Czy wolno/wypada kosić trawę w niedzielę, czyli dzień zwyczajowo przeznaczony na wypoczynek? Nawet ten pozornie oczywisty aspekt rzeczywistości jest dla niektórych... no właśnie, nie tak całkiem oczywisty. :)
Czy w niedzielę wypada kosić trawnik? Ta, jakby się wydawało, oczywista sprawa poruszona przez ks. Daniela Wachowiaka wywołała na X niemałe poruszenie. I jak się okazuje, nie każdy rozumie, że to nie jest tylko kwestia wiary, ale i kultury.
Moja refleksja: Możesz żyć w kraju, gdzie wolność osobista jest jednym z filarów cywilizacji; wolno Ci praktykować dowolną religię, wyznawać dowolną ideologię, wypowiadać się na każdy możliwy temat (przynajmniej w Internecie) czy uprawiać seks z każdą dorosłą, nieubezwłasnowolnioną osobą. Innymi słowy: możesz się NA OGÓŁ kierować własnym sumieniem, poglądami i pragnieniami, samodzielnie wyznaczać sobie cele, samodzielnie decydować, co i kogo poprzesz, a czemu bądź komu się przeciwstawisz. Nie jest jednak tak, że wolno Ci absolutnie wszystko. Zarówno w przestrzeni publicznej, jak i prywatnej pewne zachowania są zakazane lub przynajmniej niewłaściwe – czasami przez prawo, czasami przez obyczaje, a czasami przez... logikę.
Prawo: Nie wolno śmiecić, hałasować po 22-ej (w mieszkaniu), kraść, mordować, gwałcić, molestować, obnażać się przed dziećmi, rzucać oszczerstw. Możliwa kara: Wyznaczona przez prawodawcę.
Obyczaje: Nie powinno się pluć na chodnik, oszukiwać w (jakiejkolwiek) grze, bekać przy stole, upijać (chyba, że całkowicie na osobności), palić w obecności niepalących, drzeć Biblii, Tory czy Koranu, epatować golizną (poza plażą). Możliwa kara: Drwiny, krytyka, ostracyzm.
Logika: Lepiej nie załazić za skórę (także – a może zwłaszcza – swoim bliskim), nie krzywdzić ani nie znęcać się nad innymi, nie prowokować. Możliwa kara: Odwet, czasami silniejszy niż doznana krzywda.
Powyższe trzy „sfery” mogą się częściowo pokrywać, czyli co dotyczy jednej, może dotyczyć też drugiej. Nie wymieniłam natomiast moralności, gdyż tutaj zachodzi czasem konflikt sumienia jednostki z sumieniem (sumieniami) otoczenia/większości/wspólnoty.
Umiejętność w miarę bezkolizyjnego współżycia z innymi połączona z umiejętnością wyrwania dla siebie sporego kawałka wolności jest chyba kluczowa dla zachowania zdrowia psychicznego. Przy czym warto pamiętać, że inni ludzie pragną (zapewne) tego samego, czyli zarówno akceptacji lub przynajmniej tolerancji ze strony bliźnich, jak i pewnej swobody dla siebie. Dlatego chociaż niektóre postępki naszych pobratymców mogą nam się wydawać godne pożałowania, nie zawsze powinniśmy ich za nie atakować. Co nie znaczy, że musimy się z każdym bratać, nie mówiąc o szacunku. Osądzamy i jesteśmy osądzani; jest to coś, czego chyba nie warto zmieniać, gdyż jakieś granice są przecież potrzebne – osobiste (wyznaczane przez nasze preferencje) oraz społeczne („regulowane” normami).
Dla mnie najistotniejsze są niepisane, lecz chyba znane każdemu dorosłemu człowiekowi granice wyznaczane przez logikę. Jak się popatrzy na historię ludzkości, to widać pewną prawidłowość: chyba każda grupa (zazwyczaj mniejszość), która była krzywdzona – lub czuła się krzywdzona – przez innych (zazwyczaj większość), potrafiła w pewnym momencie się wściec i wywalczyć należne jej (?) prawa, a bywało, że nawet spuścić swoim krzywdzicielom (bądź ich potomkom) łomot. Im dłużej trwały prześladowania, przemoc, dyskryminacja, poniżenie, tym bardziej narastało poczucie, że coś z tym trzeba zrobić. A czy chodzi o czarnych, czy o homosi, czy o Żydów, czy o Polaków, czy o dalitów, czy o komuchów, czy o antykomuchów, czy o chrześcijan, czy o tzw. pisowców, czy o jakąkolwiek inną zbiorowość – nie ma już specjalnego znaczenia. Dawni panowie zostają zepchnięci do roli niewolników, siła zamienia się w słabość, większość staje się mniejszością, a ofiara dokonuje pomsty na swoim „kacie”.
Jaka na to rada? Powstrzymywanie się od krzywdzenia nie daje gwarancji, że samemu nie zostanie się skrzywdzonym, jeśli jednak już krzywdzisz (nawet nieświadomie), to prawdopodobieństwo bolesnej odpłaty zdecydowanie wzrasta. Łatwo jest pisać o konieczności przebaczenia, jak się samemu nie było na miejscu gnojonego (czasami przez lata) człowieka; takie pouczenia są co najmniej nie na miejscu, podobnie jak wybielanie prześladowców, chamów, agresorów czy zwyczajnych dupków. Kto zaczyna, tego wina – mówi wszak ludowa mądrość. :) Naturalnie nie zawsze jest to takie proste; czasami nie wiadomo, kto „zaczął”, widać jedynie wycinek rzeczywistości, np. aktualne walki pomiędzy dwiema nacjami czy wzajemne oskarżenia o przemoc domową słynnej pary. My też w pewnym momencie możemy znaleźć się w jednej z tych ról: kata, ofiary bądź... obrońcy. W końcu nie jesteśmy bez winy. ;)
Haniebny powrót po wcześniejszym zadeklarowaniu się, że nigdy tu już nie wrócę. :/
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Społeczeństwo