Wiem, co nie znaczy, że się do tego zabieram. Od takiego zamiaru jestem jak najdalszy - a poza tym, nie jest to zadanie dla pojedynczego osobnika; dla konkurencyjnej partii, a tym bardziej dla całego zgrupowania takowych - to jak najbardziej. Jestem przekonany, że opozycja ma obalenie rządzącej partii na wyciągnięcie ręki i pojąć nie mogę, czemu tego nie uskutecznia - choć taki cel od ponad dwóch lat z częstotliwością paru razy dziennie deklaruje. Czemu sądzę, że to możliwe? Otóż - parę dni temu słucham w TV mojego ulubionego europosła - Adama Szejnfelda, a ten w niezbyt długiej rozmowie powtarza kilka razy z naciskiem, że PiS popełnia błędy niosące w sobie zalążek upadku. Wprawdzie wiecznie uśmiechnięta fizys europosła nieodmiennie przywołuje mi na myśl postać Liska Przechery z dziecinnych opowiastek i w dodatku nie wyeksplikował on, o co dokładnie z tymi błędami biega, ale nie mogę przecież zakładać, iż zawsze mija się z prawdą i coś tam chachmęci; przyjmuję więc, że tym razem wie, co mówi. A skoro tak... Znajomość błędów przeciwnika - to może być więcej, niż połowa zwycięstwa. Bokser widzący u faceta, z którym się okłada pięściami na ringu błąd w postaci skłonności do ciągłego opuszczania lewej rękawicy - prawie już wygrał; wystarczy zaaplikowany w stosownym momencie sierp, dyszel czy inny cep. Jeśli to się nie dzieje, sytuacja staje się niezrozumiała: - na co tu czekać? Nie zdarzyło się jeszcze, żeby od samego opuszczania rękawicy bokser padł na deski - przeciwnik powinien w tym pomóc. Jaka stąd nauka dla totalnych? Przestać bawić się w niedomówienia i te błędy, o których niejasno wspominał europoseł - wyciągnąć na światło dzienne, obnażyć, zerwać maskę i co tam jeszcze; na przykład - niech sir Vincent, który jakiś czas temu "z pełną odpowiedzialnością" zapewniał, że "pieniędzy na to (tzn. 500+ itp.) nie ma i nie będzie" - wyzwie M. Morawieckiego na debatę i czarno na białym mu dowiedzie - a i nam także - iż forsy faktycznie nie staje, a że ludzie coś tam inkasują i wydają - to złuda, miraż i fatamorgana. Po czymś takim PiS by się niechybnie nie podniósł - skąd więc taka nieruchawość i brak zdecydowania u byłego ministra? Dawniej rycerze bez wahania stawali na Sąd Boży w przekonaniu, że prawda musi zwyciężyć; znamy z literatury romantycznej przypadek, kiedy ledwie trzymający się na nogach rycerz stanął zbrojnie przeciwko zdrowemu i silnemu zabijace w przekonaniu, że słuszna sprawa, której broni nie pozwoli mu przegrać. Nie zawiódł się; praktycznie nie miał szans, ale przeciwnika powalił zawał. Czego więc miałby w swojej pewności obawiać się sir Vincent?
Kto nie wykorzystuje błędów przeciwnika - dowodzi swego niezgulstwa i bezradności, a to wrażenie jeszcze się wzmacnia, kiedy zamiast tego próbuje środków nieskutecznych: skarżenia u sąsiadów, nieudanych prób odwoływania ministrów, napuszczania lekarzy, obrony kornika, leżenia na asfalcie itp. Słupki sondażowe nijak od tego nie chcą rosnąć - chyba, że przeciwnikowi; to właśnie obserwujemy. Tyle mogę opozycji podpowiedzieć.
Tego, że z PiS można wygrać świadom jest też Jakub Bierzyński i szeroko się nad tym rozwodzi w Gazecie Wyborczej. Jego wywody na temat Januszów i ich Grażyn można sobie darować - chyba, że ktoś ma ochotę przekonać się, iż myśleć można także w taki sposób, jaki prezentuje wyżej wymieniony. Ciekawa natomiast jest jego recepta na wygraną z PiS: opozycja musi się zjednoczyć i "zmienić szyld" na lewicowy, to wtedy nawet 25% elektoratu opuści PiS, przy którym na razie wisi nie mając dokąd pójść. Potrzebny do tego jest jeszcze lider z charyzmą, ale to akurat wydaje się być najmniejszym z problemów - i służę podpowiedzią: charyzmatyczny, lewicowy Gruby Rychu w złotym jaguarze czeka!