Fot. Romuald Kałwa
Fot. Romuald Kałwa
Romuald Kałwa Romuald Kałwa
224
BLOG

Styczniowy marsz śmierci. Jak odkryłem zbrodnię wojenną

Romuald Kałwa Romuald Kałwa Kultura Obserwuj notkę 4

Kowary, to miasteczko pod Śnieżką w Karkonoszach w powiecie jeleniogórskim. Znajdowała się tu fabryka dywanów, zniszczona podczas transformacji ustrojowej, i kopalnia uranu, z której powstała pierwsza radziecka bomba atomowa.

Odwiedzając w 2017 Kowary, pomyślałem, aby odwiedzić obóz koncentracyjny Gross-Rosen w Rogoźnicy, 12 km od Strzegomia. Powodem były ekshumacje więźniów, prawdopodobnie Belgów. Już w czasie jazdy do Kowar na chybcika skontaktowałem się z zastępcą Dyrektora wrocławskiego IPN - dr Katarzyna Pawlak-Weiss, która bez problemu umożliwiła mi być świadkiem tego nagłośnionego przez media wydarzenia.

Nie mogłem robić zdjęć, ale byłem przy pracach pracowników Zakładu Medycyny Sądowej we Wrocławiu i wrocławskich antropologów. Ciała były pochowane bardzo płytko – 120 cm.

Z Gross-Rosen pojechałem do Kowar. Przenocowałem w pewnym ośrodku. Nie mogę powiedzieć w jakim. Właściciel to była ciekawa, zaangażowana w lokalna politykę i historię postać. Podczas rozmowy, powiedziałem, gdzie byłem kilka godzin wcześniej.

Dowiedziałem się od niego o podziemnej fabryce rakiet V1 w Kowarach, jednak mnie zainteresowały dramatyczne wydarzenia, do których doszło 76 lat temu.

Chodzi o tzw. „marsze śmierci”, podczas których przepędzano ludzi z niemieckich obozów koncentracyjnych. Nazywano to ewakuacją przed armią czerwoną. Dziwi zawziętość Niemców. Uciekając przed sowietami, ale też wojskami polskimi, zamiast zostawić tych ludzi w spokoju, chcieli ich wszystkich zamęczyć. Do ostatniego.

Człowiek, w którego ośrodku nocowałem, powiedział mi, że na nieczynnym cmentarzu w Bukowcu niedaleko Kowar, pochowani są właśnie tacy więźniowie z „marszu śmierci”. Zagłodzeni, zamęczeni pracą, byli przepędzeni z obozu koncentracyjnego Gross-Rosen – prawdopodobnie z filii, która znajdowała się w okolicach Kowar (może Kamiennej Góry?).

Samo szukanie tego miejsca było małą przygodą. Odnalazłem cmentarz ogrodzony murem, na środku którego stał nieczynny katolicki kościół (przybyli po 1945 r. „nowi miejscowi” używają protestanckiego przerobionego na katolicki).

                                             Mogiła więźniów w Bukowcu

Cmentarz był zamknięty. Na szczęście, a proszę wybaczyć, nie jestem wprawiony w takich opisach, poszedłem na „jego tyły”, gdzie mur był niski, a który to przeskoczyłem/przeszedłem.

Nieczynny cmentarz robił ponure wrażenie. Pierwsze co, to w oczy rzuciła się granitowa (chyba), elegancka płyta poświęcona polskim żołnierzom z 1945, którzy zginęli w tych okolicach. Nawet większość nielicznych polskich powojennych grobów było stosunkowo niezadbanych. Gdzieniegdzie paliły się znicze.

Nie mogłem jednak znaleźć śladu po masowym grobie więźniów z obozu koncentracyjnego Gross-Rosen, ofiar zimowego „marszu śmierci”. Zdziwiły mnie jednak pootwierane poniemieckie grobowce z XIX wieku. Choć nie chciałem wchodzić do nich do środka, to używałem swojego aparatu, by zbadać to miejsce.

Śmieci, reklamówki, puszki po piwie, butelki po coca-coli... A wszystko pomiędzy fragmentami ludzkich kości. – Tak nie powinno być – pomyślałem.

Ponieważ nie znalazłem jakiejś tabliczki z opisem masowego grobu sprzed lat, wychodząc z cmentarza, z działającą kamerą w ręce, ale w roli ukrytego dyktafonu, zapytałem okolicznej mieszkanki, pracującej w parku nieopodal, (wątpiąc już, czy rzeczywiście na tym cmentarzu są pochowani więźniowie), o pochowanych więźniów. Potwierdziła, że taki grób rzeczywiście ma tam jednak miejsce.

O wszystkim poinformowałem IPN, policję i jeleniogórską prokuraturę. Wkrótce, w ramach pomocy prawnej zeznawałem w IPN w Opolu przed prokurator Anetą Piechotą, która, co ciekawe, była podczas mojej wizyty w Gross-Rosen. Udostępniłem zdjęcia i film. Nie ujawniłem danych rozmówców.

Choć nie byłem o tym poinformowany, muszę powiedzieć, że moja wizyta tam musiała zrobić wiele szumu. Zarówno we wsi, jak i u pewnych notabli. Przyjeżdżając na cmentarz po roku, odkryłem zrekultywowane miejsce. Co prawd wiele, w tym starych, otwartych, i de facto zbezczeszczonych XIX w. grobowców, zostało zlikwidowanych, to rosła na nich piękna łąka, a miejsce sprawiało już wrażenie cywilizowanego.

Choć nie przeprowadzono tam prawdopodobnie ekshumacji, to pozytywnie zdziwiłem się, gdy zobaczyłem nowo postawionych 12 krzyży, tyle, ile było tam pochowanych polskich żołnierzy, co można traktować, jako ucywilizowanie tego miejsca pamięci, w tym także pomordowanych więźniów z obozu koncentracyjnego Gross-Rosen.

Sądzę jednak, że sprawę zamęczonych więźniów z „marszu śmierci”, wypadałoby doprowadzić do końca. Takich masowych i znacznie liczniejszych w ofiary II wojny światowej zapomnianych grobów w Polsce jest tysiące.

Warto pamiętać np. o Polakach, Rosjanach, Francuzach, pochowanych np. w bezimiennych grobach w okolicach Ozimka na Opolszczyźnie, którzy tysiącami zmuszani byli do pracy w hucie, albo o setkach zabitych pracownikach przymusowych w wielu gospodarstwach rolnych na Opolszczyźnie i Dolnym Śląsku, pochowanych nierzadko w przydomowych ogródkach. Ale o tym „sza” – dlaczego te sprawy są zamilczane? W imię „przyjaźni” i „wspólnej Europy”?

©Romuald Kałwa

r.kalwa@wp.pl

image

image

image

image

image

image

Członek Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura