Szefowie polskiej junty - Jaruzelski i Kiszczak - świetnie potrafili się w wolnej Polsce odnaleźć. Żyją dobrze, żyją wygodnie i umieją to docenić. Zdają sobie chyba sprawę, że w innym kraju, jak np. w powojennej Francji, za wysługiwanie się okupantowi, nawet pod fałszywym, patriotycznym szyldem dostaliby karę główną. Tak skończył przecież marszałek Petain, człowiek niepomiernie bardziej od Jaruzelskiego dla ojczyzny zasłużony.
Po zbrodniach komuny pozostały tylko trupy - ostatnie archiwalne dowody dopalały się już za premiera Mazowieckiego. Nierozliczona krzywda przekłada się na frustrację rodzin i przyjaciół ofiar. Niejednokrotnie wybucha przemocą słowną, a nawet fizyczną, jak w przypadku zdesperowanego rolnika, który nie wytrzymał jaruzelskiego tournee przy okazji promocji jego książki i zdzielił generała cegłówką w głowę .
Obaj panowie rozsądnie ignorują te zaczepki, roztropnie nie wystawiając na cięższe próby parasola ochronnego, który nad nimi rozpostarto. Teoretycznie mogliby wygrywać proces za procesem w obronie swojej 'godności' i żądać zaaresztowania za zakłócanie ciszy nocnej pikietujących pod ich domami w rocznicę stanu wojennego. Nie robią tego, a i my i oni dobrze wiedzą dlaczego.
Inni beneficjenci PRL nie mają takich oporów. Być może widząc taryfę ulgową jaką zastosowano wobec najwinniejszych doszli do wniosku, że ich grzechy w ogóle się nie liczą. Osoby, które przed laty poszły na współpracę SB dzisiaj stanęły w szeregu urażonych ustawowym obowiązkiem wypełnienia oświadczenia lustracyjnego.
Mnie to oburza, ale nie zaskakuje.
Długo zanim profesorowie Włodarski, Ceynowa i inni uderzyli w godnościowy ton, w Krakowie odbył się proces z powództwa profesora UJ Zdzisława Marka.
Sprawa korzeniami sięga do roku 77, kiedy SB zakatowała krakowskiego studenta, Staszka Pyjasa. Zabójstwa prawdopodobnie dokonał przy pomocy kasteta były bokser Cracovii . Zmasakrowane zwłoki widział przyjaciel studenta, który bardzo się zdziwił, kiedy biegły sądowy, profesor Zdzisław Marek orzekł że Pyjas umarł śmiercią naturalną. Wg SB po prostu spadł ze schodów.
Śledztwo w sprawie Pyjasa nigdy nie wykryło winnych.
Już w wolnej Polsce, w kolejną rocznicę grudnia wspomniany przyjaciel Pyjasa, Bronisław Widstein w Gazecie Wyborczej oskarżył profesora o 'pomoc w morderstwie'. Sformułowanie to uzasadnił tym, że profesor "świadomie, wszelkimi środkami usiłował je [morderstwo] ukryć". Profesor Marek poczuł się tym oskarżeniem urażony. Wytoczył Widsteinowi proces o zniesławienie i wygrał go przed obiema instancjami!
Nie jestem prawnikiem i nie wiem, czy działania Marka to pomoc w morderstwie czy nie. Czy wspólnikiem morderstwa jest ten, kto ofiarę przytrzymuje, czy też ten co stoi na czatach, albo złoczyńca zacierający ślady. Bo działania Marka okazały się skuteczniejsze, niż gdyby wzorem pomagierów mafii rozpuścił ciało Pyjasa w kwasie siarkowym. Nie musiał tego robić, ponieważ dzięki wyjątkowej pozycji osoby publicznego zaufania - naukowca współpracującego z policją - wystarczył jego podpis pod fałszywą ekspertyzą, aby spowodować umorzenie śledztwa.
Wydaje mi się jednak, że trzeba wyjątkowej bezczelności i zakłamania, by będąc niewątpliwym pomocnikiem morderców, który za swe matactwa cudem uniknął sprawiedliwej kary, domagać się przeprosin od przyjaciela ich ofiary.
Takie PRL dał nam elity, takie postawy przekażą następnym pokoleniom.
Inne tematy w dziale Polityka