Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha
3519
BLOG

Rządowa cenzura jest groźna dla wszystkich

Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha Media Obserwuj temat Obserwuj notkę 171
Rząd kolejny raz uruchomił nieoficjalną cenzurę. Tym razem wobec portalu tygodnika "Najwyższy Czas!". Przeciwko takim działaniom powinien protestować każdy, komu zależy na wolności słowa - niezależnie od tego, czy poglądy tygodnika są mu bliskie czy obmierzłe.
Bardziej przerażające od kolejnych cenzorskich poczynań polskich służb, działających najpewniej na polecenie kierownictwa MSWiA, jest tylko powszechne milczenie establishmentu na ten temat. Po stronie www telewizji wRealu24, która padła ofiarą panów Kamińskiego i Wąsika w maju ubiegłego roku, teraz zablokowano stronę tygodnika „Najwyższy Czas!”. O tych próbach wprowadzania, kulawej na razie na szczęście, cenzury powinno huczeć, tymczasem brak nawet śladowego zainteresowania głównych mediów. Szczególnie uderzające jest milczenie tych z nich, które nieustannie powtarzały słowo „konstytucja”, gdy było im wygodnie. A właśnie o łamanie konstytucji tutaj idzie.
Uporządkujmy sprawy.
Po pierwsze – to prawda, że na razie opieramy się na domniemaniach w kwestii tego, co stało się z „Najwyższym Czasem”. Jest tak, bo zastosowane przepisy wprowadzają nas w świat jak z „Procesu” Franza Kafki, w którym Józef K. nie wiedział, kto ani za co go skazał. Natomiast wszelkie przesłanki, w tym podobieństwo do wcześniejszych blokad „Myśli Polskiej” oraz wRealu24, wskazują faktycznie na działania służb. Pewność będziemy mieli, gdy wydawca tygodnika otrzyma odpowiedź od dostawców internetu na zadane pytanie o przyczynę obecnego stanu rzeczy.
Po drugie – służby opierają się na 19-letniej ustawie Prawo telekomunikacyjne, na jej artykule 180., który brzmi: „Przedsiębiorca telekomunikacyjny jest obowiązany do niezwłocznego blokowania połączeń telekomunikacyjnych lub przekazów informacji, na żądanie uprawnionych podmiotów, jeżeli połączenia te mogą zagrażać obronności, bezpieczeństwu państwa oraz bezpieczeństwu i porządkowi publicznemu, albo do umożliwienia dokonania takiej blokady przez te podmioty”. Prawo to było przez wiele lat martwe lub przynajmniej nie wiedzieliśmy nic o spektakularnych przypadkach jego użycia. Zaczął je stosować dopiero PiS do uziemiania podmiotów kwestionujących rządową narrację w sprawie wojny na Ukrainie.
Działania prowadzone na podstawie art. 180. Prawa telekomunikacyjnego pozostają poza jakąkolwiek kontrolą sądową. Nie jest też o niczym informowany podmiot, którego dotyczą. Ot, pewnego dnia strona nie działa i koniec.
Po trzecie – stosowana metoda cenzury jest na szczęście dziurawa, bo polega na takim ustawieniu domyślnych serwerów DNS dostawców internetu, żeby nie wskazywały strony objętej cenzurą. Nie jestem specjalistą od sieci komputerowych, więc nie będę tu w detalach przedstawiał działania serwerów DNS. Najprościej mówiąc – są to swego rodzaju „punkty informacyjne” sieci, które zajmują się tłumaczeniem zrozumiałego adresu www – w tym wypadku „nczas.com” – na adresy numeryczne IP, zrozumiałe dla komputera, w tym wypadku 172.67.194.39 oraz 104.21.92.133, które normalnemu użytkownikowi nic nie mówią. Każdy dostawca internetu udostępnia użytkownikom domyślne serwery DNS (funkcja „DNS po DHCP”) i właśnie w tym miejscu, na polecenie służb, dostęp jest blokowany. Strona działa, nie zlikwidowano jej, ale dostęp do niej jest niemożliwy dla przeciętnego użytkownika, ponieważ domyślne serwery DNS do niej nie odsyłają po wpisaniu adresu w przeglądarce. Wpisanie bezpośrednio adresu numerycznego także nic nie da, bo sieć nie pozwala zwykle na taki dostęp.
To jednak forma bieda blokady – na szczęście. Są przynajmniej dwa sposoby na jej ominięcie. Pierwszy to użycie VPN – virtual private network – czyli oprogramowania, które kieruje nasze zapytania w sieci okrężną drogą, zwykle przez inny kraj. Odpytywane są wtedy inne serwery DNS, bo poza Polskę już władza pana Wąsika nie sięga, i strona normalnie się ładuje. VPN jest wbudowany w niektóre przeglądarki (np. w Operę), a także w niektóre antywirusy (np. Norton w niektórych wersjach). Aby go włączyć, wystarczy kilka kliknięć. Co uderzające, VPN jest używany w krajach, gdzie rządzą autorytarne reżimy, właśnie do omijania blokady różnych serwisów internetowych – najwyraźniej w Polsce jesteśmy już na tym etapie.
Druga metoda, trochę bardziej skomplikowana, to podmiana serwerów DNS z domyślnych na takie, które sami wybierzemy. To zresztą w ogóle dobry pomysł. Listę większości dobrych serwerów i prostą instrukcję zmiany w ustawieniach karty sieciowej komputera możemy znaleźć choćby tutaj. Serwery DNS można zmienić na różnych poziomach: bezpośrednio w niektórych przeglądarkach, na poziomie ustawień karty sieciowej komputera czy konfiguracji sieci telefonu, w ustawieniach sieci (w Windows 11) lub, jeśli mamy dostęp do jego pełnej konfiguracji, na poziomie domowego routera.
Jeśli dzisiaj jakaś grupa osób powtarza znany komunikat zakładowego informatyka: „u mnie działa” – to zapewne albo przebywają za granicą, albo mają jakieś specyficzne ustawienia sieci, albo ich dostawca internetu nie otrzymał odpowiedniego powiadomienia od służb lub nie zdążył mu się jeszcze podporządkować.
Problem w tym, że nawet najprostsza sprawa – włączenie VPN jednym kliknięciem – przerasta wielu zwykłych użytkowników. Zatem cenzura służb, choćby tak kulawa, odcina daną stronę od ogromnej części jej użytkowników. A to oczywiście przekłada się na finanse danego podmiotu. Mówiąc wprost: działania MSWiA mają na celu finansowe zniszczenie podmiotów niewygodnych dla władzy.
Z punktu widzenia konstytucyjnie gwarantowanej wolności słowa wątpliwy jest już sam przepis Prawa telekomunikacyjnego. Artykuł 54. konstytucji RP zakazuje bowiem wprost stosowania cenzury prewencyjnej. Owszem, wolność słowa może zostać ograniczona podczas obowiązywania stanów nadzwyczajnych, ale żaden z nich nie został w Polsce wprowadzony. Można zatem wnioskować, że taki zapis w ustawie jest rażąco sprzeczny z konstytucją i – moim zdaniem – powinien trafić do Trybunału Konstytucyjnego. Liczyłbym tutaj bardzo na interwencję rzecznika praw obywatelskich.
Perfidia stosowanej przez rząd PiS metody polega na tym, że omija ona konstytucyjny zakaz stosowania cenzury, omija kontrolę sądową nad takimi działaniami, a także pozwala brać blokowane podmioty z zaskoczenia, ponieważ nie ma obowiązku ich ostrzegania o zamiarze zablokowania ani nawet o już dokonanym zablokowaniu. Odbywa się jakiś sąd kapturowy w zaciszu gabinetów ministerstwa i ktoś – nie wiemy, kto – podejmuje decyzję o ocenzurowaniu danej strony, której nie musi nawet uzasadniać. Jak gigantyczne niebezpieczeństwo nadużycia to z sobą niesie, nikomu przytomnemu nie muszę chyba tłumaczyć.
Teraz trzeba przyjrzeć się reakcji, a także jej brakowi. Pojawiają się tu dwie główne przyczyny i uzasadnienia takiej postawy zarazem.
Pierwsze to stwierdzenie, że skoro jesteśmy w sytuacji wojennej, niektóre przekazy muszą być blokowane. To groźny i nieuprawniony tok rozumowania. W sytuacji wojennej nie jesteśmy, bo gdybyśmy byli, zostałbym wprowadzony stan wyjątkowy lub wojenny. Po to właśnie przewidziano w konstytucji takie stany, żeby umożliwić nadzwyczajne ograniczenie podstawowych praw obywatelskich – ale tylko w wyjątkowych okolicznościach. Takie możliwości zatem istnieją, władza ma prawo po nie sięgnąć. Jeśli tego nie robi, to nie ma też prawa ingerować w wolność słowa. Chyba że ktoś uważa, że jesteśmy jakimś bantustanem, w którym rządzący mogą obywatelską swobodę ograniczać po uważaniu, omijając istniejące procedury.
Pojawia się również twierdzenie, że przecież mowa o podmiotach, które publikowały „fejki”, więc powinny dostać za swoje. Powtarzający ten argument często nie rozumieją, że w Polsce nie jest zakazane ani karalne publikowanie i publiczne głoszenie nawet oczywistej nieprawdy. Wyjątkiem są sytuacje opisane w ustawie o IPN (zaprzeczanie zbrodniom totalitarnym) oraz takie, gdzie następuje naruszenie czyichś dóbr osobistych (możliwe jest wówczas działanie w ramach kodeksu karnego – art. 212 – lub kodeksu cywilnego). Nawet słynny artykuł kodeksu karnego penalizujący pochwalanie wojny napastniczej, po który władza zaczęła również ostatnio sięgać, przewiduje karę za pochwalanie, a nie za suchą ocenę – na przykład za stwierdzenie, że Rosja nie napadła na Ukrainę. Nie jest natomiast w Polsce karalne publiczne twierdzenie, że ziemia jest płaska albo że Jarosław Kaczyński jest jaszczurem z planety w układzie Aldebarana. Chyba że sam Naczelnik poczuje się tym stwierdzeniem w jakiś sposób urażony i potrafi wykazać przed sądem, że poniósł z tego tytułu uszczerbek.
Ponadto pojęcie „fejka” jest regularnie nadużywane. W istocie ogromna część z tego, co w ten sposób określają politycy, nie jest nieprawdą – czyli informacją sprzeczną z niepodlegającymi dyskusji faktami – ale opinią czy dyskusyjnymi, nieweryfikowalnymi jednoznacznie przynajmniej w danym momencie ocenami. Tak było ze zdecydowaną większością twierdzeń krytycznie oceniających działania rządu w pandemii, także nazywanych „fejkami” przez rząd i jego sprzymierzeńców. Były to jedynie właśnie oceny, sprzeczne z oficjalną narracją, które z czasem okazywały się zresztą mieć poparcie w twardych liczbach i danych.
Druga, nawet poważniejsza przyczyna tolerowania rządowej nieoficjalnej cenzury, generalnie destruktywna dla życia publicznego, to posunięty do granicy kalizm. Zdecydowana większość obywateli nie jest w stanie zuniwersalizować sobie zapadających decyzji i pojawiających się regulacji. Zawsze widzą je jako skierowane przeciwko komuś albo komuś służące. Jeśli uderzają w kogoś, kogo lubią, to gotowi są je w czambuł potępiać; jeśli w kogoś, kogo nie lubią, albo będą ich bronić, albo nie zauważać. W większości przypadków ich wyobraźnia nie sięga wystarczająco daleko, aby pojąć, że jeżeli władza sięga po jakiś instrument, to inna władza może łatwo sięgnąć po to samo narzędzie, żeby uderzyć potem w drugą stronę. Dlatego w interesie nas wszystkich jest protestowanie przeciwko używaniu takich narzędzi w ogóle, niezależnie od tego, w kogo uderzają. Podobnie jak wolność słowa jest uniwersalna i powinna obejmować nawet tych, z którymi radykalnie się nie zgadzamy.
Kiedy władza chciała ukręcić bat na TVN24, rozważając nieprzedłużenie stacji koncesji pod dętym pretekstem, warto było TVN24 bronić, nawet jeśli ktoś miał do stacji ogromne zastrzeżenia. Ja takie właśnie stanowisko zajmowałem. Dziś podobnie warto bronić „Najwyższego Czasu” i to również czynię, choć znalazłbym w piśmie redagowanym przez Tomasza Sommera stwierdzenia, z którymi się nie zgadzam. Z równym zapałem broniłbym Krytyki Politycznej, OKO Press czy wPolityce, gdyby rządzący zechcieli wobec nich zastosować kapturową cenzurę.
Marzy mi się, żeby w sprawie wolności słowa panował w Polsce konsens na tyle wyraźny, by możliwe było napisanie w tej sprawie otwartego listu, pod którym podpisaliby się ludzie z różnych stron – od Dominiki Wielowieyskiej począwszy, poprzez Bronisława Wildsteina, Krzysztofa Skórzyńskiego, Rafała Wosia, Jerzego Baczyńskiego, na Michale Sutowskim skończywszy. Wiem jednak, że to marzenie ściętej głowy, więc nie próbuję nawet takiego przedsięwzięcia inicjować.

Oto naści twoje wiosło: błądzący w odmętów powodzi, masz tu kaduceus polski, mąć nim wodę, mąć. Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura