W ferworze "wojny" wyborczej zupełnie pomija się kwestię przyszłości Polski.
Bo zastanów się Czytelniku (-czko), czy istotnym jest, którzy z naszych sąsiadów zostali radnymi, wójtami, czy burmistrzami?
Przecież to nieistotne. Istotnym zaś jest, czy będą pracowali na rzecz dobra wspólnego, czy potrafią porzucić prywatne animozje i współpracować ze sobą?
Martwi zatem ten stan zawieszenia, gdzie nie ma wyraźnego zwycięzcy, a co oznacza, że dalej nie będzie dobrej współpracy między samorządami a rządem - ze stratą dla wszystkich.
Moim zdaniem, znaleźliśmy się w swoistym pacie. Opozycja utrzymała znaczną część swych wpływów, na tyle dużą, aby skutecznie blokować szybkie zmiany. Pozostała droga powolna wymagająca konsekwencji i uporu. Czy PiS na to stać?
A może do świadomości opozycji dotrze, że idzie "drogą śmierci"? O ile bowiem obecnie jeszcze można było zmanipulować część społeczeństwa uporczywą kampanią negatywną, to dalsze utrzymanie tego stanu musi skończyć się klęską. Przecież już kilkuprocentowe "wahnięcie" w stronę PiS - to totalna klęska totalnej opozycji. A to może zdarzyć się w następnym "rozdaniu".
Cóż. Miejmy nadzieję, że zwycięży rozsądek - u obu stron. Nie będzie "wyżynania watach", a z drugiej opozycja będzie chciała współpracować.