Jerzy George Jerzy George
1152
BLOG

Czy Trump powinien być impeachowany?

Jerzy George Jerzy George USA Obserwuj temat Obserwuj notkę 98

Większość Demokratów i wielu Republikanów uważa, że Trump powinien być impeachowany, ale nie ma już na to czasu, więc lepiej zostawić sprawy własnemu biegowi – te półtora tygodnia szybko zleci. Może to i racja, ale racja bardzo krótkowzroczna. Tu nie chodzi o doczekanie się końca jego kadencji i wydanie z siebie westchnienia ulgi, ale o coś znacznie ważniejszego. Trumpa trzeba raz na zawsze usunąć z polityki. Ameryka jest zbyt pięknym krajem, żeby dać ją niszczyć temu Kaliguli.

Donald Trump 6 stycznia definitywnie przegrał batalię o drugą kadencję, ale to nie znaczy, że się w ogóle nie może dobić drugiej kadencji. Konstytucja Stanów Zjednoczonych nie broni mu ponownego ubiegania się o prezydenturę za cztery lata. Trudno sobie wyobrazić, żeby Donald z tej furtki nie skorzystał. Za to całkiem łatwo można sobie wyobrazić, jak znowu pokonuje wszystkich konkurentów w przedwyborach, po czym zmiata Bidena skompromitowanego zawaleniem gospodarki.

Oczywiście Biden może znowu sprawić niespodziankę i tak jak nie dał się rozjechać Trumpowi w debatach, tak nie musi wyłożyć się na gospodarce. Ale i wtedy istnieje szansa, że Trump go pokona. Dlatego bez względu na to, co będzie z Bidenem, trzeba Trumpa impeachować, nawet na godzinę przed inauguracją Bidena. Trump kończący pierwszą kadencję w normalnym trybie może po czterech latach przerwy znowu ubiegać się o prezydenturę. Trump usunięty ze stanowiska – już nie.

A co, jeśli nie uda się przed inauguracją nowego prezydenta doprowadzić impeachmentu do końca? Nie znam procedur, nie potrafię na to pytanie odpowiedzieć. Może prawnicy znajdą sposób, żeby retroaktywnie usunąć Trumpa ze stanowiska. Jeśliby jednak nie znaleźli, to odium czegoś takiego jak drugi impeachment będzie wisiało nad Trumpem jak czarna chmura i odstraszy od niego ewentualnych sojuszników. Sam nic nie wskóra, a gdyby nawet, to istnieje jeszcze kwestia zdrady stanu.

Trump wysłał swoje „wojsko” do ataku na Kapitol. Tu znowu jestem w kropce. Nie wiem na pewno, czy to kwalifikuje się jako zdrada stanu. Bez prawników nie razbieriosz. Ale zarzut zdrady stanu powinien bezwzględnie zostać Trumpowi postawiony. Trump z odium drugiego impeachmentu nad głową, oskarżony dodatkowo o zdradę stanu, przestępstwo karane nawet śmiercią, jeszcze bardziej będzie odstraszał tych, co mogliby mu pomóc.

Lecz nie tylko z tego względu należy wysunąć przeciw niemu tak poważne oskarżenie. Wymaga tego również ludzka tragedia, do której doprowadził. W trakcie ataku na Kapitol zginęło pięciu ludzi. Policjant, który zastrzelił piękną dziewczynę, będzie miał zryte sumienie do końca życia. I on, i ona, są ofiarami wojennej retoryki Trumpa i jego sztabu. Policjant bronił Kapitolu, dziewczyna uwierzywszy w legendę o sfałszownych wyborach poległa jak żołnierz z pierwszej linii w przekonaniu, że broni demokracji. Stała się rzecz straszna. Trump za to też powinien odpowiedzieć.

Republikanie liczyli, że pokonany prezydent zgarnąwszy bajeczną ilość głosów poprowadzi ich do zwycięstwa w następnych wyborach. Po tym, co się stało 6 stycznia, ta nadzieja mocno przygasła. Ale istnieje jeszcze jedno niebezpieczeństwo, któremu trzeba zapobiec. Mówi się, że Trump chce założyć własną partię. Ponieważ co porządniejsi ludzie masowo się od niego odwracają, zostaną przy nim tylko tacy jak Ted Cruz i jemu podobni.

Ted Cruz zarobił na swoją rozpoznawalność opowiadając miesiącami w telewizji, że Obama nie urodził się w Stanach Zjednoczonych, i domagając się od niego okazania pełnego świadectwa urodzenia. To samo wyprawiał z Obamą Trump, nawet jeszcze dłużej i natarczywiej, pewnie z czystego chamstwa, bo już miał rozpoznawalność. Obu oszczerców dopadła za to karma. Cruza, gdy Trump podczas prezydenckich przedwyborów zaczął z kolei jego nękać w związku z miejscem urodzenia (Kanada, a nie Stany). Trumpa, gdy po słynnej akcji w Afganistanie media zaroiły się od „wiadomości”, że Trump zażądał od Obamy okazania świadectwa zgonu bin Ladena.

Cruz już dawno wybaczył Trumpowi i twardo stoi przy nim. Przy Trumpie zapewne zostanie również cała „parszywa dwunastka”, która wraz Cruzem zakwestionowała w Kongresie zwycięstwo Bidena. Partia z takim liderem i takimi członkami - kalambur niezamierzony - może tylko narozrabiać jak pijany zając w kapuście. Zdekapitowanie jej poprzez impeachment i oskarżenie o zdradę stanu oraz spowodowanie śmierci pięciu ludzi byłoby błogosławieństwem dla Ameryki.

Trump dokonał istotnych rzeczy – postawił na nogi gospodarkę, obniżył bezrobocie, uporządkował handel z Meksykiem i Kanadą, wziął w karby Niemcy i Chiny, wywindował na niebotyczne poziomy giełdę. Tylko że wszystko to przepadło podczas pandemii, z którą nie umiał sobie poradzić. Ameryka wbrew jego zapowiedziom nie stała się znowu wielka. Giełda owszem nadal się kręci, ale tylko dzięki wariackim trylionom na stimulus, które w większości trafiły do korporacji. Trump zostawia Amerykę w potwornych długach, po jego prezydenturze czeka ją długie wychodzenie z najgłębszego w dziejach kryzysu. W dodatku na do widzenia próbował ją oszukać. Tylko dzięki ludziom takim jak Mitch McConnell i Mike Pence, którzy nie dali mu się zaszantażować, nie doszło do jakiegoś groteskowego zamachu stanu. Trump by się nie cofnął. Przez cztery lata tak przyzwyczaił Amerykanów do swoich kłamstw, wyzwisk i prostackich zachowań, że już przestali na to zważać. Mogło dojść do najgorszego. Nawet do wojny domowej. Ryzykować jego powrotu po kadencji Bidena nie można. On się nie zmieni. Miał czas zmienić swoje postępowanie, ujarzmić przynajmniej najgorsze instynkty. Nigdy nie wykonał najmniejszego ruchu w tym kierunku. Dlatego powinien być impeachowany.


Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka