Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha
7070
BLOG

Manipulacje ministra Jabłońskiego, czyli czy KPO się opłaca

Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha UE Obserwuj temat Obserwuj notkę 66
Rząd uzgadniając KPO po kryjomu zgodził się na bardzo głębokie zmiany w wielu dziedzinach życia. Dzisiaj ministrowie próbują przekonywać, że to świetna inwestycja, choć nie mają do tego żadnych podstaw.

Z deszczu pod rynnę – to przysłowie najbardziej pasuje do sytuacji z Krajowym Planem Odbudowy. Deszczem był niekończący się spór z Komisją Europejską o praworządność, co blokowało akceptację KPO. Rynną, z której leje się woda na potęgę, okazał się sam KPO, kiedy już mogliśmy wreszcie do niego zajrzeć.

Takiej sytuacji chyba jeszcze w polskiej polityce nie było i warto sobie to uświadomić: rząd uzgodnił z zewnętrznym gremium – Komisją Europejską – ogromny zakres działań, dotykających najróżniejszych dziedzin życia, należących dotychczas do naszej suwerennej sfery decyzji, w zamian za pieniądze, które wcale nie są gigantyczne, a jedynie spore. Te uzgodnienia odbyły się w całkowitej tajemnicy, nie były przedstawiane opinii publicznej, poddawane jakimkolwiek konsultacjom, nawet, jak się zdaje, wewnątrz rządu, a spełnienie uzgodnionych warunków jest konieczne, aby otrzymać pieniądze. Zakres spraw do załatwienia jest przeogromny – od najczęściej wskazywanych obciążeń dla kierowców samochodów spalinowych, poprzez ozusowanie wszelkich umów cywilnoprawnych, aż po zmiany w Prawie oświatowym.

Terminy, w jakich warunki mają być spełnione, nie są odległe – sięgają dwa, trzy, cztery lata naprzód. Wiele „kamieni milowych” (paskudny anglicyzm) będzie wymagać uregulowania w ustawach, a to z kolei będzie oznaczało coraz ostrzejsze konflikty, bo przecież z samego faktu, że od spełnienia tego czy innego warunku zależy wypłata środków nie wynika, że uda się w obecnym Sejmie – a cóż dopiero w przyszłym – zebrać większość potrzebną do uchwalenia tych regulacji.

Nie jest nawet jasny sam mechanizm „obsługi” KPO. Czy jeśli spełnimy warunki w jednych dziedzinach, a w innych nie, to dostaniemy część pieniędzy czy nie dostaniemy ich wcale? KPO podzielony jest na obszary. Czy żeby dostać pieniądze w danym obszarze trzeba spełnić wszystkie warunki z danego obszaru, w ogóle wszystkie warunki czy też Polska otrzyma pieniądze na konkretny projekt, jeśli tylko spełni wymogi powiązane z tym konkretnym projektem? Nikt nam tego nie wyjaśnił, a z mediów społecznościowych widać, że sprawa nie jest jasna nawet dla polityków obozu władzy.

Przede wszystkim jednak – i trzeba to ponownie napisać – jest trudnym do wyobrażenia skandalem zobowiązywanie się polskiego państwa do dokonania bardzo głębokich zmian w niezliczonych dziedzinach życia, uzgodnione bez żadnego społecznego mandatu. Bo też ogromna część warunków zawartych w polskim KPO nie znalazła się w żadnym dokumencie programowym PiS ani w deklaracjach członków tej partii.

Można też mieć wątpliwości, czy ministrowie w ogóle wiedzą, z czym właściwie mają do czynienia. Minister rozwoju i technologii Waldemar Buda próbował przekonywać w Polsat News, że w KPO nie zapisano wprowadzenia nowych podatków od aut spalinowych, choć jako żywo jest to napisane wprost. Kiedy zwróciłem na to uwagę, pytając na Twitterze pana ministra, dlaczego kłamie, Waldemar Buda odpowiedział mi: „Wszyscy wiemy, że dla Pana Redaktora świat jest czarno-biały ale cała sztuka leży w niuansach: różnica w opłatach nie musi oznaczać podwyższenia opłat tylko utrzymanie w części opłat dotychczasowych i preferencje dla niskiej emisji. Podwyżek jak w wielu krajach UE nie planujemy”.

Zerknijmy zatem do KPO. Oto w oryginale warunek (milestone) E3G:

Entry into force of a legal act introducing a registration fee for emissions-related vehicles

in line with the “polluter pays” principle.

I następny w kolejności warunek E4G:

Entry into force of a legal act introducing an ownership tax for emissions-related vehicles

in line with the “polluter pays” principle.

Pierwszy warunek oznacza „wejście w życie aktu prawnego wprowadzającego opłatę rejestracyjną dla pojazdów emitujących spaliny, zgodnie z zasadą »trujący płaci«”. Drugi to „wejście w życie aktu prawnego wprowadzającego podatek od posiadania pojazdu emitującego spaliny zgodnie z zasadą »trujący płaci«”. Tego naprawdę nie da się przetłumaczyć inaczej. Nie ma tu żadnych dwuznaczności, sprawa jest jasna. Nie można tego zinterpretować tak jak to uczynił minister Buda, a co po nim powtarzają inni politycy obozu władzy, czyli że nowych opłat nie będzie, ale pojazdy niskoemisyjne będą miały ulgi. Nie – zapisy KPO mówią całkiem jednoznacznie o wprowadzeniu nowych opłat. Pytanie brzmi jedynie, czy pan minister Buda nie wie, co jest w dokumencie, czy też wie i świadomie kłamie.

Wobec faktu, że narracja o wielkim sukcesie w postaci zgody na KPO zaczyna się sypać, potrzebna jest jakaś broniąca tych decyzji władzy opowieść. Opowieść o tym, jak to KPO nas podźwignie i unowocześni. Coś takiego na Twitterze próbował sklecić Paweł Jabłoński, wiceminister spraw zagranicznych. Pan minister skonstruował wątek, który zaczęli powielać inni przedstawiciele władzy. Wywód pana ministra Jabłońskiego to kompilacja propagandy, niedopowiedzeń, fałszów i erystyki z wziętymi wprost ze słynnej książki Schopenhauera sposobami na omamienie słuchaczy.

Publikuję całość wątku, rozbierając go na czynniki pierwsze.

W skrócie: KPO to środek do dwóch celów:

1) wzrostu poziomu życia i zbliżania go to tego w Niemczech, Francji, Holandii itp.

2) wzrostu siły politycznej naszego państwa

Kamienie milowe to opis reform, które wszystkie kraje UE będą w najbliższych latach wprowadzać. To żadne „ultimatum dla Polski”; treść kamieni milowych dla 27 państw ma ścisły związek z prawem UE. Mówiąc inaczej: reformy i tak byłyby wdrażane. Dzięki KPO są na to dodatkowe pieniądze.

To oczywista nieprawda. Nie zapadła żadna decyzja, a tym bardziej nie zostało zmienione prawo UE w taki sposób, żeby wymusić na państwach członkowskich taki zakres zmian, jaki został zawarty w KPO. Nie bardzo wiadomo, co ma na myśli pan minister pisząc, że „kamienie milowe to opis reform, które wszystkie kraje UE będą w najbliższych latach wprowadzać”. Będą, bo? I dlaczego ma z tego wynikać, że Polska również ma je wprowadzać? Innymi słowy – gdyby nie szantaż finansowy poprzez KPO, nie byłoby absolutnie żadnego twardego powodu, żeby wprowadzać to, do czego się poprzez KPO zobowiązaliśmy. A jeśli nawet jakieś regulacje, które w tej chwili znalazły się w KPO, miałyby przybrać w przyszłości postać dyrektyw czy rozporządzeń UE, to wymagałoby to przejścia całego żmudnego procesu legislacyjnego. Tymczasem teraz jest to po prostu zobowiązanie, podjęte w tajemnicy przed Polakami, które musimy wykonać w ciągu kilku lat.

Przy okazji warto zauważyć, że pan minister demaskuje bezsilność własnego obozu politycznego wobec Unii, choć narracja zawsze była zgoła inna. Bo cóż to znaczy: reformy byłyby i tak wdrażane? Mamy rozumieć, że PiS jest całkowicie bezsilny i Unia po prostu rozjechałaby nas jak walcem w sprawach dla nas niekorzystnych?

Cyfryzacja, czyste powietrze, energia ze źródeł innych niż coraz droższy gaz i węgiel, transport oparty o paliwa inne niż coraz droższa ropa – to wszystko i tak czeka nas w ciągu najbliższych 10-15 lat. Dziś mamy ostatnią okazję by część wydatków sfinansować z pieniędzy UE. Inwestycje w nowoczesne gałęzie rozwoju to lepiej płatne miejsca pracy, większe dochody polskich firm i wyższe pensje pracowników. Jeśli my tych inwestycji nie zrealizujemy – zrobią je inni, na swoich warunkach (gorszych dla nas). Dziś możemy zrobić to sami (i sfinansować część z UE).

Znów nieprawda. Ani węgiel, ani gaz, ani ropa nie są „coraz droższe” z jakichś nadnaturalnych przyczyn, które już nigdy nie ustaną. Są drogie z powodu sytuacji politycznej w tym konkretnym momencie. Ale za pięć lat mogą znów być tanie. Nie ma znów żadnego racjonalnego powodu, poza klimatystyczną ideologią UE, dla którego mielibyśmy porzucać te surowce. Natomiast faktem jest, że rząd Morawieckiego pod tą ideologią wielokrotnie się podpisywał.

Nie jest też prawdą, że „inwestycje w nowoczesne gałęzie rozwoju” zgotują nam raj. Wszyscy eksperci, z którymi rozmawiałem, a którzy analizowali skutki Zielonego Ładu dla Polski, wskazywali, że Polska praktycznie nie ma czym tutaj konkurować. Lukratywne biznesy, powiązane z klimatyzmem UE, są już poobstawiane przez innych, znacznie potężniejszych graczy. Polskie firmy na razie nie zyskują, ale giną pod naciskiem systemu ETS. Jak również wiele razy pisałem, pieniądze na zieloną transformację nie oznaczają wspomożenia tych firm, które nie dają sobie z nią rady. Nie oznaczają też utrzymania miejsc pracy. To nie jest tak, że mała piekarnia, bankrutująca z powodu cen gazu i prądu, zostanie dzięki tej kasie uratowana. Te pieniądze trafią do biznesów hodowanych na zielonej ideologii, często kupujących ją na Zachodzie.

KPO to ok. 36 mld € – czyli ok. 165 mld zł. To ponad 1/4 rocznego budżetu państwa. Czy poradzilibyśmy sobie bez tych pieniędzy? Albo: czy moglibyśmy te pieniądze pożyczyć na komercyjnych zasadach? Odpowiedź na pierwsze pytanie brzmi: poradzilibyśmy sobie. Ale jakim kosztem? Trzeba byłoby zrezygnować z wielu inwestycji, ograniczyć programy społeczne, wydatki na edukację, służbę zdrowia… To prosta droga do zatrzymania reform państwa. I utraty władzy przez PiS. Konsekwencja: powrót do stanu doskonale określonego przez PJK jako „narodowa mikromania”.

Rezygnacja z dużych inwestycji („po co w Warszawie, skoro jest w Berlinie?”). Brak jakichkolwiek ambicji liderowania naszemu regionowi. „Średni rozwój” jako sufit możliwości Polski.

Ale może da się te pieniądze uzyskać bez KPO, np. pożyczyć na zasadach komercyjnych, emitując obligacje i powiększając deficyt? Oczywiście, można. Ale bez akceptacji KPO wiarygodność kredytowa państwa spada —> obligacje są coraz droższe —> dług coraz większy. Efekt: jak wyżej.

Pan minister zapomina podzielić sumę z KPO na pożyczki i sumy bezzwrotne (pożyczki to ok. jednej trzeciej). Pożyczki – przypomnijmy – gwarantowane sobie wzajemnie przez kraje UE. Faktycznie na korzystnych warunkach.

Wizja jakiegoś dramatycznego zwijania się państwa bez zastrzyku w wysokości 25 proc. rocznych przychodów budżetu mówi sama za siebie: sam Paweł Jabłoński pokazuje stan, do jakiegoś doprowadził Polskę PiS, skoro brak zastrzyku o wartości 100 mld zł (nie uwzględniając pożyczek) ma oznaczać zapaść kraju i ustanie większych inwestycji.

Wiarygodność kredytowa państwa, szanowny Panie Ministrze, nie opiera się przede wszystkim na tym, czy weszliśmy do Funduszu Odbudowy. Wiarygodność kredytową Polski niszczy obecna władza, w dużej mierze winna szalejącej inflacji i wypychająca poza budżet 250 mld zł zadłużenia. Wiarygodność kredytową buduje się na zdrowej gospodarce i stabilności swojej waluty, a nie na dotacjach z UE.

Lecz kluczowe w tym fragmencie jest stwierdzenie, że brak akceptacji KPO to utrata władzy przez PiS. Przecież nie o Polskę tu chodzi, ale o to, żeby trwać przy władzy, nawet kosztem zafundowania obywatelom zmian, których nie chcą i o których nikt ich nie uprzedził.

Akceptacja KPO i wygaszenie niepotrzebnych (spory niepotrzebne to takie, których prowadzenie niczego realnie Polsce nie przynosi) sporów z instytucjami UE to przede wszystkim sygnał dla państw i rynku, że Polska będzie uczestniczyć w największym programie gospodarczym UE – i że warto inwestować u nas pieniądze. To ma znacznie większą wartość niż same 36 mld €.

Gdyby np. Izba Dyscyplinarna SN była sprawnym sądem, skutecznie zniechęcającym środowisko sędziowskie do łamania prawa – warto byłoby ją utrzymać i kontynuować spór. Było jednak trochę inaczej. Czeka nas jeszcze wiele innych sporów z UE – dużej części nie unikniemy, bo dotyczą kształtu Unii, podziału kompetencji między jej instytucjami a państwami…

W tych sporach będziemy tym skuteczniejsi, im silniejsze będzie nasze państwo.

KPO to środek do budowy tej siły. Siła polityczna jest pochodną siły ekonomicznej. Podwójne standardy wobec Polski i innych państw UE są dziś możliwe m. in. przez brak równoznacznej (proporcjonalnie) siły politycznej. Aby to zmienić – trzeba rozwijać państwo, budować jego dobrobyt i zwiększać zasoby obywateli. Naszym obowiązkiem jest wykorzystanie każdej możliwości, która prowadzi do zmniejszania różnic między Polską a bogatszymi od nas państwami.

I właśnie dlatego KPO się nam po prostu opłaca. Bo nawet jeśli wiąże się z pewnym wysiłkiem – to korzyści są nieporównywalnie większe.

Kolejne fałsze i manipulacje. Izba Dyscyplinarna nie znika dlatego, że okazała się nieskuteczna. Znika dlatego, że rząd, który szermował retoryką nieoddawania ani guzika, znalazł się pod presją finansową za sprawą własnej socjalistycznej polityki gospodarczej i musiał z podkulonym ogonem skapitulować.

KPO nie jest środkiem budowy siły naszego państwa. Jest sposobem na wymuszenie bardzo daleko idących zmian, pozostających całkowicie poza mechanizmem demokratycznej weryfikacji. Pisanie tu o jakimś bilansie, jest groteskowe. My żadnego bilansu nie poznaliśmy – już choćby dlatego, że dopiero co mieliśmy okazję poznać stronę kosztów, czyli właśnie warunki zawarte w KPO. Nikt nie policzył, czy KPO w szerszym obrazie nam się opłaca.

Pierwszy z brzegu przykład: owe podatki związane z rejestracją, a przede wszystkim posiadaniem aut spalinowych. To ostatnie rozwiązanie miałoby zostać wdrożone do drugiego kwartału 2026 r., czyli za cztery lata. Trudno oczekiwać, żeby w sytuacji potężnego ubożenia społeczeństwa, które właśnie się zaczęło, do tego momentu znacząco wzrosła liczba absurdalnie drogich z punktu widzenia przeciętnego Polaka aut elektrycznych. Ludzie będą jeździć tym, co kupili w przeszłości. Czy ktoś, Panie Ministrze Jabłoński, policzył już, jakie będą dla przeciętnej polskiej rodziny skutki nałożenia takiego podatku? Oczywiście – nie, ponieważ wy sami przyznajecie, że nie macie pojęcia, jak on będzie wyglądał i ile ma wynosić. A nawet próbujecie przekonywać, jak pan minister Buda, że w ogóle nic takiego nie jest w KPO zapisane.

Czy ktoś z was policzył już, jakie skutki dla rynku pracy będzie mieć pełne ozusowanie umów cywilnoprawnych, od czego również się zobowiązaliście? Weźmy inny, mniej znany przykład: KPO wymaga, żeby powstał system umożliwiający całkowicie zdalne przeprowadzanie egzaminów w szkołach. Pomijam fakt, że to kolejna kwestia, którą Unia w ogóle nie powinna się zajmować. Czy jednak potrafi Pan powiedzieć, ile taki system będzie kosztował i jakie jego zastosowanie będzie mieć skutki dla polskiej edukacji? Nie? To na jakiej podstawie może Pan twierdzić, że KPO absolutnie się Polsce opłaca?

Opłacalność, Panie Ministrze Jabłoński, wylicza się twardymi liczbami. Tu po jednej stronie mamy zastrzyk finansowy w wysokości nie oszałamiającej, a po drugiej potencjalnie gigantyczne koszty, także społeczne, w wyniku wprowadzania zmian, których nikt z obywatelami nie uzgadniał.

Wiadomo oczywiście, że nad takimi wyliczeniami w rządzie nikt nie siedział. Wiadomo, że motywacja do przyjęcia KPO była tak krótkodystansowa, jak można sobie wyobrazić: weźmiemy kasę, pochwalimy się nią, a potem się zobaczy. Sprawa się skomplikowała, kiedy UE złapała nas za części intymne i zaszantażowała w sprawie systemu sądownictwa – jak się okazuje, skutecznie. Skoro jednak wstępnie KPO został klepnięty, można wrócić do propagandy sukcesu, która miała zostać uruchomiona już dawno temu.


Oto naści twoje wiosło: błądzący w odmętów powodzi, masz tu kaduceus polski, mąć nim wodę, mąć. Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka