HareM HareM
308
BLOG

Skoczkowie cały czas w dołku. A raczej w głębokim dole.

HareM HareM Skoki narciarskie Obserwuj temat Obserwuj notkę 13
Nawet Engelberg nie pomógł

Do tej pory, piszę o erze Małysza i okresie postmałyszowym, w którym panował Stoch, a ostatnio Kubacki, prawie zawsze było tak, że nawet jak do połowy grudnia szło jak krew z nosa, to na tydzień przed świętami, czyli w Engelbergu, sytuacja się diametralnie zmieniała.
Tym razem było inaczej. Ostatni raz w czołowej 15-tce nie było w Engelbergu nikogo z naszych w pamiętnym, najgorszym z najgorszych w tym wieku, sezonie 2015/16. Sezonie po którym wreszcie z fotela trenera wyleciał Kruczek. Wcześniej w równie urokliwym 2008/09, kiedy to Małysz zmuszony był uciec z kadry pod skrzydła Lepistoe. Poza tym, w wieku XXI, co roku któryś z Polaków w tej 15-tce był. W każdym z konkursów. Raz, zimą 2014/15, kiedy to, z powodu kontuzjowanej dłuższy czas stopy, nie startował w Szwajcarii (i nie tylko) Stoch, a forma pozostałych skoczków była już zbliżona do tej z następnego roku, polski skoczek (akurat był to Żyła) zameldował się w konkursowym top-15 tylko w jednych z dwóch szwajcarskich zawodów. Poza tym ZAWSZE, powtarzam: ZAWSZE, odgrywaliśmy na Anielskiej Górze znaczącą rolą. Wielokrotnie wiodącą. A teraz historia zakręciła koło. W sobotę w czołowej 15-tce nie było żadnego Polaka, a w niedzielę, przy czym bocznymi drzwiami, wszedł do niej Dawid Kubacki. I to jest, na ten moment, obraz polskich skoków w sezonie 2023/24. Trzeba przyznać dość obiektywny, ale za to wyjątkowo lichy.
Na początku weekendu powiało jednak szczyptą optymizmu. Tyle, że nie ze Szwajcarii i nie aż tak bardzo. Powiększyliśmy, co prawda, limity na następne periody zarówno w PŚ jak i w Kontynentalu, ale w tych beczkach miodu z tytułu powiększonych limitów są też sporej wielkości łychy dziegciu. Po pierwsze przed Kacprem Tomasiakiem, który wywalczył nam zwiększoną kwotę do PK,  w klasyfikacji Fis Cup-u sklasyfikowano aż 8 innych zawodników i zwiększamy rzeczony limit tylko dzięki temu, że siedmiu z nich to zawodnicy jednego kraju. Ponadto tacy Norwegowie czy Niemcy w ogóle do tego nie przykładali w mijającym periodzie wagi. Z kolei w ostatnim, decydującym o limitach w PŚ, konkursie w Ruce, Aleksander Zniszczoł zajął zaledwie miejsce 20. Na szczęście jego najgroźniejsi konkurenci do, dającego zwiększoną kwotę w PŚ, trzeciego miejsca w periodzie (pierwsze dwa zajęli bezapelacyjnie Austriacy Ajgner i Leitner), czyli Oestvold i Roth, skakali w sobotę na podobnym poziomie, a pozostali rywale (np. Mogel, Bartolj czy Pedersen) mieli już przed tym konkursem zbyt dużą stratę, by ją odrobić i nawet dobry występ, przy jednoczesnym „blokowaniu” najwyższych miejsc w zawodach przez wspomnianą dwójkę z Austrii, nie pozwolił im wyprzedzić Polaka. Ponadto. Nie wiem czy powiększona kwota startowa  w T4S przyniesie nam cokolwiek pożytecznego. Gdybyśmy skakali na poziomie Krafta, Niemców czy Norwegów z Engelbergu, to co innego. A tak? Zmiana może polegać na tym, że do rundy finałowej konkursów nie będzie wchodzić nie trzech, a czterech Polaków. To jaka to jest korzyść?
A wracając do zawodów w Szwajcarii. Nie mieliśmy jakichkolwiek powodów nie tylko do śmiechu, ale nawet do uśmiechu, ale mieli ich za to dość sporo inni. Austriacy w sobotę, dzięki Kraftowi, cieszyli się z równo osiemsetnego podium reprezentantów tego kraju w historii PŚ. Kraft zaokrąglił też liczbę trzecich miejsc uzyskanych przez Austriaków w PŚ. Do 260-ciu. W niedzielę natomiast austriacki krasnal zaliczył dwa indywidualne, bardzo efektowne zresztą, zaokrąglenia. Po raz 35-ty wygrał pucharowe zawody i po raz 105-ty stanął na pucharowym pudle. Jego kolega z drużyny, Jan Hoerl, zaokrąglał za to dla drużyny. Jego niedzielne drugie miejsce to było 270-te austriackie konkursowe „wicemistrzostwo”. Norwegowie z kolei mogli, zasługą Lindvika, celebrować w sobotę zdobycie 485-go w historii ich I-ligowych startów pudła oraz 175-go drugiego miejsca. No i nadymać się z powodu ich czterech skoczków w 10-tce. My mieliśmy tylu w konkursie. Niemcy, martwiąc się słabszą sobotnią dyspozycją Wellingera, Geigera i Leyhe, mogli jednakże świętować pierwszy w karierze triumf ponad 33-letniego Piusa Paschke. Zresztą W drugim dniu szwajcarskiej rywalizacji Geiger i Wellinger poprawili spodnie w kroku (przepraszam, miałem napisać „poprawili trajektorię lotu”) i znów byli w czubie.
Nie zazdroszczę Thurnbichlerowi. Łatwo nie ma. Z drugiej strony nikt nie obiecywał, że będzie miał. Wiedział na co się decyduje. Lud żąda wyników. Tymczasem mistrzowie się w coraz szybszym tempie starzeją, a młodych talentów nie tylko nie widać, ale chyba nie ma. A już na pewno na miarę tych mistrzów. Kot szósty rok przeżywa (albo przeżuwa), Zniszczoł czy Wąsek to jednak zupełnie nie ten rozmiar kapelusza, Wolny totalnie odpłynął w siną dal, Murańka zrobił to już kilka lat wcześniej. Z kolei Habdas i Juroszek jeszcze na dobre nie zaczęli, a już są w kryzysie. Pilch wyjątkowo przereklamowany.  
Cóż. Zawsze może być gorzej. Moglibyśmy być, na przykład w Pucharze Narodów, za Bułgarią. A nie jesteśmy. Jesteśmy za to daleko za Szwajcarią. I to, że Deschwanden jest w życiowej formie, nie jest żadnym usprawiedliwieniem.
To wszystko o czym piszę wyżej sprawia, że przed nadchodzącym T4S trudno spodziewać się czegokolwiek dobrego.  Każdy dobry wynik, wszystko jedno którego z naszych skoczków, to będzie przyjemna niespodzianka. I tak do tegorocznego T4S trzeba podejść. Okres „burzy i naporu” polskich skoczków w tym turnieju, tak mi się wydaje, minął. Módlmy się, żebyśmy na kolejne wielkie sukcesy w tych zawodach nie musieli czekać tyle, co Niemcy. Ci ponad 20 lat czekają na końcowy triumf. I, mimo ich rzeczywiście świetnej dyspozycji w tym sezonie, nie jestem przekonany, że w święto Trzech Króli któryś z nich wzniesie wreszcie w górę Złotego Orła. I to nawet, jeśli Kraft znów zawali konkurs w Garmisch.

HareM
O mnie HareM

jakem głodny tom zły, jakem syty to umiem być niezły

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Sport