Bazyli1969 Bazyli1969
3004
BLOG

O żarnach historii, czyli Słowianie Połabscy i nauczka dla Polaków

Bazyli1969 Bazyli1969 Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 85

Gdy strzelcy się kłócą, niedźwiedź jest bezpieczny.
Przysłowie norweskie

image

Do „popełnienia” niniejszego wpisu sprowokował mnie pewien Kolega z s24, który w komentarzu pod jedną z notek zamieścił takie zdanie: „Wiedza historyczna jest przydatną - ale nie podstawową w tak zmieniającej się rzeczywistości. Trzeba też uważać aby ten płomień świecy [tj. znajomość przeszłości] nas nie oślepił.” Uwaga ta wzbudziła we mnie zdecydowaną niezgodę. Rzecz jasna  fetyszyzowanie doświadczeń zebranych zarówno przez wielkie zrzeszenia, jak i pojedynczych ludzi, nikomu na dobre wyjść nie może, ale stwierdzenie (tak je interpretuję), iż eksperiencja to raczej granat niż zeszyt z notatkami wydaje mi się brutalnie nieprawdziwym. Czym i kim bowiem bylibyśmy, gdyby nie nasze radości i potknięcia? Chwile uniesień i bolesne rany? Sukcesy i porażki? No właśnie: czym i kim? Czyż jedną z głównych cech odróżniających nas od świata zwierząt nie jest ta polegająca na uczeniu się i zapisywaniu przeżyć na „twardym dysku” ? Moim skromnym zdaniem – tak! Aby nie być gołosłownym pozwolę sobie na rozwinięcie poglądu w oparciu o pewien – w skali świata – epizod. Dla Hindusów, Japończyków czy Arawaków nieistotny, lecz dla nas, Polaków, wielce wymowny oraz instruktywny.

16 października 955 r. armia złożona z wojsk saskich, fryzyjskich, bawarskich, turyngskich i frankońskich pod wodzą króla i cesarza Ottona I, starła się nad rzeką Reknicą (w dzisiejszej Meklemburgii) z połączonymi siłami Słowian z północnego Połabia. Kilka miesięcy wcześniej siły niemieckie, wraz z Czechami i drobnymi uzupełnieniami serbskimi, pokonały w krwawej bitwie nad rzeką Lech dzikich Madziarów. Straty tych drugich były tak znaczne, iż po tym wydarzeniu żaden zagon węgierskich jeźdźców nie zapuścił się już nad Ren, Pad i Ebro. Niesieni falą entuzjazmu Niemcy (a dokładniej plemiona niemieckie) postanowili uporządkować na własna modłę stosunki polityczne pomiędzy Łabą i Odrą. Początkowo w starciu z wojami Redarów, Wagrów, Czrezpienian i innych ponosili znaczące porażki. Gdy na początku października 955 r. siły cesarskie zostały okrążone przez przeciwników w głębi dziedzin słowiańskich mogło się wydawać, iż odrodzone Cesarstwo Rzymskie rozsypie się niczym domek z kart. I to za sprawą „barbarzyńskich” Słowian. Sytuacja wojsk niemieckich była bowiem tragiczna. Z każdej ze stron czyhali żądni za lata poniżeń wrodzy wojowie, a jedyna droga ewentualnej  ucieczki prowadziła przez przepastne bagna. Finis Germania? Niestety…

Z analizy dostępnych można wysnuć wniosek, że na klęskę Słowian złożyło się kilka przyczyn. Pierwsza z nich to zbytnia pewność siebie. Stowarzyszeni uznali bowiem, że nic nie jest w stanie uratować germańskich najeźdźców i – najpewniej – zaniedbali obserwowanie ruchów wroga. Druga, i chyba decydująca, to wsparcie udzielone Niemcom przez… słowiańskich Ranów. Krótko mówiąc zdesperowani Sasi oraz ich sojusznicy postanowili przeprowadzić szalony manewr i w ciągu nocy dokonali przeprawy przez niepilnowane brody. Co prawda zostało to dostrzeżone i spore oddziały słowiańskie ruszyły aby spacyfikować napastników, ale w tym samym czasie Ranowie (słowiańscy mieszkańcy wyspy Rugii) zaatakowali pobratymców w dole rzeki, a tym samy odciągnęli znaczne siły od newralgicznego miejsca boju. Zdezorientowani Obodryci (oraz ich sojusznicy) nie wytrzymali naporu i ponieśli klęskę. Olbrzymią klęskę. Współczesny saski obserwator tamtych wydarzeń, czyli Widukind z Korbei, tak wspominał tamte wydarzenia:

Tegoż dnia padł obóz wroga., gdzie wielu zabito lub wzięto do niewoli. Rzeź trwała do późnej nocy. O poranku głowę króla (Stoigniewa) wbito na pal. Nieopodal ścięto siedmiuset jeńców. Prawej ręce króla (czyli doradcy Stoigniewa) wyłupiono oczy i wyrwano język jako już niepotrzebne i pozostawiono pośród trupów.

Dodać trzeba, że sam przywódca walczących z germańską nawałą  Słowian zginął z ręki niejakiego Hoseda, który znienacka dopadł księcia i pozbawionego oręża… skrócił o głowę. Więcej! Ta informacja ginie gdzieś w opisach wspomnianej bitwy, lecz podczas niej Stoigniew miał stracić… siedmiu synów. Jak by nie było, przez kolejne trzy dekady już na całym Połabiu (gdyż południowe, a więc Łużyce, Milsko i Miśnia, wpadło w łapy cesarskie nieco wcześniej)  rządził i dzielił niemiecki imperator oraz jego namiestnicy. Nie ograniczali się jednak li tylko do pobierania trybutów, ale wprowadzali własne porządki, erygowali biskupstwa, osadzali w grodach germańskich żołdaków, implementowali różnego rodzaju ówczesne „zielone łady”, a także budowali własną agenturę. Poprzez strach, zauroczenie i  za pieniądze, Można śmiało przyjąć, że od tego czasu  na ziemiach Wieletów i Obodrytów zaistniało stronnictwo „pruskie”. W ciągu kolejnych dekad i wieków Słowianie Połabscy zrywali się nie raz i nie dwa do powstań. Niekiedy z pozytywnym skutkiem. Tak było w roku 983, 1056 i 1066. Zawsze jednak musieli zmagać się nie tylko z wrogiem wewnętrznym, lecz także ze stronnictwami ugodowymi albo nawet jawnie sprzyjającymi wrogom zza Łaby. To w oczywisty sposób osłabiało zdolności obronne.

Ludy słowiańskie, które zajęły ogromne  obszary pomiędzy Odrą a Łabą i Salą (a nawet dalsze) w ciągu VII i VIII stulecia, zdobywały Hamburg, niszczyły ziemie Turyngii, dzielnie zmagały się z Sasami i Bawarami (z Duńczykami i Polakami również) w ciągu stosunkowo krótkiego czasu przemienił się w  żywioł etnograficzny. W XII w. widzimy ostatnie podrygi naszych pobratymców, którzy nie mają już jakichś strategicznych celów, a jedynie chcą przetrwać. Szczególnie po śmierci ostatniego wielkiego wojownika połabskiego, tj. księcia Niklota (zginął w boju w roku 1160). Sposobu na to przetrwanie nie upatrują jednakże w podnoszeniu organizacji społecznej, implementacji nowoczesnych rozwiązań gospodarczych i kulturowych, ani nie starają się szukać opiekunów wśród pobratymczych wspólnot (polskiej czy czeskiej). Zamiast tego zaskorupiają się w skazanej na zejście tradycji, po cichu aż po XIV stulecie składają ofiary swym dawnym bogom, nie zamieniają się gremialnie w rzemieślników lub kupców, nie próbują wzorem Słoweńców zbudować swej tożsamości poprzez konkurowanie z napływowym elementem germańskim. Na efekty przyszło czekać stosunkowo krótko. Już w dobie naszych pierwszych Jagiellonów żywioł słowiański w „enerdówku” wymiera. Wprawdzie w Jabelheide i Wendlandzie, a może i na wyspie Uznam,  jego resztki trwają po wiek XVII lub nawet XVIII, ale to tak naprawdę agonia. Zasadniczo sprawnie i bez większych perturbacji nasi pobratymcy zmieniają się we wzorcowych poddanych Drezna, Rostoku i Berlina. To tak naprawdę oni zasilili w znacznej mierze szeregi wzorcowych Prusaków, którzy zgodnie z germańska tradycją sięgnęli po Wielkopolskę, Śląsk, Pomorze… A potem m.in. ich potomkowie (dosłownie, bo znaczna część pruskich junkrów wywodziła się ze szlachty połabskiej) wywołali I i II Wojnę Światową. Na takie stwierdzenie można się dąsać, zgłaszać uwagi, protestować, ale prawda jest taka, że tak jak Rosja bez Ukrainy nie będzie mocarstwem o randze światowej, tak Niemcy bez Połabia nie zdominowaliby naszego kontynentu.

Cóż, pozwoliłem sobie przypomnieć epizod z dziejów naszych słowiańskich pobratymców, gdyż z obserwacji ich losu płyną dla nas bardzo istotne wnioski. Najważniejszym jest jednak ten, że siła leży w jedności. Dopóki świat słowiański północnego Połabia tworzył w miarę zwartą jedność, dopóty starania Niemców o podbój ziem sąsiadujących dziś z naszym krajem toczyły się ze zmiennym szczęściem. Raz wygrywali ci, a innym razem tamci. Żadna ze stron nie osiągnęła punktu krytycznego. Dopiero – nazwijmy to  roboczo – zdrada Ranów, którzy olbrzymią cenę zapłacili za swą lekkomyślność i samolubstwo nieco później, wywołała lawinę. Gdy mężny opór został chwilowo przełamany, to natychmiast pojawili się chętni do współpracy z najeźdźcą. Trzeba przyznać, że z różnych przyczyn. To jednak oni wprowadzili ferment i spowodowali zarażenie bakcylem zdrady całych mas swoich współplemieńców. Co rusz pojawiał się „bohater” poklepywany po ramieniu przez niemieckich grafów i margrabiów, który już to wydawał im broniący się gród, już to podrzynał gardło zwolennikowi antyniemieckiego oporu, już to buntował lud, już to zapisywał w spadku własną dziedzinę jakiemuś Hermanowi lub Dytrykowi. Typowy objaw mentalno-politycznego syfilisu. A czy zainfekowany i chory organizm jest w stanie podejmować poważne wyzwania? Zdecydowanie nie. Z tej właśnie przyczyny nie uda nam się dziś pojechać pod Lubekę, Drezno czy Magdeburg i pogawędzić z miejscowymi we w miarę zrozumiałym języku.

Mając zatem na podorędziu lekcje płynące z doświadczenia niegdyś potężnych i sławnych Wieletów, Obodrytów, Ranów, Hawolan i innych, pamiętajmy o przestrodze, którą pozostawił potomnym jeden z największych naszych rodaków: „Agentury, jak jakieś przekleństwo idą dalej bok w bok i krok w krok. Idźcie swoją drogą, służąc jedynie Polsce, miłując tylko Polskę i nienawidząc tych, co służą obcym".


To tyle.

PS
Tytułowa rycina przedstawia wjazd Ottona I do Magdeburga. Obok niemieckiego rycerstwa kroczą pojmani w niewolę Słowianie.

--------------------------------------

Obrazy wykorzystywane wyłącznie jako prawo cytatu w myśl art. 29. Ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych.



Bazyli1969
O mnie Bazyli1969

Jestem stąd...

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura