Jeśli wytkniecie mi, że pisałam o tym tysiąc i jeden raz, przyznam Wam rację. Ale nie mogę, no po prostu nie mogę przejść obojętnie obok tego krótkiego i lakonicznie podsumowującego sytuację w Polsce artykuliku:
Czy to naprawdę początek końca? Czy Kościół stanie się jedną z tysięcy zwykłych organizacji, które dla większości społeczeństwa nic nie znaczą? Czy ten proces da się jeszcze wyhamować, może nawet odwrócić? Z linkowanego tekstu, podobnie jak z wielu innych, przebija pewność, że Kościół czeka bolesny, choć niekoniecznie raptowny upadek. Jednak wielu Salonowiczów upiera się przy nieco lżejszej wersji: instytucja ta przejdzie wielką przemianę i zgodnie z zapowiedzią Benedykta XVIego sprzed pół wieku, hierarchiczny kolos zamieni się w wiele małych, lecz prężnych wspólnot, w których wiara wciąż będzie bardzo żywa.
Dla mnie osobiście nie ma to większego znaczenia. To, czy do świątyń uczęszcza regularnie 10 % czy 99 % społeczeństwa, nie ma najmniejszego wpływu na moje życie. Opisuję postępujący miarowo proces laicyzacji jako niewzruszony obserwator, a nie zaangażowany uczestnik. Ciekawi mnie, co myślą poszczególni Salonowicze na temat wykruszania się wiernych bądź też mizernej jakości chrześcijańskiego życia duchowego Polaków. To drugie jest zapewne wynikiem kiepskiej katechezy, luzackiego, nowoczesnego wychowania polskich dzieci, ale i inwazji świata wirtualnego, w którym religia odgrywa często rolę chłopca do bicia. Jeśli ktoś ma inne spostrzeżenia, zachęcam do podzielenia się nimi.
Komentarze