Związkowcy górniczy na konferencji dot. transformacji w Polskiej Grupie Górniczej. Październik 2010. Fot. PAP
Związkowcy górniczy na konferencji dot. transformacji w Polskiej Grupie Górniczej. Październik 2010. Fot. PAP

Węglowy kompromis wyzwaniem dla rządu

Redakcja Redakcja Górnictwo Obserwuj temat Obserwuj notkę 12

15 grudnia – to graniczna data na wypracowanie umowy społecznej z górnikami. Umowy, która według żądań związkowców ma być podstawą do Polityki Energetycznej Państwa do 2040 r. Łatwo nie będzie. 

Powołane przez wiceministra aktywów państwowych Artura Sobonia zespoły robocze w spółkach węglowych mają wypracować niezbędne porozumienie. To efekt podpisanego we wrześniu 2020 r. porozumienia w Polskiej Grupie Górniczej. Przypomnijmy, że wtedy ustalono, że ostatnie kopalnie tej spółki będą działać do 2049 r. To o 9 lat dłużej niż zgoda na rynek mocy (mechanizm pozwalający na płacenie wytwórcom energii nie tylko za jej produkcję, ale i gotowość do niej w szczycie, czyli w praktyce za nowe moce), ale kontrakty węglowe kończą się w nim w 2035 r. 

Ciężko będzie tu pogodzić interesy wszystkich stron. Zwłaszcza po ostatnich ostrych słowach prezesa PGE Wojciecha Dąbrowskiego, który powiedział, że aktywa węglowe muszą zostać wydzielone do końca 2021 r. inaczej firmie grozi upadłość. PGE zapowiedziała również, że nie będzie już inwestować w węgiel ani na poziomie wydobycia, ani na poziomie wytwarzania. A tu dodać trzeba, że nasz największy producent energii jest jednym z głównych klientów PGG, ale jednocześnie jest też jej akcjonariuszem (od momentu jej powstania w 2016 r. energetyka i inne państwowe spółki wpompowały w nią ok. 3,5 mld zł). 

Energetyka szybciej zrozumiała, że walka o utrzymanie węglowego status quo nie ma większego sensu, bo energetyka węglowa – zwłaszcza opierana na horrendalnie drogim surowcu krajowym – przestaje być konkurencyjna. I wbrew opinii górników plan zniesienia obliga giełdowego (czyli obowiązku sprzedaży prądu na giełdzie) wcale nie zatrzyma importu energii, bo jedno z drugim nie ma po prostu nic wspólnego i wmawianie górnikom, że to ratunek dla kopalń jest po prostu manipulacją.

Nawet dziś, w dobie pandemii koronawirusa energetykę węglową po prostu dobijają koszty. Nie tylko wspomnianego już drogiego polskiego węgla, ale również praw do emisji CO2. Dziś to około 23 euro za tonę, ale ceny sięgały już i 30 euro, a będzie tylko drożej, bo celem unijnego systemu handlu emisjami (EU ETS) jest zachęta – o ile takiego słowa można tu użyć – do odejścia od paliw kopalnych, w tym przede wszystkim najbardziej emisyjnego węgla. I nie ma się co łudzić – taniej nie będzie. 

Dlatego resort aktywów państwowych stoi obecnie przed naprawdę karkołomnym zadaniem. A biorąc pod uwagę, że koronawirus i walka z pandemią determinują pracę rządu, to sytuacja jest podwójnie trudna. Z jednej strony bowiem MAP musi transformować energetykę, co zresztą zapowiadała poprawiona wersja polityki energetycznej państwa do 2040 r. (PEP 2040) zakładająca za 20 lat tylko 11 proc. węgla w miksie energetycznym w porównaniu do dzisiejszych 70 proc.

Z drugiej strony zaś resort musi się dogadać z górniczymi związkami zawodowymi nie tylko w PGG, ale i innych spółkach, co z kolei przekłada się na polityczno-ekonomiczne akrobacje. A górnicy przypomnieli partii rządzącej we wrześniu, że choć od 2015 r., gdy PiS wygrał wybory, protestów nie było, to w każdej chwili mogą być. W śląskich kopalniach miesiąc temu doszło do najostrzejszej formy górniczego niezadowolenia, czyli niebezpiecznych protestów w kopalniach pod ziemią. 

Na wypracowanie górniczej umowy społecznej pozostało nieco ponad półtora miesiąca. Jeśli komuś wydaje się, że można będzie ten termin wydłużyć, „bo Boże Narodzenie”, to warto sięgnąć pamięcią do końcówki roku 2007. Wtedy górnicy z kopalni Budryk w Ornontowicach zamknęli się na dole na 46 dni przeciwko włączeniu do Jastrzębskiej Spółki Węglowej. I Boże Narodzenie ani Nowy Rok im nie przeszkadzały.

Autor: Karolina Baca-Pogorzelska


Komentarze

Inne tematy w dziale Gospodarka