kemir kemir
527
BLOG

Już tu są...

kemir kemir Społeczeństwo Obserwuj notkę 41

Wczoraj po obiadku pojeździłem sobie rowerem. Pogoda bardzo niepewna, zatem ograniczyłem się do rundy wokół komina, czyli jazda po najbliższej okolicy. Pierwszą grupkę w sile trzy sztuki, zobaczyłem jakieś 200 m. od mojego miejsca zamieszkania. Dobrze ubrani, ze smartfonami w ręku, stali opierając się o wielkie walizki na kółkach. Gęby czarne jak noc bez księżyca, jakieś takie dzikie, wrogie oczy i nieprzyjazna aura wokół ich postaci. Pewnie inżynierowie, bo lekarze chyba są bardziej sympatyczni.


Inni stali sobie przed „Lidlem”. Pięciu, ale to chyba też inżynierowie albo architekci. Miałem odruch zrobić im zdjęcie, ale błyskawicznie przypomniała mi się przygoda z Bieszczad. Na oznaczonej, turystycznej ścieżce leśnej niemal wpadłem na niedźwiedzicę z małymi misiami. Dzieliło mnie od tej misiowej rodzinki jakieś 60 m. Stanąłem jak wryty i pomyślałem, że należy szybko sięgnąć po aparat i zrobić zdjęcie, być może zdjęcie życia, bo jaka jest szansa, że ponownie w żywej naturze napotkam niedźwiedzia? Ale zwyciężył rozum, który jasno mówił: nic nie rób, nie ruszaj się, najlepiej nie oddychaj, a jak ruszy, to gleba i pozycja bezpieczna. Pani Misiowa gapiła się na mnie dłuuuugą chwilę, po czym zagoniła maluchy w krzaki i poszła w las. Ufff. 


Dlaczego inżynierowie skojarzyli mi się z tą sytuacją? Bo aura, jaka wokół nich się unosiła, to aura właśnie takiej dzikości jak wtedy, kiedy człowiek spogląda w ślepia dzikiego zwierzęcia, które może jednym uderzeniem łapy spowodować poważne obrażenia. Nie wiem, czy pod markowymi kurtkami owi architekci nie chowali maczet, noży albo innych narzędzi charakterystycznych dla zawodu, jaki uprawiają. Dwóch innych, to już chyba byli lekarze, siedziało sobie na ławce przy drodze dla rowerów i spokojnie pili chyba piwo, bo coś z puszek. Na koniec trójka na przystanku autobusowym, ale chyba nie spieszyło im się i raczej na autobus nie czekali... 


Reasumując spotkałem w ciągu mniej więcej półtora godziny 13 inżynierów czy tam lekarzy – wszyscy jak w opisie powyżej, jak wyjęci z jednej linii produkcyjnej. Jak zatem widać organoleptycznie – mamy problem. Lewactwo i tuskowi kretyni rozpoczęli propagandową kampanię przeciwko Ruchowi Obrony Granic, nazywając ich kibolami i prawackimi bojówkami bandytów, którzy na naszej zachodniej granicy robią zadymy. Ale ja wczoraj osobiście przekonałem się, że napływ czarnych inżynierów jest całkowicie realny i prawdziwy. Przecież ci opaleni osobnicy nie spadli z nieba i nie wyglądali na uczestników turystycznej wycieczki. A z Poznania do granicy z Niemcami jest dwa razy bliżej niż do Warszawy. Wnioski są oczywiste.


Rząd i podległe im służby nie robią – poza tępą propagandą – nic, żeby problem, który realnie istnieje rozwiązać. Wręcz przeciwnie. Szykujmy się, bo ciemność widzę. Dosłownie.  Oni już tu są. 

kemir
O mnie kemir

Z mojego subiektywnego punktu widzenia jestem całkowicie obiektywny.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (41)

Inne tematy w dziale Społeczeństwo