Czy historia lubi się powtarzać? Nie wiem „czy lubi” lecz na pewno się powtarza. Wspominam o tym, ponieważ dotarło do mnie, że żyjemy w czasach przełomu. Może jeszcze nie dostrzegamy tego z pełną ostrością ale on się dokonuje. Poważnie!
Zapyta ktoś: na jakiej podstawie tak twierdzisz? Na jakiej? Proszę, oto dowód:
Nawet ci, dla których historia nie jest nauczycielką życia pamiętają z lekcji szkolnych, że Imperium Romanum upadło za sprawą barbarzyńców. Różni Goci, Hunowie, Sarmaci, Maurowie, Wandalowie, Awarowie i Słowianie postanowili wychynąć ze swoich lasów, bagien oraz stepów i wespół w zespół rozszarpać kwitnące i słoneczne państwo potomków Cezara i Augusta. Choć Rzym i Konstantynopol broniły się dzielnie, to zgodnie z zasadą „Nec Hercules contra plures” w końcu poległo. To prawda. Jednak częściowa.
Jeśli zagłębimy się nieco w źródła z epoki to naszym oczom ukaże się obraz późnego Cesarstwa zdecydowanie odmienny od funkcjonującego w tzw. przestrzeni społecznej. Ba!, będzie on wręcz zaskakujący. Nie będzie bowiem korespondował z obrazami przekazywanymi w kinematografii czy literaturze, gdzie pojawiają się kwitnące miasta, pełne ludności osady, zagospodarowane pola, ruchliwe drogi i szczęśliwi obywatele. A to wszystko pachnące oliwą, śródziemnomorską bryzą i winem. O nie! Chociaż życie wciąż się toczy to jest ono coraz trudniejsze. Obciążenia fiskalne, samowola polityków i omnipotencja państwa są przerażające. Niezliczona ilość przepisów, nakazów, uregulowań, monopoli i licencji powoli dusi przedsiębiorczość mieszkańców. Handel (zarówno ten lokalny jak i dalekosiężny) oraz rzemiosło zamierają. Niezależni rolnicy i hodowcy posiadający jeszcze niewielkie grunty i stada, obciążani stałymi a także nieoczekiwanymi kontyngentami, chowają się po górach lub uciekają poza limes. Młodzi mężczyźni by uniknąć służby wojskowej, która nie jest już zaszczytem jak bywało za czasów Trajana czy Konstantyna Wielkiego, ale dla wielu wprost formą niewolnictwa, obcinają sobie dłonie lub w ostateczności tworzą okrutne bandy rabusiów. Wielu obywateli skarlałych miast, posiadających jeszcze jakiś majątek, wzbrania się „rękami i nogami” przed przyjmowaniem funkcji w samorządach. Dzieje się tak, gdyż sprawowanie urzędu „gminnego” nie przynosi już korzyści ale wiąże się z ponoszeniem olbrzymich wydatków na rzecz państwa. Brakuje o obiegu pieniędzy bo wszystkie jego zasoby pochłania bezgranicznie zachłanny aparat państwowy. I właściwie tylko on (poza żyjącymi z nim w symbiozie „biznesmenami”) czuje się w tej tragicznej scenerii syty i spełniony. Taki obraz – czasami niecelowo - przekazują nam współcześni. Od tzw. Historyków Cesarstwa Rzymskiego, poprzez Psiskosa z Panion i Ojców Kościoła, aż po Prokopiusza z Cezarei.
Dodać jeszcze trzeba, że gdzieś od schyłku III czy też początków IV stulecia n.e. narasta ferment ideologiczny. Tradycyjne kulty ludów serca Imperium ulegają wpływom a nawet są wypierane przez mniej lub bardziej dziwaczne religie napływające spoza granic IR. Świat panujących od setek i tysięcy lat przekonań wali się nieubłaganie. To czym żyli dziadowie i ojcowie, dla synów staje się godnym pogardy. Wreszcie niebagatelną rolę poczyna odgrywać chrześcijaństwo, które z punktu widzenia większości ówczesnych ludzi jest przecież nowością i religią biegunowo odmienną od znanych dotychczas. W co wierzyć? Które z bóstw jest tym prawdziwym? Jaki bóg obejmie nas opieką? Takie pytania padały wówczas w każdym zakątku państwa, w każdym mieście i każdym domu. Prócz tego, dawnych osiągnięć mistrzów słowa, dłuta i szkiełka prawie nikt nie kontynuuje. Nauka i sztuka pozbawione mecenasów marnieją, tym bardziej, że władze państwowe poczynają narzucać im coraz to bardziej absurdalne ograniczenia. Wystarczy porównać dokonania plastyczne z czasów Oktawiana Augusta z tymi z okresu panowania ostatnich zachodnich cesarzy.
Tak oto w zbiedniały i rozchwiany świat wbijają się barbarzyńcy. Wiedzą co czynią! Wola oraz umiejętności walki obywateli nie przypominają nawet w zarysie tych, które posiadali Rzymianie Cezara. W samych legionach przeważają przybysze znad Renu, Dniestru i Dunaju. Często współplemieńcy najeźdźców. Władze cywilne troszczą się na ogół li tylko o własne zyski i ściąganie defraudowanych później podatków, a w sytuacjach krytycznych w panice opuszczają swe stanowiska. Ludność wsi i miast poddaje się masowo przybyszom, woląc jako pana bełkoczącego w niezrozumiałym języku najeźdźcę, zadawalającego się połową dotychczasowych danin, od pełnego pychy, nielitościwego i okrutnego rodaka. Taki to był czas.
A jak z tą analogią? Wystarczy rozejrzeć się dookoła. I to nie tylko przez pryzmat własnego portfela. Czyż ilość bzdurnych zarządzeń i przepisów nie jest absurdalną? Czy pycha reprezentantów państwa nie przeraża? Czyż tzw. elita polityczna nie wykazuje objawów psychopatii? Czy obciążenia spadające na zwykłych obywateli są poza granicami rozsądku? Czyż wartości stanowiące dotąd podstawę funkcjonowania społeczności i społeczeństw nie są podważane? Czy władza traci kontakt z obywatelami? Czyż jednym ze sposobów na dostatnie życie miast wytężonej pracy nie staje się wzorzec złodzieja, bandyty lub oligarchy? Czy sztukę przez duże „S” nie próbuje się zastępować opakowanymi w pazłotko fekaliami? Odpowiedź jest jedna: Tak!
Dlatego stwierdzam, że spośród trzech składników niezbędnych do wygenerowania przełomu mamy już marność ekonomiczną i ferment ideowy. A barbarzyńcy? Już pukają do naszych drzwi. A barbarzyńcy przyjdą …
Inne tematy w dziale Kultura