Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha
262
BLOG

Tombeau pour M. Rybiński

Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha Rozmaitości Obserwuj notkę 18

Jutro Wszystkich Świętych, pojutrze Zaduszki. Tym razem autentycznie smutne, bo nie sposób nie myśleć o Macieju Rybińskim. Mogę właściwie napisać: o Maćku. Ryba (sam tak o sobie mówił) kilkakrotnie przy różnych okazjach starał się wypić ze mną tradycyjny bruderszaft, ale się nie składało, bo ja zawsze przyjeżdżałem samochodem. W końcu któregoś razu, zniecierpliwiony, odstąpił od swoich zasad i zaproponował przejście na „ty” bez żadnego trunku.
Umierali różni ludzie, często tacy, którzy wywierali na moją estetykę i upodobania spory wpływ – aktorzy, pisarze. Nigdy jednak nie odczułem niczyjego odejścia tak mocno, jak odejścia Maćka. I to nawet nie dlatego, że znaliśmy się osobiście. Po prostu w dzień czy dwa po tym, jak odszedł, uświadomiłem sobie, że pozostawił lukę nie do wypełnienia. Po raz pierwszy dotarło do mnie, że nikt nie będzie potrafił robić tego, co robił on. Nikt nie będzie potrafił tak pisać.
A że jego pisanie, właśnie teraz, było bardzo potrzebne – nie mam najmniejszych wątpliwości. Maciek nie był ideologicznie skrzywiony. Nie walczył po stronie żadnej partii, choć o to go oskarżano. On walczył po stronie, która i mnie jest niezwykle droga, czyli po stronie zdrowego rozsądku. Wielu go za to nie znosiło. Dzień po jego śmierci znalazłem się z jednym z kolegów w pewnej stacji telewizyjnej. Przed programem prowadzący zaproponował, żebyśmy na koniec powiedzieli kilka słów o Rybie. Mój kolega skrzywił się i rzekł: „Niechętnie, bo musiałbym powiedzieć coś niemiłego”. Przy czym, na ile mi wiadomo, obaj panowie nie mieli nigdy żadnych osobistych nieporozumień; być może nawet osobiście się nie znali. Chodziło zatem o Rybowe pisanie, nic innego. Ono faktycznie musiało drażnić wiele grup: feministki, ekologów, walczących gejów, drobnych kombinatorów, ćwierćinteligentów, lewicowców, chcących nam zrobić dobrze na siłę, wykształciuchów, konfidentów bezpieki, amatorów kręcenia lodów i wielu, wielu innych.
Podczas mszy w kościele p.w. Karola Boromeusza Bronisław Wildstein powiedział, że żałujemy tak naprawdę siebie, bo Ryby już z nami nie ma. To prawda. W dzisiejszych, zwariowanych czasach, kiedy zdrowy rozsądek staje się towarem deficytowym, Maciek był potrzebny jak powietrze. Można było się z nim nie zgadzać, ale nie dało się z nim polemizować zadętą, poprawną politycznie nowomową, bo on po prostu rozbrajał ją dwoma, trzema zdaniami. I tym samym robił wspaniałą robotę, bo przywracał język jego normalnym znaczeniom i regułom.
A przy tym wszystkim – co wiele już razy podkreślano – nie był żadnym cyborgiem. Był przemiłym, ciepłym, jowialnym, dowcipnym facetem o lekko zachrypniętym głosie, którego chyba nie sposób było osobiście nie lubić. Przejmował się ludźmi i przejmował się swoim krajem. Jeżeli w ostatnich czasach żył ktoś, kto przypominał Stańczyka, tego z obrazu Matejki, zadumanego w pokoju obok balowej sali nad pojawiającymi się znakami nadchodzących nieszczęść, to był to właśnie Maciek.
Rozmawiałem z Nim przez telefon dwa dni przed jego śmiercią. To była dla mnie bardzo, bardzo miła rozmowa. Nie było w niej nic z pożegnania – nikt przy zdrowych zmysłach nie przypuszczałby, że Maciek chwilę potem nas opuści, on sam zapewne też o tym nie myślał. Ale była to jedna z tych rozmów, które się długo pamięta. A gdy dwa dni później stało się, co się stało, nabrałem pewności, że będę ją pamiętał przez całe życie.
Nazwałem ten tekst „Tombeau”. Tak nazywano w XVII i XVIII wieku, czasie mojej ulubionej muzyki, utwory, które miały upamiętniać odchodzących, najczęściej innych muzyków. Komponowali je najwybitniejsi: Marin Marais, Jean-Baptiste Lully, Archangelo Corelli czy Jean-Henri d’Anglebert. Gdybym żył wówczas i miał choć trochę kompozytorskiego talentu, na pewno poświęciłbym Maćkowi takie tombeau. Ale że żyję, kiedy żyję, a muzykę uwielbiam, ale jej nie komponuję, więc niech wyrazem mojej pamięci o Rybie będzie te kilkaset słów. Tombeau pour M. Rybiński.

Udostępnij Udostępnij Lubię to! Skomentuj18 Obserwuj notkę

Oto naści twoje wiosło: błądzący w odmętów powodzi, masz tu kaduceus polski, mąć nim wodę, mąć. Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (18)

Inne tematy w dziale Rozmaitości