Nasz salonowy kolega, a mój osobisty ziomal (choć zdaję sobie sprawę, że z tego ostatniego faktu rzeczony bloger sprawy sobie zdawać akurat nie musi :)) powiedział był przed chwilą w telewizyjnej trójce rzecz niezwykle ważną.
Uświadomił bowiem niezorientowanym, że w niedzielę idziemy do urn wybierać prezydenta. PRE-ZY-DEN-TA. A nie, jak słusznie zauważył europoeseł, TATĘ ROKU. I nie jest ważne, że praktycznie był to silny prawy na szczękę jego adwersarza, posła PO Halickiego, który zachłysnął się był po tych słowach powietrzem tak jak wczoraj Komorowski po wymienieniu jego stanowiska w sejmowych głosowaniach i już do końca programu słowa nie rzekł. Istotne jest bowiem to właśnie zdanie. Cała kampania Komorowskiego to ucieczka od konkretów, zacieranie wszystkiego, szukanie tematów zastępczych, podkreślanie wydumanych wad konkurenta bądź swoich, z reguły też wydumanych, walorów. Pięciokrotne ojcostwo to jedno z nielicznych cnót, które niewątpliwie działałyby na korzyść marszałka. Ale tylko wtedy kiedy bylyby w dalekim tle, a nie stanowiły kanwy kampanii. Tymczasem, nie mając żadnych innych sensownych argumentów, w ostatnich dniach Komorowski był w stanie podawac jedynie tę swoją , nazwijmy to, zaletę. W dodatku raz po raz zestawiając ja w podtekście z dokonaniami konkurenta w tym względzie.
I dobrze się stało, że ktoś to w końcu wyciągnął na powierzchnię. Panie Komorowski! Ja, co prawda, w konkursie na tatę roku też na Pana nie zagłosuję, ale myślę, że to na tamtym starcie powinien się Pan skupić. Pańskie ewentualne zwycięstwo w tej rozgrywce wnuiosłoby najprawdopodobniej znacznie więcej dla tego państwa i dla tego narodu niż Pański, coraz mniej prawdopodobny zresztą, sukces w najbliższą niedzielę.
Powiem jeszcze raz za Migalskim. WYBORY TATY ROKU SĄ U NAS KIEDY INDZIEJ.
Inne tematy w dziale Polityka