,600 Żydów, z których uratowało się tylko 7, przechowanych przez Polkę Wyrzykowską, zamieszkałą niedaleko miasteczka. W poniedziałek wieczorem 23 czerwca 1941 r. Niemcy wkroczyli do miasteczka. Już 25-go przystąpili swojscy bandyci, z polskiej ludności, do pogromu Żydów. 2-ch z tych bandytów Borowski (Borowiuk) Wacek ze swoim bratem Mietkiem, chodząc razem z innymi bandytami po żydowskich mieszkaniach, grali na harmonii i klarnecie aby zagłuszyć krzyki żydowskich kobiet i dzieci. Ja własnymi oczami widziałem jak niżej wymienieni mordercy zamordowali: 1. Chajcię Wasersztajn, 53 lat; 2) Jakuba Kaca, 73 lat i 3) Krawieckiego Eliasza. Jakuba Kaca ukamienowali oni cegłami, a Krawieckiego zakłuli nożami, później wydłubali mu oczy i obcięli język. Męczył się nieludzko przez 12 godzin dopóki nie wyzionął ducha."


Szesnastoletni (w 1939 r.)  młodzieniaszek wiedział, iż w Jedwabnem przed wybuchem II WŚ żyło 1600 jego rodaków. Pomijając fakt, iż ludzie w tym wieku zajmują się niemal wszystkim tylko nie kwestiami demograficznymi, trzeba zadać pytanie: czy młody Wasersztajn miał dostęp do dokumentów gromadzonych przez władze państwowe, czytał Roczniki Statystyczne, czy też był za pan brat z przewodniczącym gminy żydowskiej? Pytam, bo wystarczy dziś zaczepić grupę młodzieży w dowolnym polskim mieście lub na wsi i dopytać o liczbę ludności w nim/niej żyjących. Najlepiej z uwzględnieniem podziału narodowościowego lub/i wyznaniowego. Ilu spośród nich będzie w stanie udzielić prawidłowej odpowiedzi?

 Wacek i Mietek w trakcie dokonywania mordów grali na harmonii i klarnecie...

 Szmul W. na własne oczy widział... Oznacza to, iż albo towarzyszył Wackowi, Mietkowi oraz ich wspólnikom w krwawej rejzie, albo wspomniani byli idiotami i nie zauważyli w trakcie dokonywania zbrodni, że trop w trop za nimi postępuje młodzieniaszek i przypatruje się bezkarnie zbrodniom. Pozostaje jeszcze jedna możliwość: Szmul W. potrafił być... niewidzialnym.

To również dziwne, że po okaleczeniu przez bandytów niejakiego Krawieckiego, tenże męczył się przez pół doby i NIE uzyskał pomocy od przyglądającego się temu przez 12 godzin (!!!) Szmula.
Wasersztajn dodał także, iż:


"Tego samego dnia zaobserwowałem straszliwy obraz: Kubrzańska Chaja, 28 lat, i Binsztajn Basia, 26 lat, obie z niemowlętami na rękach widząc co się dzieje poszły nad sadzawkę, woląc raczej utopić się wraz z dziećmi, aniżeli wpaść w ręce bandytów. Wrzuciły one dzieci do wody i własnymi rękami utopiły, później skoczyła Binsztajn Baśka, która poszła od razu na dno, podczas gdy Kubrzańska Chaja męczyła się przez kilka godzin."


Szmul W. musiał mieć stalowe nerwy skoro po rzezi urządzonej przez Wacka i Mietka zdołał obserwować gehennę Chaji i Basi oraz ich małych dzieci. Co więcej, główny świadek J.T. Grossa znów przyglądał się przez kilka godzin mękom Chaji.  Tak na marginesie... Skoro w jednym miejscu patrzył na trwające 12 godzin konwulsje Krawieckiego, a w drugim kilkugodzinne męki Chaji, to musiał przeznaczyć na to co najmniej 15 godzin (niemal od świtu do zmierzchu?). Naprawdę kondycja godna podziwu.


Kontynuował:
"W międzyczasie rozpowszechniono pogłoskę, że Niemcy wkrótce wydadzą rozkaz zniszczenia wszystkich Żydów. Taki rozkaz został wydany przez Niemców 10 VII 1941 roku. Mimo, że taki rozkaz wydali Niemcy, ale polscy chuligani podjęli go i przeprowadzili najstraszniejszymi sposobami – po różnych znęcaniach i torturach, spalili wszystkich Żydów w stodole. W czasie pierwszych pogromów i podczas rzezi, odznaczyli się okrucieństwem niżej wymienieni wyrzutki: 1. Szleziński, 2. Karolak, 3. Borowiuk (Borowski) Mietek, 4. Borowiuk (Borowski) Wacław, 5. Jermałowski, 6. Ramutowski Bolek, 7. Rogalski Bolek, 8. Szelawa Stanisław, 9. Szelawa Franciszek, 10. Kozłowski Geniek, 11. Trzaska, 12. Tarnoczek Jerzyk, 13. Ludański Jurek, 14. Laciecz Czesław."


"Taki rozkaz wydano..." Wynika z tego, że albo Szmul W. podsłuchiwał decydentów niemieckich, albo miał na usługach wywiadowców, którzy informowali go o podjętych przez okupanta decyzjach. Brawo Szmul! Zaskakujące, iż żydowski 18 latek, żyjący najpewniej przede wszystkim w swoim żydowskim środowisku, potrafił wymienić imiona i nazwiska 14 (słownie: czternastu) polskich mężczyzn, którzy mieli być najbardziej aktywnymi.


"10.VII-41r. rano przybyło do miasteczka 8 gestapowców, którzy odbyli naradę z przedstawicielami władz miasteczka. Na pytanie gestapowców jakie mają zamiary w stosunku do Żydów, to wszyscy jednomyślnie odpowiedzieli, że trzeba wszystkich zgładzić. Na propozycję Niemców ażeby z każdego zawodu zostawić jedną rodzinę żydowską, obecny miejscowy stolarz Szleziński Br.[onisław] odpowiedział: Mamy dosyć swoich fachowców, musimy wszystkich Żydów zgładzić, nikt z nich nie może zostać żywym. Burmistrz Karolak i wszyscy pozostali zgodzili się z jego słowami. Postanowiono wszystkich Żydów zebrać w jedno miejsce i spalić. Do tego celu oddał Szleziński swoją własną stodołę znajdującą się niedaleko miasteczka."



Szmul W. miał zapewne świetne wejścia u Niemców lub w polskim ruchu oporu, gdyż potrafił stwierdzić, że do miasteczka przybyło (dokładnie!) 8 gestapowców. Ponadto najpewniej założył podsłuch i kamery w miejscu gdzie spotkali się Niemcy z "lokalsami". No i ostatnia rzecz...


Trzeba nie mieć żadnego pojęcia o życiu na wsi, psychologii i mentalności ludzkiej aby stwierdzić, że Szleziński, tj. człowiek żyjący z pracy na roli, z własnej i nieprzymuszonej woli oddał stodołę na spalenie.


"Spalano brody starych Żydów, zabijano niemowlęta u piersi matek, bito morderczo i zmuszano do śpiewów, tańców itp. Pod koniec przystąpiono do głównej akcji – do pożogi. Całe miasteczko zostało otoczone przez straż, tak że nikt nie mógł uciec, później ustawiono wszystkich Żydów po 4 w szeregu, a Rabina powyżej 90-ciu lat Żyda i rzezaka postawili na czele, dano im czerwony sztandar do rąk i pędzono ich śpiewając do stodoły. Po drodze chuligani bili ich bestialsko. Obok bramy stało kilku chuliganów, którzy grając na różnych instrumentach, starali się zagłuszyć krzyki nieszczęśliwych ofiar. Niektórzy z nich próbowali się bronić, ale byli bezbronni. Pokrwawieni, skaleczeni, zostali wepchnięci do stodoły. Potem stodoła została oblana benzyną i podpalona, poczym poszli bandyci po żydowskich mieszkaniach szukając pozostałych chorych i dzieci. Znalezionych chorych zanieśli sami do stodoły, a dzieci wiązali po kilka za nóżki i przytaszczali na plecach, kładli na widły i rzucali na żarzące się węgle. Po pożarze z jeszcze nie rozpadłych ciał, wybijali siekierami złote zęby z ust i na różne sposoby zbeszczeszczali ciała świętych męczenników”.”


I znów mamy kilku chuliganów-grajków, starających się zagłuszyć krzyki ofiar. Pytanie: po co starali się zagłuszyć skoro w pogromie miała brać udział wielka część polskiej męskiej populacji Jedwabnego, a reszta ludności być świadkiem tego zdarzenia. Czyżby według Szmula W., Polacy grając na instrumentach (być może znów na harmonii i klarnecie...) zagłuszali krzyki i lamenty w tym celu, aby nie usłyszeli ich niemieccy żandarmi? Przecież było ich na stałe w miasteczku kilkunastu i może gdyby usłyszeli krzyki, czym prędzej przybiegliby na pomoc mordowanym przez polską dzicz Żydom?


Każdy normalny człowiek, a już posiadający jako takie pojęcie o analizie źródeł to na bank, czytając przytoczone fragmenty opowieści Szmula Wasersztajna już na pierwszy rzut oka musiałby odnieść wrażenie, że coś z tymi zeznaniami jest nie tak. Po ponownej lekturze winien uznać je za bajędy.
Aby nie być posądzonym o stronniczość przywołam w tym miejscu dwa cytaty. Pierwszy jest częścią sentencji wyroku sądu, a drugi opinią doświadczonego historyka:


Wyrok Sądu z 16-17 maja 1949 r.


Sąd Okręgowy w Łomży w Wydziale Karnym w składzie następującym:
Przewodniczący i referent: Sędzia M. Małecki
Ławnicy: W. Mortewicz, St. Skrzypkowski
Protokolant: Cz. Mroczkowska

„…oskarżonych o to, że w dniu 25 czerwca 1941 r. w Jedwabnem pow. łomżyńskiego, idąc na rękę władzy państwa niemieckiego brali udział w ujęciu około 1200 osób narodowości żydowskiej, które to osoby przez Niemców zostały masowo spalone w stodole Bronisława Śleszyńskiego…”


Fragment uzasadnienia:
„Co do ogólnej charakterystyki dowodów w sprawie powiedzieć należy, iż był dosyć skąpy, gdyż świadkowie oskarżenia [Eljasz] Grądowski i Boruszczak nie stawili się z powodu niedoręczenia im wezwań, inni zaś jak Stanisława Sielawa. Sokołowska, Kozłowski - cofnęli swe zeznania złożone w Urzędzie Bezpieczeństwa, pozostali nic w sprawie nie wiedzieli, oskarżeni na ogół wyparli się poprzednio złożonych zeznań; zeznanie Szmula Wasersztajna jest pozasądowym oświadczeniem; zeznanie św. Henryka Krystowczyka jest niewiarygodne. W zeznaniu złożonym w Urzędzie Bezpieczeństwa Eljasz Grądowski i Abram Boruszczak podają, że w czasie zajścia uciekli - stąd też ich wiadomości, a zwłaszcza [Eljasza] Grądowskiego o udziale oskarżonych nie mogły być wzięte za bezsporny dowód tym więcej, iż wydaje się niemożliwe, aby Grądowski w okolicznościach zajścia krytycznego zauważył, co robił każdy z 25 osób przez niego wskazanych. Odnośnie tych świadków Józef Grądowski zeznał, że nie było ich w Jedwabnem w czasie masowego morderstwa. Zeznania Wasersztajna, Eljasza Grądowskiego i Boruszczaka należy z powyższych względów traktować jako dowód uzupełniający przyjmując iż świadkowie ci posiadali jedynie informacje o oskarżonych osób. Św. Henryk Krystowczyk zeznał, iż oskarżonych Laudańskich, Łojewskiego Aleksandra widział z odległości 250 metr. i obserwował przez [podniesienie?] dachówki na strychu domu. Wydaje się niemożliwością, aby świadek w takich warunkach przez się przytoczonych widział, co który z oskarżonych robi.”


Piotr Gontarczyk:
„Eljasz Grądowski i Abram Boruszczak również obciążyli w zeznaniach kilkadziesiąt osób, recytując z pamięci niemal identyczną co Krystowczyk, kompletnie nieprawdziwą wersję wydarzeń. Obaj gorąco zapewniali, że widzieli wszystko na własne oczy a nawet sami byli pędzeni do stodoły w czasie tragicznych wydarzeń. Jednak w czasie procesu sądowego wyszło na jaw, że Eliasz Grądowski został deportowany przez Sowietów w głąb ZSRR w 1940 r. za złodziejstwo i nie było go wtedy w Jedwabnem. Podobnie Abram Boruszczak: nigdy nie mieszkał w miasteczku a adres, który podał w czasie śledztwa, okazał się fałszywy.”



Dla jasności obrazu trzeba (!) dodać, iż odrzucono np. opis wydarzeń przekazany przez miejscowego proboszcza, czyli ks. Kęblińskiego, Bohdana Wądołowskiego, a nawet Żyda, Zeliga  Lewińskiego, który uciekł z miejsce zbrodni w ostatniej chwili i z ukrycia obserwował, co się działo. Stwierdził stanowczo, że „widział, jak Niemcy wpędzili do stodoły, a następnie stodołę podpalili i spalili wszystkich zapędzonych w niej Żydów.” Jest to o tyle istotnym, że kilkadziesiąt zeznań osób narodowości polskiej i ww. Lewińskiego, uznano za mniej ważne niż kilka opowieści Żydów podejrzanej konduity. Wspominam o konduicie, gdyż ten fakt ma olbrzymie znaczenie.


Zarówno Eliasz G. jak i Abram B. to kryminaliści i typy spod ciemnej gwiazdy. Zaraz po wojnie wspólnie z innym osobnikiem pochodzenia żydowskiego (oficerem!) wyłudzali majątki i nieruchomości po zamordowanych rodakach w Białymstoku i Łomży. Zostali aresztowani i przetrzymywani przez służby. Następnie zgodnie z zasadą znaną nam z Misia (ja wszystko wam wyśpiewam!) zeznawali: "Zaznaczam, że Niemcy udziału w mordowaniu Żydów nie brali, a mordowali sami Polacy". Dodać należy, że chcąc przejąć pozostawiony przez miejscowych Żydów majątek, nieraz szantażowali nieprzychylnych im gospodarzy, że doniosą na nich i oskarżą o udział w zbrodni w Jedwabnem.


Warto też podkreślić, że świadkami zajmowali się  silni chłopcy w wieku 21-25 lat (jeden tylko skończył 30 wiosen) w znacznej części pochodzenia białoruskiego,  pod nadzorem szefa biura śledczego Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego porucznika Jankiela Jakuba Stupnika. "Podkręcenie" takich typków i napompowanie ich ideologicznymi durnotami, a także nakazanie nie patyczkowania się z „białopolakami” to żadna sztuka, bo nauczycieli z pewnością mieli szczwanych i doświadczonych... W wyrywaniu paznokci czy też  wybijaniu zębów. Nie bez przyczyny jeden z tych ub-eków o nazwisku P. Tarasewicz został skazany za doprowadzenie do śmierci kobiety i znęcanie się nad kilkunastoletnim chłopakiem podczas prowadzonych przez niego i pod jego nadzorem śledztw (1950 r.).


Nie bez znaczenia są jeszcze trzy  fakty. Po pierwsze, UB zagiął parol na mieszkańców Jedwabnego i okolic, którzy słynęli z twardej opozycji wobec sowieckich porządków, czynnego występowania przeciw Sowietom (w latach 1939-1941)  i w interesie nowej władzy było pozbycie się jednostek z jej perspektywy niepewnych. Po drugie, polscy mieszkańcy Jedwabnego biorący udział w spędzaniu ludności żydowskiej na rynek nie mieli pojęcia co Niemcy zamierzają zrobić z Żydami. Potwierdził to sąd, który podczas procesu z 1949 r. orzekł m.in., że:


„Nadmienić należy, że w pierwszym stadium postępowania Niemców, polegającym na dokonaniu zbiórki żydów - mógł oskarżony [W. Dąbrowski] nie przewidzieć dalszych wypadków, jakimi były spalenie i rozstrzeliwanie żydów na cmentarzu.”



Po trzecie, nie jest prawdą, iżby Niemcy nie stosowali wobec zegnanych Żydów broni palnej. Według relacji świadków takie zdarzenia miały miejsce:


"Grupa Żydów zaczęła wchodzić do stodoły przez wierzeje znajdujące się po stronie przeciwnej do cmentarza. Wówczas trzy osoby z grupy zaczęły uciekać przez pole w pobliżu cmentarza. Niemcy zaczęli strzelać i zabili jednego z uciekających."


"Liczbę ludności żydowskiej wprowadzonej do stodoły świadek ocenił na około 150 osób. Po podpaleniu budynku usłyszał krzyki zamkniętych ludzi oraz strzały."


"W krótkim odstępie czasu świadek usłyszał od strony miasteczka jakieś krzyki. Nie rozpoznał żadnych wyraźnych słów. Później, pod wieczór, nad Jedwabnem pojawił się ciemny dym i słychać było dużo pojedynczych strzałów."


Pora na podsumowanie… Otóż z profesjonalnej analizy zachowanych źródeł oraz zasobu wiedzy ogólnej wyłania się następujący obraz wydarzeń z lipca 1941 r. w Jedwabnem:


1.    Władze niemieckie  postanowiły przyłączyć bezpośrednio do III Rzeszy ziemie Podlasia i Grodzieńszczyzny (tzw. Bezirk Bialystok). Decyzję tę sformalizowano w trzeciej dekadzie lipca 1941 r. Zgodnie z wytycznymi terytorium to winno być – tak jak i inne terytoria wcielone do państwa niemieckiego - „Judenfrei”, czyli wolne od Żydów. Aby to osiągnąć należało wygubić element żydowski.
2.    Zadaniem przeprowadzenia zamierzeń obarczono Einsatzkommanda, które dokonywały likwidacji ludności żydowskiej na wspomnianych obszarach.
3.    Jako współpracowników w tym diabelskim dziele użyto miejscowych volksdeutschów (i element przestępczy), których wbrew pozorom było wcale niemało. Na przykład w Jedwabnem żyło przed 1941 r. kilkanaście rodzin pochodzenia niemieckiego (w tym rodzina sławetnego Karolaka).
4.    Nie było żadnej polskiej władzy w Jedwabnem, gdyż z nadania Niemców „burmistrzem” został wspomniany Karolak (zgermanizowany Słowianin rodem ze Śląska), który jako jeden z niewielu zaangażował się mocno w plan eksterminacji.
5.    Polska ludność Jedwabnego i okolic (m.in. podziemie) w reakcji na sowieckie prześladowania rozprawiła się z kolaborantami już 26 czerwca 1941 r., wykonując wyroki na  kilku renegatach pochodzenia polskiego i żydowskiego. Wrogami byli komuniści, a nie Żydzi jako tacy.
6.    W dniu 20 lipca 1941 r. Niemcy przeprowadzili w Jedwabnem zbrodnię zaplanowaną i zrealizowaną przez nich samych z wymuszonym udziałem ludności polskiej, która została przymusem i siłą zobligowana do wskazywania i spędzania na rynek osób pochodzenia żydowskiego.
7.    Według świadków nic nie wskazywało na to, że ludność żydowska Jedwabnego zostanie zamordowana. Polacy zostali poinformowani, iż ich sąsiedzi mają zostać zgrupowani na rynku i wysłani do bliżej nieokreślonych prac przymusowych (eksmitowani).
8.    Zdaniem naocznych obserwatorów, Żydzi jedwabieńscy zostali zapędzeni do stodoły i spaleni przez Niemców (być może przy udziale volksdeutscha Karolaka),
9.    Zeznania obciążające zbrodnią ludność polską zostały złożone przez bandytów i złodziei (Boruszczak, Grądowski), konfabulantów (Wasersztajn przebywał podczas wydarzeń  w ukryciu) i mających na pieńku z miejscowymi komunistę (Krystowczyk).
10.   Zeznania podsądnych zostały wymuszone przemocą przez funkcjonariuszy UB, będących w większości innej narodowości niż polska.
11.   J.T. Gross bezczelnie kłamie.


I na koniec… Jeśli ktokolwiek sądzi, iż prace w rodzaju „Sąsiadów” winny się nie ukazywać lub być palonymi na stosie to jest w gargantuicznym błędzie. Wolność słowa zobowiązuje. Problem w tym, że pozycja wysmażona przez J.T. Grossa oraz podobne jej ramoty, nie mogą pojawiać się na półkach z napisem „Historia”. Doskonałym miejscem na tego rodzaju elukubracje są  regały poświęcone politycznej pornografii lub science-fiction. Howgh!


Linki:

https://depot.ceon.pl/bitstream/handle/123456789/12219/Akta_procesu_z_1949_roku.pdf?sequence=1
https://www.geocities.ws/jedwabne/wyrok_sadowy_z_1949.htm
https://ipn.gov.pl/ftp/pdf/jedwabne_postanowienie.pdf
http://biblioteka.kijowski.pl/gross%20jan/sasiedzi.pdf
https://przystanekhistoria.pl/pa2/tematy/zsrs/75679,Partyzantka-antysowiecka-na-ziemi-lomzynskiej-1939-1941-wybrane-aspekty.html


PS

17 stycznia 1949 r. UB zleciło agentowi o pseudonimie "Ryś" następujące zadanie:

"Starać się ́ ustalić świadków, którzy mogą potwierdzić, że ww. brali udział czynny w paleniu Żydów. Ustalić świadków, którzy potwierdzą, że w czasie spędzania Żydów brali udział sami Polacy. Ustalić wszystkich aktywistów polskich, którzy brali udział w paleniu Żydów.”


O charakterze uczestnictwa Polaków w wydarzeniach w Jedwabnem można wyczytać z licznych zeznań. Jedno z nich (typowe!) złożył  S. Zejer w te słowa:

„Tak, przyznaję się  do winy, że w roku 1941 w Jedwabnem, idąc na rękę  władzy państwa niemieckiego, pod wpływem nakazu burmistrza i gestapo doprowadziłem na przeznaczone miejsce na rynku dwie osoby narodowości żydowskiej. Po zaprowadzeniu na rynek tych dwóch Żydów widziałem tam już wielu spędzonych Żydów. Stamtąd od razu poszedłem do domu i co się dalej działo, nie widziałem, co Niemcy zrobili ze spędzonymi Żydami. Czy brali udział w doprowadzeniu Żydów inni mieszkańcy Jedwabnego, tego nie widziałem. Poza tym widziałem jeszcze, jak obecnie nieżyjący Stanisław Sakowski, Bolesław Rogalski, Kobrzyniecki Józef wyprowadzali ukrywających się  Żydów.”








Bazyli1969
O mnie Bazyli1969

Jestem stąd...

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura