Krzysztof Edward Mazowski Krzysztof Edward Mazowski
252
BLOG

Jesionka marszałka Prystora

Krzysztof Edward Mazowski Krzysztof Edward Mazowski Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 2
W warszawskim domu moich dziadków jeszcze w latach 50-tych rozmawiano po litewsku przynajmniej, dokąd żyła Babcia Michalina...

W warszawskim domu moich dziadków jeszcze w latach 50-tych rozmawiano po litewsku przynajmniej, dokąd żyła Babcia Michalina. Babcia Michalina zmarła już dawno. Słabo ją pamiętałem, głównie z tego, że mówiła źle po polsku. Przeważnie leżała w łóżku i chorowała, a potem umarła na serce. Chyba tak naprawdę nigdy z nią nie rozmawiałem. Litewska Babcia podobno zawsze chciała mieć dziewczynki, a nie chłopców i może dlatego obu nazwała Roma i Lonia choć na chrzcie, już w Kownie, Ojciec dostał na imię Edward. Z synami rozmawiała po litewsku, z Dziadkiem… nie wiem, chyba łamanym polskim czy po rosyjsku. Ojciec i stryj jak rozmawiali ze sobą, to zaczynali po polsku, ale jak ich poglądy nagle zaczynały się rozchodzić, to przechodzili na litewski i krzyczeli na siebie tak, że zupełnie ich nie rozumiałem. Litewski był ich pierwszym językiem, używali go w litewskiej szkole, a potem na studiach w Kownie. Dziadek prawie nic nie mówił w żadnym języku, a jak już coś powiedział to często wtrącał rosyjskie słowa. On z kolei chodził do szkoły rosyjskiej… Jak klął to mówił „naplewac”, co raczej nie było po litewsku. Kiedy drzemał w ciągu dnia, mamrotał coś po rosyjsku. Wszyscy mówili w każdym razie nieco inaczej po polsku, artykułując bardziej literę Ł, trochę śpiewnie. Zazdrościłem im, jak pięknie potrafili powiedzieć „jabłko”. W czasie wojny ta litewskość ich ocaliła, o czym też za chwilę. A mnie w dzieciństwie wydawało się, że Litwini to „ruskie”, choć sam jestem w jednej czwartej Litwinem. Kiedyś podczas lektury jednej z książek znalazłem jednak taki fragment: Syn pyta Ojca – tato, kto to jest Litwin. Ojciec zastanawia się chwilę i odpowiada. – Litwin synu to taki lepszy Polak!

Nie czułem się ani trochę Litwinem, nie bardzo wtedy wiedziałem, co to znaczy czuć się Polakiem, w dodatku lepszym, litewskim…. Jak Mickiewicz? Jak Piłsudski? A Polskość? Może to taki stan ducha? Stan podwyższonej emocji, coś w rodzaju nerwicy natręctw, która każe Polakowi wywoływać powstania? A tymczasem wszystko było takie zwykłe, wszyscy naokoło byli tacy zwykli, nawet opowieści Babci czy Ojca nie robiły na mnie większego wrażenia. Coś po prostu opowiadali i to był kawałek naszego zwykłego życia.

Kiedyś Ojciec wyciągnął jakieś zdjęcia. Rzucił je na biurko, wybrał jedno i pokazał palcem. – O tu twój Dziadek na zesłaniu, ten w środku, siedzi. Popatrzyłem na zdjęcie Dziadka w środku. No rzeczywiście, siedział. Elegancki. W garniturze, krawacie i z białą chusteczką w kieszonce. Obok, po obu stronach, siedzieli inni więźniowie, ale w pasiakach i więziennych czapkach...

– Dlaczego Dziadek nie ma pasiaka?

– Bo kiedy go złapali, miał dokumenty wystawione na nazwisko grafa Sandeckiego i powiedział, że jest austriackim hrabią, choć tak naprawdę był technikiem budowlanym w Częstochowie... Jako arystokrata, miał prawo nosić na zesłaniu garnitur i dostawał przydział białych koszul i chusteczek...

– Tato, a Piłsudski? Czy Dziadek znał Piłsudskiego?

– Piłsudski? Ten Litwin... Nie wiem skąd u ciebie taka sympatia do niego...

– Tato, przecież Ojciec też jest Litwin...

– Jaki tam ze mnie Litwin, obruszył się Ojciec...

– A w Kownie grałem z Prystorem w szachy, wtrącił, zmieniając temat.

– No ale, ale Piłsudski Tato?

– Jak Dziadek przyjeżdżał z Litwy do Warszawy, bo po I wojnie mieszkał przez jakiś czas na Litwie, i odwiedzał Prystora w Belwederze, to Marszałek pytał się Prystora „a ten z Litwy przyjechał, a.…” I tyle dowiedziałem się tym razem.

No ale, żeby nie zgubić tego wątku stosunków polsko-litewskich to brnąc dalej w dygresję od razu napiszę, co kiedyś indziej Ojciec opowiadał mi o roli Dziadka, jaką odegrał pośrednicząc przy przywróceniu normalnych stosunków dyplomatycznych pomiędzy Polską a Litwą w okresie międzywojennym. Podobno bardzo ważne kontakty z Litwinami, miały miejsce jeszcze zanim Polska nawiązała oficjalne stosunki dyplomatyczne z Litwą. Jesienią 1937 roku odbywały się bowiem w naszym warszawskim mieszkaniu nieoficjalne rozmowy litewsko-polskie w których uczestniczyli litewscy i polscy znajomi Dziadka, w tym Aleksander Prystor. Ojciec wymieniał nazwisko jakiegoś litewskiego generała, który ich odwiedzał, ale oczywiście nie miało to dla mnie wtedy żadnego znaczenia. Nie bardzo też zdawałem sobie sprawę o co chodzi. Potem w notatkach Ojca sporządzonych chyba dla jakiegoś muzeum, znalazłem potwierdzenie, że Dziadek odegrał ważną rolę pośrednicząc przy przywróceniu normalnych stosunków dyplomatycznych pomiędzy Polską a Litwą w okresie międzywojennym.

Otóż Litwini wiedząc, że posiada szerokie kontakty w polskich kołach rządowych i jednocześnie, że jego żona Michalina, z domu Jonajtis, znana jest z długoletniej społecznej działalności wśród miejscowej, warszawskiej kolonii litewskiej (wówczas były prezeską Litewskiego Towarzystwa w Warszawie), postanowili wykorzystać ten fakt w misji, którą podjął się ze strony litewskiej były minister Martynas Yčas. W 1937 roku, w drodze do Genewy zatrzymał się w Warszawie i odwiedził Dziadków, aby wysądować aktualną sytuację. Przekazał wówczas informację o gotowości strony litewskiej do podjęcia rozmów o normalizacji stosunków dyplomatycznych z Polską. Po zgłoszeniu tych sygnałów przez Dziadka swojemu przyjacielowi, Aleksandrowi Prystorowi, który wówczas był Marszałkiem Senatu, strona polska podjęła rozmowy z Litwinami oficjalnymi kanałami dyplomatycznymi. Ojciec konkludował w swojej notatce, że rezultatem tych rozmów było wznowienie stosunków dyplomatycznych między obu krajami, łącznie z obustronnym otwarciem granic dn. 1-VIII-1938 roku.

Dzięki temu w Warszawie do 27 października 1939 roku funkcjonowało poselstwo litewskie przy ulicy Koszykowej 14. Budynek ten został częściowo zniszczony podczas bombardowania niemieckiego podczas kampanii wrześniowej i jesienią 1939 roku personel przygotowywał się do ewakuacji na Litwę. Stryj Roman, świeżo upieczony maturzysta 1939, chodził wtedy po Warszawie z aparatem fotograficznym i robił zdjęcia. Te fotografie przeleżały w szufladzie Stryja kilkadziesiąt lat, ale w końcu trafiły na wystawę Muzeum Historycznego Miasta Warszawy pt. „Warszawa 1939 oczami maturzysty”.

Podczas swoich wędrówek po zburzonej Warszawie Stryj trafił także na ulicę Koszykową, sprawdzić, co stało się z budynkiem poselstwa litewskiego. Spotkał tam jednego z pracowników ambasady, chyba attaché, który był kiedyś gościem rodziców naszym w domu, a który teraz inwentaryzował straty. Nawiązała się rozmowa, w wyniku której attaché zaproponował pomoc rodzinie w wyjeździe na Litwę. Babcia miała bowiem nadal obywatelstwo litewskie, a co więcej była Prezesem oddziału warszawskiego Związku Litwinów w Polsce. W trybie pilnym rodzina otrzymała paszporty litewskie. Mieszkanie zostało zamknięte. Kupiono bilety do… Berlina i wyruszono w podróż do Kowna. A dlaczego przez Berlin? Otóż nie było już z Warszawy bezpośredniego połączenia z Kownem. Podróż, jak opowiadał Ojciec, była zupełnie bez przygód. Na dworcu Zachodnim nikt niczego nie sprawdzał poza biletami. W Berlinie nocowali jedną noc w hotelu, a następnego dnia wsiedli do pociągu jadącego na Litwę przez Prusy Wschodnie. Stryj twierdził, że to wszystko udało się dzięki niemu.

To niesamowite, ale jak podkreślał Ojciec, nic dramatycznego po drodze się nie wydarzyło. Ot, zwykła podróż pociągiem z przesiadką. Nie było żadnych scen jakie można zobaczyć w powojennych polskich filmach, z żandarmami, psami i krzykami „ausweis bite”. No cóż, paszporty były prawdziwe, wszyscy mówili po litewsku, więc może nie było się czego bać. Strach przyszedł później z Sowietami kiedy sielanka na Litwie się skończyła.

Według lakonicznej notatki Ojca, sprawa wyglądała tak: Po kampanii wrześniowej 1939 roku Dziadek na krótko wrócił do swojej pracy w Z.U.S. Uprzedzony jednak przez jednego z ówczesnych już okupacyjnych komisarycznych dyrektorów Z.U.S., życzliwego mu Ślązaka z pochodzenia, że jest poszukiwany przez Gestapo za swoją niepodległościową działalność na terenie Śląska jeszcze z okresu przed wybuchem I wojny światowej, Dziadek zmuszony został do ucieczki z Polski. Wyjazd z Warszawy udał się dzięki zaoferowanej pomocy byłego ambasadora litewskiego w Warszawie, aktualnie rezydującego w Berlinie p. ministra pełnomocnego pułkownika Kazimierza Skipy (Kazys Škirpa) i ostatniego likwidującego ambasadę w Warszawie ambasadora litewskiego Jerzego Saulisa.

W Kownie zamieszkali w willi posła polskiego Franciszka Charwata. Kilka domów dalej zamieszkał przyjaciel Dziadka, Aleksander Prystor, któremu udało się ewakuować na Litwę jeszcze we wrześniu 1939 roku. Ojciec wspominał, że zanim Litwę zajęli bolszewicy, często grał z Prystorem w szachy. Dom Prystora stał się szybko miejscem kontaktów zagubionych w odmętach historii polityków i spiskowców. Odwiedził go m.in. Sergiusz Piasecki, o czym wspomina w jednej ze swoich książek. Dopóki Litwa była niezależna, Litwini patrzyli na to przez palce. Dopiero po zajęciu Litwy przez Sowietów zrobiło się groźnie. Prystora w czerwcu 1940 roku aresztowało KGB i wywieziono do Moskwy

Stryj i Ojciec ukrywali się na wszelki wypadek jakiś czas poza Kownem, chyba żeby nie trafić do Armii Czerwonej, bo byli w wieku poborowym, nie wiem, albo w ogóle tak na wszelki wypadek. Dziadka odwiedziła niebawem pani Janina, żona Prystora. Przyniosła Dziadkowi jesionkę i kapelusz męża – bo jemu, powiedziała, i tak już się nie przyda… Dziadkowi się przydała i chodził w niej, dopóki chodził… Potem ja odziedziczyłem i jesionkę i kapelusz. Stara dobra przedwojenna, angielska robota – nosiłem ją jeszcze i oczywiście czarny kapelusz w latach siedemdziesiątych, na studiach historycznych. Do tego zakładałem biały szalik… Ha, ot taka przedwojenna elegancja, a peerelowska prowokacja. Dopiero wtedy dowiedziałem się, kim był Aleksander Prystor. A jesionkę mam do dziś!


Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura