Bazyli1969 Bazyli1969
1921
BLOG

Skąd się biorą wojny? Lekcja rozsądku dla poszukiwaczy kwadratury koła

Bazyli1969 Bazyli1969 Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 120

Ludzka siła woli potrafi o wiele więcej, niż jesteśmy w stanie zrozumieć.
M. Oleksa

image

Czy wiecie Państwo, iż w tej chwili na naszym globie toczy się ponad sto mniejszych i większych konfliktów zbrojnych? Czy zdajecie sobie  sprawę z tego, że – zdaniem badaczy zagadnienia – w wojnach prowadzonych przez homo sapiens, od początku jego istnienia, miało zginąć… trzy i pół miliarda ludzi? Czy ktokolwiek z Was pamięta o tym, iż najdłuższa wojna trwała aż 335 lat! (pomiędzy Holandią a autonomicznymi wyspami Scilly) , a najkrótsza 38… minut! (pomiędzy Wielką Brytanią a Sułtanatem Zanzibaru)? A może zdajecie sobie sprawę z faktu, że najstarszy poświadczony źródłami pisanymi zatarg z użyciem broni prowadzony był prawie 5000 lat temu przez sumeryjskie miasta-państwa: Kisz i Elam. Czy… Itd. itp. Ktoś kiedyś powiedział nawet, że w dziejach człowieczych wojna nie jest wcale stanem ekstraordynaryjnym, ponieważ jest nim… pokój. Zostawmy tło i przejdźmy do samego tłustego.

Wojna, czyli „zorganizowany konflikt zbrojny między państwami, narodami lub grupami etnicznymi i społecznymi”. Tako rzecze Wikipedia. I trudno przyczepić się do takiej (mocno uproszczonej) definicji. Rozumowo oraz intuicyjnie należy się z tym zgodzić. Problem, o którym chcę wspomnieć, leży jednak gdzie indziej. Otóż istnieje nauka zajmująca się źródłami i wyjaśnianiem przyczyn wybuchów wojen; zwana polemologią. Sprawa ciekawa, intrygująca i warta głębszego zainteresowania. Bez w chodzenia w szczegóły zaznaczę, iż naukowcy badający tę problematykę uznali, że korzenie konfliktów zbrojnych mają przede wszystkim charakter strukturalny lub koniunkturalny. Te napięcia, interesy, geopolityka, demografia, głód, religia, ideologia… Wszystkie wymienione motywy mogą i bardzo często są praźródłami wojennych nieszczęść. Ale nie zawsze! Po wielokroć rozlew krwi, łez i potu rozpoczynał się z innego powodu.

Wielu albo nawet większość z nas słyszała o Wojnach Galijskich toczonych przez Rzym z mieszkańcami Galii w I w. p.n.e. Ba! Fragmenty pracy wodza legionów opisującego wspomniane zmagania są wykorzystywane (a dokładniej – do niedawna  bywały) do nauki łaciny w szkołach średnich i na uniwersytetach. Nie bez kozery, bo język zastosowany przez J. Cezara w „O wojnie galijskiej” trzeba uznać za wzorcowy dla epoki klasycznej. Nie o to jednak chodzi. W obiegu powszechnym dominuje przekonanie, iż groźni Rzymianie wypuścili się poza chroniące ich przed światem barbarzyńskim Alpy i obszary podległej im ówcześnie „Prowansji” z chęci obrony swej Ojczyzny przed czyhającym na północy złem albo po to, by potwierdzić opinię o swej rycerskości i ponieść srebrne orły na krańce znanego ówcześnie świata. Hmm… To nie zupełnie tak. Bliższą prawdy jawi się konstatacja, iż sławny po wsze czasy Gajusz Juliusz Cezar ruszył przeciw Eduom, Sekwanom, Wenetom, Helwetom oraz innym plemionom galijskim z przyczyny, którą należałoby nazwać prozaiczną. Po prostu i zwyczajnie… potrzebował pieniędzy. Jako członek Triumwiratu łaknął ich niczym kania dżdżu, gdyż tylko one mogły umożliwić mu pozyskanie mas rzymskich, a poprzez to dać przewagę nad dwoma pozostałymi triumwirami. I tak się stało. Tysiące legionistów i dziesiątki (jeśli nie setki tysięcy) Celtów, Belgów, Akwitanów i Germanów spoczęło w ziemi z powodu… pustych kieszeni Juliusza. Przy okazji Rzym podporządkował sobie wielką i dość bogatą prowincję, która przez kolejne setki lat odgrywała niebagatelną rolę w dziejach Imperium Romanum i – później – Europy. To jednak nie wszystko…

Wilhelm I Zdobywca (1028-1087). Wielki rycerz, sprawny organizator, podbójca Anglii. Człowiek ten zapisał się w kronice dziejów jako ten, który jako jeden z nielicznych przed nim i ostatni z następnych pokoleń zdobył i utrzymał ziemie za Kanałem La Manche. Pokonał Anglosasów, przeorał zastane stosunki, stworzył podstawy dla potęgi Wielkiej Brytanii. Pytanie: czy swoich sfrancuziałych Normanów wysłał w bój dlatego, że takie rozwiązania szeptali mu do ucha współcześni „geopolitycy”, misjonarze, ideolodzy? W żadnym razie! Wydaje się bowiem, iż prawdziwym motorem napędzającym Wilhelma były jego… kompleksy. Bękart! To go bolało. Do tego stopnia, iż gdy w podległym mu mieście Alençon miejscowa ludność wyszydzała jego nieprawe pochodzenie nakazał aresztowanie kpiarzy, a następnie pozbawienie ich nóg i rąk. Przypadek ten pokazuje, że cierń pochodzenia z nieprawego łoża tkwił wielką drzazgą w głowie przyszłego króla Anglii. Jest zatem bardzo prawdopodobnym (na co zwracają uwagę nieliczni historycy), iż wyprawa za morze miała być dla księcia  Normandii rekompensatą za lata drwin, śmichów-chichów i dać mu silne podstawy do pokazania światu, czyli innym monarchom, Kościołowi i poddanym – kto tu rządzi! Udało się.

Na początku XI stulecia, czyli wtedy, gdy jeszcze za naszą zachodnią granicą istniała żywa i szczera Słowiańszczyzna, a w języku zrozumiałym dla naszych przodków ludność porozumiewała się pod samym Hamburgiem,  jeden z książąt obodrzyckich imieniem Mściwoj, w zamian z uczestnictwo w wyprawie do Italii przy boku Sasów miał obiecane wydanie za niego córki niemieckiego magnata, Bernarda. Po powrocie z wyprawy słowiański wódz przypomniał Sasowi o obietnicy, w odpowiedzi usłyszał, że saskiej szlachcianki nie wydaje się za… słowiańskiego psa. Na takie dictum urażony do żywego Mściwoj oddalił się śpiesznie do dziedzin Luciców i – jak twierdzą  niektórzy – powodowany zemstą wszczął antyniemieckie i antychrześcijańskie powstanie, które skutkowało uzyskaniem wolności przez Obodrytów i Luciców na całe pół wieku. Kropka.

Przywołałem powyższe przypadki nie bez przyczyny. Powód jest konkretny. Rzecz w tym, że wsłuchując się w stanowiska i opinie rodaków, obserwatorów oraz komentatorów konfliktu na Ukrainie, co rusz spotykam się z ocenami jego źródeł. Zdaniem wielu z nich  wybuch wojny to skutek spisku grup interesów zlokalizowanych już to we Frankfurcie n/Menem, już to na Wal Street, już to przy stoliku zarezerwowanym przez oligarchów (głównie narodowości prawniczej). Czasami pojawiają się też przypuszczenia, że krew leje się za naszą wschodnią granicą, bo siły strukturalne, geopolityka, Chiny, USA, globalne przepychanki, a przecież… A przecież (chyba) nikt z Szanownych Komentatorów nie wziął pod uwagę, iż rosyjsko-ukraińska jatka to efekt żądz, imaginacji, pragnień kremlowskiego faraona. To przecież on – jak niemal nikt na świecie – dysponuje władzą pozwalającą na zmaterializowania osobistych mokrych snów. To przecież on niejednokrotnie wspominał o tym, że upadek ZSRR to największa geopolityczna katastrofa XX w. To przecież on, wszem i wobec, daje do zrozumienie, że chciałby wpisać się złotymi, albo raczej krwawo-szkarłatnymi, zgłoskami na kartach historii jako odnowiciel i „poszerzyciel” Rosyjskiego Mira. Czyż nie? On nie potrzebuje pieniędzy. On nie narzeka na brak damskiego towarzystwa. Jemu nie potrzeba więcej władzy. On fanatycznie pragnie, by skłoniła przed nim głowę Klio. 

Dlatego doszukiwanie się drugiego dna w zdarzeniach zapoczątkowanych 22 lutego ubiegłego roku uznaję za niepotrzebne trwonienie energii. Tak już bowiem jest, że od czasu do czasu wielki wpływ na losy świata i tysiące, czy też miliony ludzi, mają jednostki; powodowane urazami, żądzami, zawiedzioną miłością, chęcią zemsty, potrzebą poprawienia swego statusu materialnego, poczuciem niesprawiedliwości albo chorą wyobraźnią oraz  - dość często  - nieposkromioną ambicją (vide: Hitler i Stalin). Przypadek wojny na Ukrainie jest tego doskonałym przykładem. I tylko szkoda rozlanej krwi…

-------------------------------

Obrazy wykorzystywane wyłącznie jako prawo cytatu w myśl art. 29. Ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych

Bazyli1969
O mnie Bazyli1969

Jestem stąd...

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura