– Posłuchaj Lesiu – mówi mama do niemogącego zasnąć chłopca – było to tak:
... Szedł powoli kamienistą drogą. Góra była stroma, a białe kamyki na serpentynowym szlaku zgrzytały pod butami. Rajski spojrzał w górę. Czerwony budynek Ośrodka osiadł na szczycie jak wielkanocna baba. Zmęczenie uporczywie przekonywało go, że to zjawa, do której nigdy nie dojdzie. Przysiadł na śliskim jeszcze od deszczu przydrożnym głazie. Dziwne miejsce. Chmury gnały po niebie jak morska piana, gdzieniegdzie na stoku wyrastały w akrobatycznych pozach karłowate drzewa. I ta cisza zawieszona w powietrzu. Przypomniał sobie głos Nuworyszewskiego, który jeszcze wczoraj dawał mu polecenie wyjazdu:
– Panie Leo, jest ważne zadanie. Nasza firma objęła patronat nad Ośrodkiem dla Dzieci Ociemniałych w Grybergu. Wiem, że pana hobby to latające talerze i zieloni z antenkami. Niech pan jedzie i opowie im parę ciekawych historyjek. Tylko wesołych, bo to nieszczęśliwe szkraby. Niech wiedzą, że nasz O.L.E.W. z o.o. pamięta o swoich zobowiązaniach. Wspomnienie głupawego wywodu poderwało go z miejsca. Od czasu do czasu z niepokojem spoglądał w niebo. Byle tylko nie padało. Tego by jeszcze brakowało – kichający prelegent. Jezu, jaki znowu prelegent? Jaka prelekcja? Nie dość, że biedaki bożego świata nie widziały, a tu pan ufolog wiezie im w teczce całą eskadrę nocnych świateł, błyszczących dysków, na Bliskich Spotkaniach Wszystkich Olśniewających skończywszy.
– Jestem Leo Rajski z O.L.E.W. – przedstawił się. – Skromna – usłyszał – Dyrektor Ośrodka. Witamy pana serdecznie. Dzieci już od rana tak bardzo się cieszą na spotkanie z tymi latającymi dziwadłami. Proszę mi wierzyć, one mają ogromną wyobraźnię. Niech pan sobie przedstawi, że od rana siedzą na sali – tak się boją, że nie usłyszą początku. Sala była duża, na parapetach stało mnóstwo kwiatów. Zapach pelargonii przesycał powietrze. Niewidomi, podopieczni pani Skromnej siedzieli na gimnastycznych ławeczkach. Wychowawczyni uśmiechała się do skupionego i zarazem zaskoczonego Rajskiego.
– A teraz usłyszycie od pana ufologa wiele ciekawych rzeczy. Cichy szmer przebiegł po sali. Leo wyciągnął z torby dużą, plastikową figurkę E.T., którą zabierał zawsze na spotkania z dziećmi. Uniósł wysoko filmowego ufoludka i jak zwykle chciał zapytać: – Czy pamiętacie, jakim pojazdem przyjechała do nas ta istotka?
Stał tak z wyciągniętą ręką i nie mógł wykrztusić słowa. Zupełna pustka w głowie. Jego ręka opadła w geście bezradności. Zdezorientowane dzieci marszczyły brwi, kręciły głowami, szukając oczekiwanych radości. Gęstniejący zapach kwiatów oddał mu niespodziewanie całą swoją moc natchnienia. Podszedł do pierwszej z brzegu dziewczynki. Podał jej miękką figurkę kosmicznego stworka. Dotykała powoli wyciągnięte przyjaźnie plastikowe rączki, głaskała potworkowatą buzię. Potem znowu rączki. Zaczęła przytulać go i cichutko chichotać.
– Podawajcie jedno drugiemu, oglądając rączkami, a ja wam opowiem o tej istotce całą historię. Mówił, jak przyleciała w tajemniczym pojeździe UFO i została w mrocznym, sosnowym lesie, a zbierała w nim próbki roślinek – zupełnie sama i bezradna. Na Ziemi rozumiały ją drzewa, krzewy, mech i wszystko to, co ludzie nazywają łonem przyrody. Opowiadał o serduszku E.T., które świeciło tak mocno jak mała latarnia morska. Czuł, że dzieci są zachwycone. Jedno po drugim dotykało stworka i przyciskało do siebie z całej siły. Jego też ogarniała dziwna radość. Wiedział, iż pogrąża się w niezwykłym transie emanującym wprost od dzieci. Sam zaskoczony swoją inwencją opisał spotkania z dobrymi E.T., które tulą z miłością wszystkie dzieci i biednych ludzi, dotykając ich czółka płomiennym paluszkiem mądrości i pamięci o nich na zawsze. Zapach kwiatów stał się odurzająco barwny. Szyby okien zaczęły przenikać promienie kolorowych świateł, aż tęczowy snop oświetlił całą salę. Stojące na parapetach doniczki zaczęły drżeć pod naporem ciężkich kropli deszczu, a stulone płatki kwiatów rozchylały się jakby soczysta wiosna dotknęła je w mgnieniu oka.
Dzieci same wstały z ławeczek i kto by uwierzył, spoglądając sobie w oczy, zdziwione, szeptem mówiły jedno przez drugie. Rajski przestał mówić i z otwartymi ustami wpatrywał się w zjawisko nie wierząc w realność sytuacji. Wszystkie dzieci odwróciły głowy w stronę okien, jakby już zupełnie zrzuciły z siebie jarzmo niewidzenia. Za granicą skrzących się szyb widać było lądujący, świecący jak bożonarodzeniowa choinka ogromny pojazd. Skulone w rogu sali wychowawczynie trzymały się kurczowo, nie mogąc wykrztusić słowa. Dzieci podchodziły do okien. Każde brało w ręce doniczkę z kwiatkiem i powoli wychodziło na dziedziniec Ośrodka przez ziejące feerią świateł otwarte drzwi. Po chwili sala była pusta. Leo Rajski nie mógł oprzeć się ciekawości. Na miękkich nogach podszedł do okna. Wstrzymał oddech. Do tajemniczego pojazdu pozaziemskiego, po srebrnym trapie, spokojnie, z uśmiechem na buziach, wchodzili wychowankowie Ośrodka dla Dzieci Ociemniałych.
W ich szeroko otwartych oczach odbijały się gwiazdy Wielkiego Wozu. Tuż, tuż, przy ogromnych, kosmicznych drzwiach wiodących do mieniącego się wszystkimi kolorami tęczy obiektu, w oparach niezwykłej, niczym gwiezdny pył mgły, stały dziwne osobniki. Dobrotliwe stworki z otchłani wszechświata, ale także, – to niewiarygodne – istoty ludzkie. Promienne i efemeryczne, jak ciała astralne. Był tam starszy pan w mundurze listonosza, mężczyzna w odświętnym garniturze i śmiesznym berecie, Piotr i Jarek, Wojtek z przyszytą do rękawa tarczą liceum ogólnokształcącego i Maryśka tam była – królowa dworca, kobieta z bukietem niepokojąco żółtych kwiatów i mężczyzna zamyślony, Adam i jeszcze wielu innych. Wszyscy oni pomagali maluchom przekroczyć próg między ziemskim światem a pojazdem nie z tej Ziemi. W wielkiej ciszy zdawało się, że słychać ogromny krzyk radości.Leo Rajski stał jak zahipnotyzowany. Silniki nadzwyczajnego pojazdu zaczęły pracować,aby za chwilę wynieść wszystkich pasażerów w rejony nam nieznane, tam, gdzie nawet marzenia nie docierają. Tam gwiazda Lakszmi syci i poi zagubieniem bólu.
Niespodziewanie do sali Ośrodka wczłapał mały stworek trzymający w łapkach kwiat paproci. Pokiwał głową, jego serce zaświeciło jak mała latarnia morska, zamruczał i uciekł, bo zapewne wystraszył się, że znowu pozostanie sam na Ziemi.
Lech Galicki
Aneks
Życie pozaziemskie (E.T) – życie istniejące poza Ziemią i niepochodzące z niej. Nie znaleziono jakichkolwiek jednoznacznych i potwierdzonych dowodów na istnienie życia poza Ziemią. Wikipedia