"Szkapę kochaliśmy niezmiernie. [...] Kogo by tam brakło w naszej gromadce, to by brakło, ale nigdy szkapy. Toć to była cała nasza uciecha."
Jak Stocznia, nie?
Chodzi mi o to, że poza oczywistym znaczeniem ekonomicznym, kiedy tłuczono w niej te drobnicowce do Związku Radzieckiego, miała zawsze Stocznia ogromne znaczenie sentymentalne.
Dla wszystkich, bo w pewien sposób i p. Walentynowicz i przewodniczący Wałęsa i nawet premier Rakowski mieli tu swoje wielkie chwile.
Naturalną koleją rzeczy i szkapie i Stoczni kiedyś przychodzi koniec. I chciałoby się, żeby zasłużona szkapa godnie poczłapała w ostatnią drogę. Niestety, zupełnie wbrew duchowi Konopnickiej znalazły się wśród nas skurczybyki, które postanowiły przerobić Naszą Szkapę na kabanosy.
Pierwsze pęto wyrżnął dla siebie senator Misiak. Przypomnę, że chciał się obłowić na szkoleniach dla zwalnianych stoczniowców.
Drugą porcję wykroili sobie biznesmeni zorientowani lepiej niż inni. Ci, co wiedzieli, że warto kupić kiepsko przędące spółki okołostoczniowe, bo zdychająca szkapa... sorry, Stocznia, żywą gotowizną ureguluje swoje zobowiązania. Nawiasem mówiąc, jakiej pogardy dla obywateli trzeba, by tłumaczyć im, że wszystko było ok, bo w przetargu mógł udział wziąć każdy.
Jednak największą porcję kabanosów wrąbał teatralnie zatroskany losem szkapy Premier. Spożył je publicznie, maczając w arabskich sosach wprost z Kataru. Ile głosów w wyborach do europarlamentu była warta zapowiedź, że właśnie to jego nieludzko skuteczny rząd znalazł Stoczni nowego właściciela, który postawi ją na nogi i znajdzie robotę ciekawą i dobrze płatną?
Mam nadzieję, ze rząd Tuska dostanie od tej diety ciężkiej niestrawności.
Albowiem, Mili, przyjaciół się nie jada.
Inne tematy w dziale Gospodarka