Eurybiades Eurybiades
3296
BLOG

Co myślę o nauczycielach i czemu nie są to myśli wesołe

Eurybiades Eurybiades Edukacja Obserwuj temat Obserwuj notkę 207

     Gdyby tak do wszystkiego podchodzić pryncypialnie, to człowiek powinien wypowiadać się wyłącznie w sprawach, na których się cokolwiek zna.   Tak zawsze myślałem i to moją aktywność mocno ograniczało, ale ostatnio ośmielił mnie poseł Mieszkowski.   Wzmiankowany wyraził pogląd, że ewentualny strajk nauczycieli  -  to nic strasznego, bo dzieciaki będą zadowolone z przerwy w zajęciach szkolnych.   Na poparcie tego przytoczył własne doświadczenia  -  mianowicie, on się zawsze cieszył, kiedy z jakichś powodów lekcji nie było;  słuchając rozmaitych wypowiedzi posła łatwo dojść do przekonania, że w szkołach, do których uczęszczał przerwy w procesie edukacyjnym musiały zdarzać się nader często.   Czy moje kwalifikacje do wypowiadania się o tym, co teraz robią nauczyciele są lepsze?   Bo ja wiem...  chodziłem do szkół, jak każdy  -  ale poza tym moi rodzice byli nauczycielami,  coś więc tam widziałem także z drugiej strony.

   Rodzice pracowali w wiejskich szkołach;  ta liczba mnoga bierze się stąd, że co dwa  - trzy lata ojciec był wzywany do kuratorium     i tam mu mówiono:  - w szkole w N... dzieci w trzeciej klasie nie umieją czytać - trzeba, żebyście tam się przenieśli i zrobili porządek.  Jeśli dobrze pamiętam, to do mojego wyjścia z domu na studia zaliczyliśmy sześć przeprowadzek.   Mawia się, że dwie przeprowadzki  -  to tyle, co jeden pożar;  stabilizacji za grosz.   Ojciec jednak za każdym razem w kuratorium mówił:  - tak jest!  -  i pakowaliśmy manatki.   Do głowy rodzicom nie przyszło, aby odmawiać lub się wykręcać:  są dzieci do nauczenia, więc trzeba to zrobić.   To były lata powojenne i praca w szkołach wiejskich z orką na ugorze kojarzyła się jak najdokładniej.   Czemu o tym piszę?  Ano, próbuję sobie wyobrazić, co też moi rodzice mieliby do powiedzenia o strajku, groźbie zakłócenia egzaminów czy o braku promocji.   A właściwie  -  nie muszę sobie wyobrażać, bo choć rodziców już o to nie spytam, to i tak wiem dobrze.

   Pierwsze klasy zaliczyłem u rodziców, a potem parę razy zmieniałem szkołę podstawową i liceum;  wszystko z powodu tych ciągłych przeprowadzek.   Nauczycieli miałem w związku z tym wielu  i większość z nich - szczególnie tych starszych - wspominam dobrze.   To były czasy, kiedy w szkołach zarabiało się naprawdę marnie, a domaganie się czegokolwiek od ludowej władzy byłoby równoznaczne z kładzeniem głowy pod topór;  o strajku  -  ani myśleć!   Ale niezależnie od tego  -  nie wyobrażam sobie, aby którykolwiek z tych zapamiętanych przeze mnie belfrów mógł powiedzieć:  - zarabiam za mało; więc nie będzie lekcji albo egzaminu.   No, może wyobraźni mi nie dostaje, ale to już inna sprawa.   Taki uogólniony nauczyciel, jakiego pamiętam nie mógłby się bez uszczerbku dla swego autorytetu dzielić problemami materialnymi z uczniami  - a strajk przecież do tego prowadzi.  Nie będę się upierał, że perspektywa, w jakiej widzę te sprawy jest dostatecznie szeroka, ale sam mi się tu narzuca kawałek zapamiętany z literatury staropolskiej:  -  "wszystko teraz spowszedniało, nabożeństwa bardzo mało". 

   Szkoła oprócz tego, ile jest dwa a dwa, ma nauczyć także postaw obywatelskich;  zawsze był nawet taki przedmiot  -  "Wychowanie obywatelskie",  "Wiadomości o Polsce i świecie"  czy jakoś tak.  Czy nauczyciel niedostrzegający tego, że władza zabrała się za poprawianie poziomu życia obywateli  i idący na wojnę z nią dla wyszarpania dla siebie największego kawałka jest w stanie nauczyć podopiecznych, jak oprócz własnego interesu dostrzegać też dobro innych?   Nauczyciele nie zostali przecież wyłączeni z 500+, najmłodsi z nich nie będą płacili podatku, wszystkim PIT spadnie o punkt procentowy, kilka procent podwyżki dostali i mało poczekawszy dostaną więcej;  czy naprawdę nie można okazać nieco cierpliwości?   W co gra przewodniczący Broniarz  - wiadomo  i zdaję sobie sprawę z tego, że pewnie nie powinno się z jego akcją utożsamiać wszystkich nauczycieli.   Ale z drugiej strony - nie słychać jakoś ze strony światka pedagogicznego protestów, że niby  -  Broniarz, to nie my!    A  "Solidarność"  -  też dobra z tą swoją głodówką:  w takiej sprawie !?   Przesada na ogół bywa niestosowna, a w tej sytuacji jest nieprzyzwoita.   I jeszcze to:  strajk w jakiejkolwiek formie  -  to uszczerbek w procesie edukacji;  tego się nie nadrobi inaczej, jak tylko poniekąd po łebkach.   Poseł Mieszkowski ma trochę racji  -  uczniowie, przynajmniej niektórzy  pewnie się ucieszą;  czy dorośli nie powinni jednak być rozsądniejsi i czy ktoś tu myśli o dobru ucznia?   Nie widać i nie słychać  -  podobnie, jak jak nie słychać zmasowanego głosu nauczycielskiego w sprawie też tego dobra dotyczącej, a polegającej na pomyśle wprowadzanie do szkół "latarników"  czy  jakichś tam dyrektyw WHO;  przeszkodą w zabraniu głosu są także niskie zarobki?   Moje wnuki chodzą do szkoły, w której strajku nie będzie  -  a WHO czy gender nawet nie podejdą do drzwi.   Ale piszę, co myślę,  bo trudno swój świat ograniczać do własnego podwórka.

   Odmawianie nauczycielom, podobnie jak i komukolwiek prawa do lepszych zarobków byłoby dowodem braku rozsądku  -  to jasne. Gdyby przewodniczący ZNP zdzierał podeszwy biegając od ministra do premiera, a od tego ostatniego do prezydenta i nie zapominał o sejmie i senacie  -  a poza tym dostawał chrypki od gardłowania na rzecz nauczycieli we wszelkich możliwych mediach -  to ok.   Ale miara została przebrana  -  nauczyciele dowiedli, że ich zawód wbrew temu,  co sami lubią mówić,  jest jak każdy inny  -  i choć być może sprawa się jakoś rozwiąże bez strajku, to nie przyjdzie łatwo udawać potem, że nie było tego, co się właśnie dzieje.  

Eurybiades
O mnie Eurybiades

Konserwatysta

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo