"Być może, że sprawa polska w moich rękach upadnie; wypadek ten nie zdziwi nikogo, bo cała Europa jest na to przygotowana, że słabi Polacy przeciwko potędze całej Rosji nie mogą, jak jak tylko upaść; niech zaś inny ode mnie szczęśliwszym będzie, tedy wyjdzie na jaw, że ja byłem niezdolny,i opinia potęgi zniży mnie; jeżeli zaś ja do końca godność wodza piastować będę, świetny urok naczelnika Polaków otaczać mnie będzie przez całe życie i na wygnaniu, które mnie czeka, przydać mi się może".
"Zaprzepaszczone szanse"
Takie słowa przypisał dyktatorowi gen. Skrzyneckiemu I. Prądzyński, jeden z najzdolniejszych i najodważniejszych oficerów Powstania Listopadowego. W tym jednym zdaniu zobrazował doskonale przypadłość doskwierającą polskim elitom od wielu wieków (z małymi wyjątkami). Stawać na czele, dumnie prężyć piersi do odznaczeń, brylować w mediach, imponować maluczkim, a potem, gdy sprawa upada, dostojnie spacerować z laseczką po krakowskich Plantach lub innych, równie urokliwych parysko-londyńsko-wiedeńskich deptakach, i odkłaniać się zapatrzonym w "legendę" starszym paniom i uczniakom. Cóż więcej trzeba? Czy liczą się ofiary małości wodzów? Czy ktoś z decydentów pochyli się serdecznie nad niedolą przeciętnego obywatela? Czy ktoś policzy tych z odstrzeloną prawicą, uszkodzoną żuchwą, wybebeszonymi wnętrznościami, pozbawionych majątku, co stali pod biało-czerwonym sztandarem? Wątpię.
Mieliśmy w naszej historii kilka wiekopomnych okazji, których nie wykorzystaliśmy i które zemściły się na nas sromotnie. Głównymi winowajcami nie byli jednak zwykli mieszkańcy czy obywatele naszego kraju, ale kierownicy polityczni naszego narodu. Wystarczy wspomnieć otępiały refleks uwielbianego Bolesława Mieszkowica, co to w trakcie pijackiej imprezy zlekceważył informacje "wywiadu" o nadciągających do Pragi Niemcach, czy Zygmunta Starego zafiksowanego na tle Albrechta Hohenzollerna, który bardziej wolał zrobić dobrze swemu krewnemu niż swej Ojczyźnie.
Tak oto od setek lat powtarza się ten sam scenariusz. I mimo upływu czasu schemat jest ten sam. Nieprawda? A cóż innego zaproponowali nam ministrowie Gowin i Gliński? Czy ich empatia wobec nieprzyjaznej nam społeczności jest czymś innym? Czy w kontekście bezpardonowych ataków na Polskę, otrąbione wszem i wobec "Polacy nic się nie stało!" jest odzwierciedleniem stanu faktycznego czy oznaką słabości, a nawet tchórzostwa? Czy zdrowy na umyśle ojciec rodziny przedkłada interesy sąsiadów nad potrzeby własnej rodziny? Zupełnie to dla mnie niepojęte.
Piszę o tym bo w przeddzień święta 3-go Maja warto przypomnieć, iż ustanowienie Konstytucji było wydarzeniem nietuzinkowym. Ba, rewolucyjnym! Nasi przodkowie, świadomi swych słabości i ograniczeń potrafili wznieść się ponad tzw. realpolityczne uwarunkowania i dokonać rzeczy, która wyprzedzała czas o kilka dziesięcioleci. Zrobili to po to aby Polska nie zwiędła, nie spróchniała, nie sczezła. Mieli też nadzieję, że ludność zamieszkująca Rzeczpospolitą będzie mogła żyć lepiej, dostatniej, swobodniej. Zdawali sobie sprawę z tego, że jest to działanie ryzykowne, a mimo to podjęli wyzwanie. Dziś darmo szukać podobnych przedsięwzięć i równie odważnych ludzi.
Mam nieodparte wrażenie, że znacząca część naszych przywódców - o zgrozo, tych najbardziej prominentnych - wciąż hołduje przekonaniom gen. Skrzyneckiego, któremu "nasamprzód żal było rozstać się z tysiącem dukatów". Nie widzę mężów stanu. Nie widzę ludzi odważnych. Słucham i widzę kunktatorów, ministrów trzęsących się o własną przyszłość i zamorskie granty. Ludzi, którzy mają buzie pełne frazesów i niewiele treści. Ministrów, którzy wbrew logice oraz zdrowemu rozsądkowi stają się wyznawcami post-prawdy. Szefów urzędów centralnych ozdobionych na fasadach orłem w koronie, przedkładających zadowolenie obcych nad interes rodaków. Czy jesteśmy zatem skazani na kolejną klęskę? Chciałbym się - cholera - mylić.
Inne tematy w dziale Polityka