Każdy z nas jest konsumentem. Ale też niemal każdy z nas jest producentem. No dobrze, poprawię się: można być pracownikiem producenta, pośrednikiem, pomocnikiem pośrednika, etc. O co chodzi? Ano, jesteśmy uwikłani w niekwestionalny system współzależności, w którym mieści się chyba każdy członek społeczeństwa: zarówno sprzedajemy (właściciel, dostawca, pracownik, etc), jak i kupujemy (bezpośrednio lub poprzez innych ludzi). Tylko... kim jesteśmy bardziej? Ja bym tutaj przychyliła się do naszego narodowego wieszcza liberalizmu Janusza Korwin-Mikkego, iż zdecydowanie bardziej wpasowujemy się w definicję konsumenta, natomiast produkcja oraz rozpowszchnianie dóbr i usług są na drugim miejscu. Dlaczego? Albowiem (na ogół) to konsument wybiera, co i od kogo kupi, a nie sprzedający, co i komu opchnie.
Oczywiście jest to poniekąd wybór iluzoryczny, gdyż każdy z nas może wybierać wyłącznie z dostępnych dla niego opcji i to tylko zakładając, że jednak posiadamy jakąś tam namiastkę wolnej woli. ;) Niemniej producenci są w o wiele gorszej sytuacji, zwłaszcza jeśli nie zmonopolizowali rynku w przypadku niezbędnego do życia towaru czy usługi (a czasami tak bywa). Nie mogą zażądać od przeciętnego zjadacza chleba, żeby ten przyszedł do jednego z ich sklepów i podarował im swoje pieniążki w zamian za coś, co akurat oni mogą mu zaproponować. Tyle, że ten przeciętny zjadacz chleba ma zazwyczaj jakąś pracę, czyli sam również chce coś komuś sprzedać i otrzymać za to ekwiwalent w gotówce bądź cyferkach na koncie. Wszystko po to, żeby mógł coś kupić od innego producenta. Pieniądze krążą w społeczeństwie, podobnie jak towary, wykonywane za opłatą czynności, etc. Przy czym większość z nas chciałaby zapewne sprzedać drożej, a kupić taniej, prawda?
Powtórzmy: każdy z nas wchodzi w wiele ról, między innymi w rolę sprzedającego i nabywającego (cokolwiek). Jednak nie jesteśmy jednym i drugim w takim samym stopniu. Co prawda ani nasza praca nas nie definiuje, ani to, na co przeznaczamy otrzymane za nią fundusze, niemniej jedno i drugie ma ogromny wpływ na nasze życie. I tu dochodzimy do sedna: NIE jedziemy na tym samym wózku, jeżeli chodzi o możliwości sprzedażowe oraz zakupowe (w tym drugim przypadku dochodzą inklinacje). Jedni mogą opylić więcej dóbr i usług swoim rodakom, a kiedy sami przedzierzgują się w konsumentów, mają większe pole manewru (nie tylko dlatego, że mają więcej kasy, ale np. z racji kontaktów, wiedzy, etc). Często nie mają też żadnych obiekcji, żeby nabyć daną rzecz od kogoś spoza kraju (zero patriotyzmu gospodarczego). Inni ledwo zipią, starając się nie popaść w spiralę długów (dotyczy to zarówno osób fizycznych, jak i firm), jednocześnie jednak nie mają większego wyboru w kwestii pozyskania potrzebnych im towarów lub usług i muszą zadowolić się dość ograniczoną ofertą.
Są wśród nas i tacy, którzy pomimo całkiem przyzwoitym zarobków, niespecjalnie lubią wydawać pozyskane fundusze, „kiszą” je więc w banku, odmawiając uczestnictwa w konsumpcyjnym odpowiedniku wyścigu szczurów. Naturalnie pieniądze istnieją tylko po to, żeby prędzej czy później zostać wydane, jednak wzmiankowani osobnicy wolą oszczędzać niż napędzać gospodarkę – czy to swoją pracą, czy zasobami. Często sami znacznie więcej sprzedają niż kupują. O ile przyklasnęliby temu ekolodzy, a może nawet i psycholodzy, o tyle już ekonomiści mogliby się lekko nastroszyć, gdyż taka postawa po zyskaniu zbyt dużej liczby naśladowców groziłaby... no właśnie, czym? Zastojem? A może katastrofą? Podobnie jak w przypadku niechęci do rodzenia/płodzenia dzieci, nasze osobiste wybory jak najbardziej mają znaczenie dla reszty świata. Jeden Kowalski niczego na większą skalę nie zdziała; miliony Kowalskich, którzy nie mają dzieci i/lub wykazują się nadmierną niechęcią do wydawania swoich środków, przearanżowałyby rodzimy rynek. A tym samym wywarłyby znaczący wpływ na własne życie.
Nie istnieje taki kraj, w którym wszyscy mogą być bogaci (w sensie – mogą pozwolić sobie na dowolny luksus). Można być równie biednym, owszem, ale nie na odwrót. To samo dotyczy innych dziedzin życia. Ktoś zarabia, ktoś wydaje – ale ani jedno, ani drugie nie jest rozłożone w społeczeństwie równomiernie. Tak jak nie dajemy państwu (społeczeństwu) i nie bierzemy od niego po równo, tak i nasze decyzje w sprawie rodzaju poszukiwanej pracy (którą podejmujemy głównie ze względu na konieczność zarobienia pieniędzy) czy skali osobistej konsumpcji nie są jednakowe. Niektóre z nich, choć korzystne dla nas samych, odbijają się niezbyt ciekawie na ogóle społeczeństwa. Czy przypadkiem nie należy do nich minimalizm?
Footnote: Nie zachęcam nikogo ani do szalonego konsumpcjonizmu, ani nawet do patriotyzmu gospodarczego. Po prostu zastanawiam się nad wpływem machnięć motylich skrzydełek na huragan po drugiej stronie... płotu.
Haniebny powrót po wcześniejszym zadeklarowaniu się, że nigdy tu już nie wrócę. :/
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Społeczeństwo