Karolina Nowicka Karolina Nowicka
145
BLOG

Nadzieja umiera ostatnia

Karolina Nowicka Karolina Nowicka Socjologia Obserwuj temat Obserwuj notkę 18


Koronawirus nieźle nas załatwił. Zapewne wszyscy czytaliśmy rozpaczliwe nagłówki opisujące upadek wielu małych i średnich firm, a niektórzy z Was mają zapewne znajomych przedsiębiorców, którzy pomstują czy to na samą epidemię, czy na decyzje rządu. To pokazuje jedną rzecz: gospodarka niemal każdego kraju jest chorobliwie uzależniona od produkcji i konsumpcji. Zaraz! Ale czy nie było tak zawsze? W końcu gospodarka to (cytuję za słownikiem PWN): «całość mechanizmów i warunków działania podmiotów gospodarczych związana z wytwarzaniem i podziałem dóbr i usług». Proszę jednak zauważyć, co się dzieje obecnie: żeby utrzymać się na powierzchni, trzeba wciąż i wciąż produkować, wciąż i wciąż sprzedawać, wciąż i wciąż kupować, a żeby kupować, trzeba dużo i ciężko pracować, często ponad siły. To zaklęte koło konsumpcjonizmu, który jest podstawą współczesnej gospodarki.

I to NIE jest dobre ani dla jednostki, ani dla środowiska. Nie namawiam nikogo do zostania tzw. minimalistą, ale zastopowanie na chwilę, zastanowienie się, po co otaczamy się tymi wszystkimi rzeczami i czy aby na pewno są nam potrzebne, mogłoby przynieść dobre owoce. Moda na wymienianie telewizorów co pięć lat, telefonów co dwa, a ciuchów co sezon nie tylko uderza nas po kieszeni, ale także sprawia, że uzależniamy dobre samopoczucie od przedmiotów.

O ile jednak każdy człowiek z osobna musi zastanowić się, co jest dobre dla niego i jego rodziny, o tyle środowisko naturalne jest już naszą wspólną sprawą. Dewastacja, zanieczyszczenie, wyjaławianie, wylesianie, wymieranie – to problem całej planety, a nie poszczególnych państw. Niestety, każdy kraj myśli przede wszystkim o sobie, o własnym materialnym zysku. I czy można się temu dziwić? W świecie, w którym zatrzymanie się choćby na chwilę oznacza załamanie gospodarki lub przynajmniej wyprzedzenie przez konkurencyjne państwo, nie można sobie pozwolić na „pięknoduchostwo”. Liczy się kasa, kasa i jeszcze raz... słupki sondażowe.

A przyroda? Kto by się nią przejmował, prawda? Do czasu... Poniższy artykuł uświadamia, dlaczego skazani będziemy w pewnym momencie na wybór:

Złudnie wydaje się nam, że możemy maksymalizować wartości cywilizacyjne i mieć przy tym zdrowe i bogate środowisko. To jednak tak nie działa. Wszystko ma swoją drugą stronę, więc za postęp trzeba zapłacić. I płaci za niego środowisko, czyli pozornie coś zewnętrznego wobec nas. Koniec końców płacimy my, ponieważ nie ma czegoś takiego jak „zewnętrzna rzeczywistość”. Wszystko jest powiązane i stanowi jedność.

Mówiąc najkrócej, nie da się naprawić świata. Jeśli gdzieś notujemy postęp, to w innym miejscu pojawiają się koszty. To właśnie jest najgłębsza przyczyna marazmu. Bo chcielibyśmy, żeby było lepiej, ale nie będzie, gdyż jasna i ciemna strona stanowią nierozerwalną jedność. Jeśli za cywilizacyjnym dobrem podąża ciemna strona związana z nim jak cień ze światłem, to co możemy z tym zrobić?

Uniwersalne prawo jedności przeciwieństw ma w swej istocie charakter fizyczny i odnosi się między innymi do zasady entropii, czyli drugiego prawa termodynamiki. Dla nas oznacza to, że na kontinuum zysk – koszt mamy unikać tendencji do maksymalizowania jednego bieguna. Bowiem im większy zysk, tym większy koszt. Zatem zmniejszając swoje zyski, ograniczamy koszty środowiskowe. A rezygnując z potencjalnych zysków, wystawiamy się na określone koszty.

Wierzę, że można żyć całkiem dostatnio, przyjemnie, bezpiecznie, zdrowo i szczęśliwie. Że jest to możliwe dla każdego. Co jednak oznacza owo „całkiem”? Na pewno nie egzystencję na poziomie przedstawicieli klasy wyższej w USA. Nie damy rady zapewnić każdemu z ośmiu miliardów ludzi na świecie żywot równie beztroski i wygodny, nie wyniszczając środowiska do końca. Do kogo jednak mamy kierować słowa przestrogi, kogo zachęcać do wstrzemięźliwości? Przecież nie każdy z nas w równym stopniu przyczynia się do degradacji środowiska. Czy można zachęcać szarych obywateli do ograniczenia konsumpcji, jeśli to nie oni konsumują najwięcej? Kto najczęściej lata samolotami, pożera najwięcej mięsa, kupuje (czasem nielegalnie) odłowione egzotyczne zwierzęta czy trofea, bogaci się na ciągle zmieniającej się modzie, wysyła swoje śmieci do uboższych regionów świata?

Idźmy dalej. Czy idea Wielkiego Światowego Rządu, który zacząłby prowadzić zakrojone na globalną skalę działania prośrodowiskowe, jest słuszna z punktu widzenia osoby stawiającej ochronę przyrody na równi z postępem technologicznym? Zwrot „na równi” jest tu bardzo istotny; najsensowniejszą opcją jest dla mnie ta, o której wspomina zalinkowany artykuł: równowaga pomiędzy zyskami (produkcja, konsumpcja), a ich brakiem (wstrzemięźliwość). Wspomniany twór mógłby sprawnie i bezpardonowo prowadzić politykę zrównoważonego postępu, uniemożliwiając działania szkodzące nadmiernie naturze w każdym zakątku planety. Istniałoby jednak niebezpieczeństwo, iż rządzący (zgodnie z zasadą Johna Actona: „Władza absolutna deprawuje absolutnie”) pod płaszczykiem szczytnych haseł prowadziliby własne brudne gierki, ustawiali znajomych, niszczyli wrogów. I nie byłoby już przed nimi ucieczki (chyba, że na Marsa). Elity (bynajmniej nie moralne), które na pewno szybko by się wyłoniły, robiłyby to samo, co obecne: konsumowały dziesięć razy więcej niż statystyczny przedstawiciel klasy średniej, nie mówiąc o biedocie, a na pokaz ględziły o tym, jak co rano wstrzymują wiatry ze względu na nadmierną emisję CO2.

Są to jednak wątpliwości rzucane w przestrzeń, bez szans na ukojenie nadzieją lepszego jutra. Pytanie brzmi nie tyle, czy Wielki Światowy Rząd powstanie, tylko kiedy. Nadejdzie taki dzień, kiedy uświadomimy sobie, że naszą ojczyzną jest nie Polska, nawet nie Europa, a cała Ziemia. Gorzej być nie może, a i na brak żarłocznych elit nie narzekamy (tyle, że jeszcze każdy kraj ma własne), nie odrzucam zatem tej idei. Przeciwnie, może przynajmniej na początku WŚRz zarządzałby planetą mądrze i uczciwie.

Może...

Bo na razie jedziemy gołą dupą po papierze ściernym prosto w przepaść.


Miłośniczka przyrody, wierząca w Boga (po swojemu) antyklerykałka, obyczajowa liberałka. Lubię słuchać audiobooków, pisać na Salonie, rozmawiać z ludźmi w Necie. W życiu realnym jestem odludkiem, nie angażuję się społecznie, właściwie to po prostu spokojnie wegetuję, starając się jakoś uprzyjemnić sobie tę swoją marną egzystencję. Mało wiem i umiem, dlatego każdego, kto pisze sensownie i merytorycznie bardzo cenię. Z kolei wirtualne mądrale, które wiedzą jeszcze mniej ode mnie, ale za to uwielbiają kłótnie i nie stronią od ad personam, traktuję tak, jak na to zasługują.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo