Bazyli1969 Bazyli1969
419
BLOG

Burczymucha, trener Sousa i prezydent Duda, czyli Ksenofont na gwałt potrzebny

Bazyli1969 Bazyli1969 Prezydent Obserwuj temat Obserwuj notkę 6

O większego trudno zucha,
Jak był Stefek Burczymucha…

M. Konopnicka

image

- Ja nikogo się nie boję!
Choćby niedźwiedź... to dostoję!

Wilki?... Ja ich całą zgraję
Pozabijam i pokraję!

Te hieny, te lamparty
To są dla mnie czyste żarty!

A pantery i tygrysy
Na sztyk wezmę u swej spisy!

Dalsza część utworu i jego przesłanie ukryte przez poetkę w dziecięcym wierszyku, powinny być znane niemal wszystkim, którzy nie spali notorycznie na lekcjach lub w dziecięctwie przeczytali choćby kilka książek. Zdaje się jednak, że z tym w naszym narodzie krucho. Bo coraz częściej  - jako wspólnota - dajemy się nabierać na buńczuczne miny, pohukiwania, obietnice i chwalby przeróżnych  besserwisserów. I jest z tym ogromny kłopot, bo problemy wynikające z obdarzenia zaufaniem „burczymuchów” nie ograniczają się do spraw drobnych, ewentualnie bolesnych, niczym zastrzyk,  przez chwilę. O nie! Z prędkością światła pogrążamy się w otchłani naiwności. I to naiwności wręcz masochistycznej. Nic do nas nie dociera. Nic nas nie uczy. Nic nam nie rozjaśnia w głowach. Wciąż i wciąż powtarzamy te same błędy mając nadzieję na pozytywną zmianę. A przecież już A. Einstein zauważył, iż taka postawa znamionuje szaleńców.

Na ostatnie wydarzenia związane z „kuku” sprokurowanym Polakom przez portugalskiego selekcjonera spoglądam z politowaniem i uwierającym dotkliwie poczuciem satysfakcji. Wszak ten, kto znał jego nieodległe w czasie francuskie perypetie, a po skrupulatnym przejrzeniu CV dowiedział się o skali sukcesów odniesionych w roli trenera, musiał zrozumieć, iż Paulo Sousa nie nadaje się na zbawcę „polskiej piłki”. Wyniki kilku meczów, po objęciu przezeń pzpn-owskiej posady, pozwoliły już tylko utwierdzić się w tym poglądzie. Jak zakończy się epopeja pt. „Sousa, czyli ostatni zajazd na kasę”? Przyznam szczerze – niewiele mnie to obchodzi, ale z pewnością reakcja jego (jeszcze) polskiego pracodawcy nie stanie się początkiem końca kariery srebrnowłosego Paulo. Nie ma u nas takich kozaków!

Sławetny projekt  zwany „lex TVN” został zwrócony sejmowi. Tak zadecydował prezydent RP. Ma do tego pełne prawo. Decyzja ta wywołała jednak olbrzymie zamieszanie i – co najciekawsze – znalazła uznanie głównie w szeregach sympatyków „opozycji totalnej”, a spowodowała ból głowy i niesmak u ludzi, którzy w mniejszym lub większym stopniu popierają obóz tzw. Zjednoczonej Prawicy; w tym i A. Dudę. Żeby było zabawniej warto sobie uzmysłowić, że to osoby krytycznie nastawione do bezczelnych poczynań Brukseli oczekiwały akceptacji Prezydenta dla zgłoszonego projektu, gdyż wpisuje się on prawie idealnie w unijne zasady, a bałwochwalcy idola UE żądali od Prezydenta postawienia weta, czyli faktycznej zgody na złamanie zasad i obyczaju dominujących od Lizbony po Tallin. Prawdziwe wariactwo! Nie w tym jednak rzecz. Najistotniejszym jest to, że Głowa Państwa polskiego kolejny raz skrewiła. Wbrew oczekiwaniom ludzi, którzy oddali na nią swój głos. Co równie istotne, odmówiła wsparcia sprawie, którą bez przesady można nazwać fundamentalną. Czy to mnie zdziwiło?

W roku 2015 uważnie wsłuchiwałem się w słowa, którymi podczas mitingów i wieców zgrabnie posługiwał się kandydat A. Duda. Zaznaczę, iż mam taką naturę, że do wszelkich obietnic podchodzę ostrożnie. Niemniej zdając sobie sprawę z tego, że nasz kraj potrzebuje istotnych zmian, a rywal nominata PiS… Sami Państwo wiecie. Dlatego poparłem obecnego prezydenta w wyścigu do „dużego pałacu”. I trzeba przyznać, że w wielu aspektach mój faworyt spełnił pokładane w nim nadzieje. Niestety, w wielu innych – nie. Szczególnie w tych zakresach, od których zależy sam byt państwa. Ponadto, gdy chodziło o kwestie honorowe czy godnościowe, popełnił mnóstwo błędów. Nie poparł tzw. Ustawy degradacyjnej, nie złożył swego podpisu pod projektem ustawy dotyczącej reformy sądów, sugerował, że jest zwolennikiem wpisywania do konstytucji przynależności Rzeczypospolitej do Unii Europejskiej, stał się heroldem systematycznie głoszącym historie o jakimś „Polin”…  Hmm… A może wcale nie „błędów”, lecz poczynał tak z powodu osobistych przekonań? Zostawmy to. W każdym razie moje zaufanie stracił i podczas ostatniej elekcji mojego głosu już nie miał.

Gdy Prezydent mojego kraju ogłosił dziś, że projekt  tzw. „lex TVN” jest jego zdaniem niemożliwy do przyjęcia, wcale mnie nie zaskoczył. To – muszę przyznać – smutne. A nawet bardzo, gdyż dowodzi, że Głowa mojego państwa, która podczas kampanii wyborczych deklarowała, że „przywróci Polakom zaufanie do państwa i poczucie godności”, „będzie troszczyć się o bezpieczeństwo Polaków”,  „będzie budował państwo uczciwe i sprawiedliwe” i „będzie prezydentem Polski dumnej ze swojej historii, przodków, która będzie pamiętała i czciła swoich bohaterów” (vide: program wyborczy z 2015 r.), robi wiele aby kraj nad Wisłą stał się na kolejne lata, a może dekady, przysłowiowym pochyłym drzewem. Drzewem, na które skacze lub skoczyć może każda koza.

Rozumiem, że niektórzy zwolennicy obozu patriotycznego mogą nie zgodzić się z takim podsumowaniem. Bo przecież: uwarunkowania międzynarodowe, sojusze, śmiertelny wróg u bram, totalna opozycja, zmarszczone brwi zagranicznych decydentów… Jest w tym nieco racji. Tyle tylko, że zawetowanie „lex TVN” (które nb. nie jest poważnym problemem dla Discovery) nie pogorszyłoby naszej, i tak już trudnej, sytuacji. Co więcej! Pan Prezydent skazał siebie (i Polskę) na kolejne naciski i szantaże. I to już nie wypływające ze strony światowych potęg, ale takich „tytanów” jak Litwa, Ukraina czy Słowacja. Bo skoro jednemu można, to drugiemu… Zresztą: śmierć frajerom!

Skończyłem dziś otrzymaną pod choinkę „Anabasis”, znaną też jako „Wyprawa Cyrusa”. Jej autor, Ksenofont,  napisał to dzieło dwadzieścia cztery wieki temu i do dziś nie straciło ono na aktualności. Idzie w nim bowiem o to, że podstawą każdego sukcesu jest zaufanie. Przede wszystkim do przywódców, liderów, wodzów, którym masy przekazują rządy i w zamian za to oczekują pożytku. „Anabasis” to m.in. pean pochwalny dla greckich oficerów ( w tym samego Ksenofonta), którzy w świecie pełnym nieprzyjaciół, groźnej przyrody, głodu, chłodu i innych zagrożeń, potrafili przeprowadzić kilkanaście tysięcy swych rodaków na powrót do ojczyzny. Musieli w tym czasie nie tylko wytężać muskuły, ale również używać umysłów. Wiedli ich spod Babilonu do Europy przez kilka tysięcy kilometrów i wiele miesięcy, dzieląc z żołnierzami wszelkie niedogodności. Często płacąc za to zdrowiem, a nawet życiem. Najbardziej godne pochwały jest to, że nim zdecydowali się na taki wariant mieli wybór. Wielokrotnie liczniejszy wróg, w zamian za odstąpienie od podwładnych, ofiarowywał im mnóstwo korzyści. Pieniądze, majątki ziemskie, bydło, kobiety… I życie! Oni jednak (w tym i autor „Anabasis”) postanowili dochować wierności swym braciom i wywiązać się honorowo z zadania. W imię wartości i solidarności.

image

Grecy, po miesiącach walk i marszów, docierają do wybrzeża Morza Czarnego

Wspomniałem o antycznym dziele nie bez przyczyny. Wydaje mi się bowiem, że w kraju nad Wisłą coraz to więcej do powiedzenia mają Stefkowie Burczymuchy, którzy zamiast realizowania swych szumnych obietnic skutecznie deprecjonują znaczenie Rzeczypospolitej i jej mieszkańców. Natomiast Ksenofontowie… Może, gdzieś tam, patrzą na nasz dramat i zdecydują się wreszcie podnieść rękawicę. Bo jeśli nie…

---------------------------

Obrazy wykorzystywane wyłącznie jako prawo cytatu w myśl art. 29. Ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych.

Bazyli1969
O mnie Bazyli1969

Jestem stąd...

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka