Uwaga truizm! Historia lubi się powtarzać. Zazwyczaj w zmienionym anturażu ale jednak. Dziś mija 77 rocznica wybuchu II WŚ i dzień ten winien skłaniać nas do refleksji. Nie tylko sentymentalnej lecz również – a może przede wszystkim - do namysłu nad przyszłością.
W codziennej gonitwie nie dostrzegamy zazwyczaj, że wokół nas dzieją się rzeczy wielkie. I nie mam tu na myśli powodzi, budowy nowych autostrad, trzęsień ziemi czy wydarzeń sportowych. Dużo istotniejszymi, chociaż trudniejszymi do odnotowania i odpowiedniego zrozumienia , są symptomy wskazujące na początek nowej rozgrywki o panowanie nad naszym globem. Dotychczasowy porządek polityczno-gospodarczy zdaje się wchodzić w fazę schyłkową. Trwająca od kilkudziesięciu lat hegemonia Stanów Zjednoczonych AP kwestionowana jest już nie tylko zza murów Kremla ale również z Pekinu. Prócz tego do podzielenia się przez Amerykanów większym kawałkiem z „tortu bogactwa” aspirują (na razie nieśmiało) Brazylijczycy wraz z Indiami. Zapyta ktoś: a niby gdzie zauważyć można te „znaki”? Jest ich mnóstwo! Wszystkich wyliczyć nie sposób i dlatego dla przejrzystości obrazu wystarczy wspomnieć kilka:
- działania Chin zmierzające do przekształcenia stanu zimnej wojny z Indiami w „szorstką przyjaźń”, uruchomienia w porozumieniu z Rosją nowego Jedwabnego Szlaku, przejęcia afrykańskich zasobów naturalnych, poszerzania strefy bezpośredniej władzy na obszarach mórz oblewających wybrzeże Chin kontynentalnych, wywieranie coraz większej presji na Tajwan, uaktywnienie mniejszości chińskiej w Azji Południowo-Wschodniej, wzmacnianie bilateralnych więzów gospodarczych z państwami europejskimi,
- działania Federacji Rosyjskiej rozbijającej powoli jedność Unii Europejskiej i NATO (sic!), wysoka aktywność emisariuszy Moskwy wśród mniejszości rosyjskich zamieszkujących terytoria postradzieckie, poprawa stosunków z Chinami, mniej lub bardziej zawoalowane akcje militarne i dywersje elektroniczne wobec sąsiadów, rozbudowa i unowocześnienie sił zbrojnych (w tym wojsk „arktycznych”!).
- działania USA polegające na tworzeniu koalicji (de facto) antychińskiej w rejonie Azji Południowo-Wschodniej, zamrożenie sporów amerykańsko-irańskich, powrót do badań nad technologiami kosmicznymi, wspieranie reżimów sprzyjających lub tylko umiarkowanie sympatyzujących z USA (vide: Egipt, Arabia Saudyjska, Maroko…), poszerzanie strefy bezpośredniej obecności w Europie Wschodniej, zwiększenie tolerancji wobec japońskich planów odbudowy sił zbrojnych Cesarstwa.
To właśnie się dzieje! Jeśli uwzględnimy jeszcze aktualne wydarzenia na Bliskim Wschodzie, które przypominają sytuację w Hiszpanii (poligon doświadczalny dla ówczesnych potęg!) z lat trzydziestych minionego wieku, to wydaje się bardzo prawdopodobnym, iż potężny konflikt jest li tylko kwestią czasu. Bo spór nie idzie o to – jak to czasem miało miejsce w średniowieczu – o ideę lub pohańbiony honor tego lub owego króla, lecz o coś znacznie poważniejszego. O pieniądze. A te stają się powoli coraz trudniej osiągalnymi. Banki, korporacje handlowe i usługowe, konsorcja przemysłowe czy gangi ubrane w szaty polityków by żyć muszą się rozwijać. A do tego potrzeba zarówno konsumentów, jak i zasobów.
A gdzie w tym wszystkim Polska? Osiemdziesiąt lat temu – co by nie mówić – byliśmy prawdziwym graczem wagi średniej. Dziś na liście państw świata pod względem siły nie mamy - niestety - nawet pozycji równej Turcji lub Iranowi. Nie oznacza to jednak, że jesteśmy pogardzanym liliputem. Mamy nie najmniejszy potencjał ludzki, gospodarczy, militarny i społeczny. Wciąż nie w pełni wykorzystany ale przy sprawnym zarządzaniu wystarczający do tego by we wszelkich rachubach możnych tego świata być uwzględniani. Nie bez znaczenia jest również to, że w przeciwieństwie do licznych krajów -teoretycznie a nawet praktycznie mocniejszych od nas - jesteśmy państwem jednolitym narodowościowo i przez to bez tzw. V kolumny. Dodatkowo nasza Ojczyzna leży w miejscu, które dla każdego z „Goliatów” stanowi swoista bramę. Dla jednych do Europy, dla drugich do bezkresnych przestrzeni Euroazji. Te fakty musimy bezwzględnie wykorzystać. Po co? M.in. po to by po raz kolejny nie umierać pięknie lecz wszystek. Po to by naszych synów i wnuków nie zmuszano do walki w cudzych armiach w imię cudzych interesów. Po to byśmy po spodziewanym konflikcie mogli znaleźć się wreszcie w obozie zwycięzców. Po to również aby nie trzeba było co kilkadziesiąt lat odgruzowywać stolicy i rozpaczać nad grobami niezłomnych. Jak to zrobić?
Nie jestem specjalistą od wojskowości czy geopolitykiem. Wiem jednak, że chłodna kalkulacja, pozbawiona uzasadnionych ale przy tym szkodliwych resentymentów, wskazuje na dwóch sojuszników. USA oraz Ukrainę*. Sojusz z tymi państwami daje nam szansę (nie pewność!) na wyjście ze zbliżających się kataklizmów stosunkowo obronną ręką. I postawienia na te dwa „konie” życzyłbym sobie od ludzi sterujących nawą naszego państwa. Czy świat powie sprawdzam za rok, pięć czy lat piętnaście? Nie wiem. W każdym razie czasu mamy bardzo niewiele.
PS Kwestia sojuszu z Ukrainą jest w mojej opinii niezwykle poważną. Jak urządzić nasze relacje na długie lata stanowi zagadnienie godne najwyższej uwagi i znaczenia.
Inne tematy w dziale Polityka