kemir kemir
1635
BLOG

Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie: poszukiwana elita intelektualna

kemir kemir Media Obserwuj temat Obserwuj notkę 91

Oglądając publicystykę w TV, przeglądając prasę, portale internetowe, czy też media społecznościowe, trudno znaleźć słowa, które można by przypisać jakiemuś przedstawicielowi/przedstawicielce polskiej elity intelektualnej. Mam na myśli nie tak zwane  "elity intelektualne", ponieważ przyklejenie etykiety z nazwą, nie czyni z nikogo ani intelektualisty, ani - tym bardziej elity. Zatem od razu i wprost stawiam tezę, iż polskie elity intelektualne po prostu nie istnieją, co jest mało zauważaną, ale niezwykle istotną kwestią polskiego jestestwa.

Jest prawdą, że samo słowo „elita” się spauperyzowało, a ludzie, którzy pretendują do tego miana, zapomnieli o powinnościach, jakich inni mieliby prawo od nich oczekiwać. Utarło się przekonanie - zręcznie przemycone do społecznej świadomości - że elita intelektualna to ci, którzy zdobyli pieniądze, jakieś eksponowane stanowisko i po prostu dorwali się się do władzy. To oczywiście za mało, ale - co gorzej -  nikomu do głowy nie przychodzi, że jeżeli nie ma w tych elitarnych atrybutach świadomości służebnej roli, zobowiązań wobec reszty społeczeństwa, jest się tylko pasożytem żerującym na ogłupiałym społeczeństwie. A przecież - co chyba najważniejsze - elitę intelektualną powinno charakteryzować porządne, wszechstronne wykształcenie. A także ciekawość świata, dziwienie się mu, kwestionowanie łatwych wyjaśnień, szukanie najlepszych rozwiązań. Toczenie sporów i dyskusji – merytoryczne. Bowiem obrzucanie się wzajemne błotem nie mieści się w tej definicji. Oskarżanie o złe intencje każdego, kto śmie myśleć inaczej – także nie.

Jakie poglądy usiłują nam wmówić nasze aktualne łże-elity? Że islam jest religią pokoju, a Kościół Katolicki to samo zło. Że multikulti i "nachodźcy" wzbogacają narody. Że niewidzialna ręka kapitalizmu poradzi sobie z każdym problemem, jaki niesie gospodarka. Że wszystko musi być prywatne, a państwo jest niepotrzebne, bo jego rola powinna się sprowadzać do administratora, który pilnuje ciepłej wody w kranie i wdraża unijne dyrektywy. Że lotnisko jest w Berlinie i że koreańskie tramwaje są lepsze niż polskie. Że LGBT to postęp i nowoczesność, że aborcja to zabieg kosmetyczny i że dzieci należy edukować seksualnie. To tylko kilka z tego rodzaju mądrości – które powstały niekoniecznie wczoraj i na ogół nie zdają egzaminu w zderzeniu z rzeczywistością. Jednak są wciąż powtarzane niczym prawdy objawione. Niektóre od prawie trzydziestu lat.


Tymczasem świat się bardzo zmienił - w geopolityce, w ekonomii, we wszystkim. Wciąż realnym zagrożeniem jest terroryzm, trwa Brexit, szaleją "żółte kamizelki", Rosja realizuje aksamitną ekspansję na zachód, Turcja prowadzi niezależną politykę własnych interesów, Trump zmienia Stany zjednoczone, wrze w Ameryce Południowej, a są jeszcze Chiny i nieobliczalny Kim Dzong Un. A w kraju nad Wisłą bierzemy się za łby z powodu półtora procentowej mniejszości gejów i lesbijek i grupki chorych ideologicznie psychopatów, którym ubzdurało się, że dzieciństwo można zniweczyć seksem. Ludziom się od tego miesza w głowach. Ponieważ używanie smartfonów jest odwrotnie proporcjonalne do używania mózgów, przeszli oni na stanowiska wiernych poszczególnych kościołów światopoglądowych. I w ich imieniu rzucają się sobie do gardeł. Politycy robią obłudnie zatroskane miny, kwicząc w duchu z radości. Ale to nie jest dziwne, od setek lat polityka rządzi się zasadą dziel i rządź. Problem w tym, że takim sposobem niszczy się i państwo i społeczeństwo, które temu państwu jest przypisane. Żeby dostosować się do zmieniającego się świata, stworzyć fundament pod merytoryczną dyskusję jak się dostosować -  potrzeba elit. A tych, powtarzam, nie mamy. Spotykamy za to na każdym kroku intelektualnych celebrytów wpychających maluczkim swoją narrację. Biegają po studiach radiowych i telewizyjnych, robiąc za ideologicznych komisarzy. Mają różne barwy. Za to podobny poziom zacietrzewienia. Na ustach, w gruncie rzeczy, jeden temat: PiS i PO. Żeby była jasność: obie strony sporu tak mają. Jedni skamlą, bo już nie rządzą. Drudzy warczą, bo przeczuwają być może swój upadek. Obie strony jednak myślą podobnie: demokracja jest wtedy, kiedy my rządzimy.


Przyczyn takiego stanu rzeczy jest kilka - oczywistą przyczynę wynikającą z wymordowania naszych elit przez Niemców, Sowietów i ubeków, pominę. Komunizm stworzył w ich miejsce swoje własne łże-elity - w zgodzie z doktryną socjalistycznego satelity Sowietów. I takie właśnie elity przejęliśmy po poprzednim ustroju wraz z całym ich bagażem. Nikt się zresztą nimi nie interesował, zostały zostawione samym sobie, spokojnie pływając w starym sosie powiązań, zwyczajów i układów. Zatem środowisko skisło, nie mając z kim konkurować, nie musząc się specjalnie starać. Uwierzyło we własną nieomylność. A kto śmiał ich kwestionować - to w najlepszym przypadku - wariat. Przykład sztandarowy to plan Balcerowicza – "nie ma innej drogi i basta". Irving Janis, amerykański psycholog z Yale, ukuł teorię "syndromu grupowego myślenia”. Według niej, ludzie, którzy się dobrze znają, mają ponadprzeciętne IQ, są decyzyjni, wierząc w siebie, swoją nieomylność i etykę, zamykają się w swoich salach konferencyjnych – schronach – i są nieprzemakalni na informacje płynące z zewnątrz. Zwłaszcza jeśli te są niepomyślne. Zwłaszcza jeśli ich źródłem jest ktoś spoza ich zespołu. I nakręcają się nawzajem w swoich wierzeniach. A jeśli ktoś próbuje się wyłamać, jest karany, poddawany presji, co wymusza konformizm. Uruchamia się autocenzura. W konsekwencji członkowie takiej grupy prędzej dadzą się ukrzyżować niż przyznają się do błędu.


Tu zatem przebiega linia frontu wojny polsko-polskiej. Gdyby istniały elity intelektualne, pewne sprawy nigdy, przenigdy nie urosłyby do rangi ogólnonarodowej dyskusji, a przynajmniej nie do formy ideologicznej i politycznej wojny. Znamienny jest przykład 500 plus: kto robił badania dotyczące społecznego postrzegania programu 500+? Albo rzeczową analizę jego wpływu na gospodarkę? Nikt. To niepotrzebne w epoce, kiedy zamiast pogłębionej debaty publicznej rządzi fake news. Wpadają do studia celebryci i mówią, co im się wydaje, albo co im się każe mówić. Inni piszą brednie na blogach, dziennikarze publikują debilne artykuły - a wszyscy pływają po powierzchni  problemów, które sami kreują. I bredzą. Tylko co z tego? Jak długo jeszcze da się znosić sztywniaków z profesorskimi tytułami do wynajęcia, którzy podpiszą się pod każdą bzdurą wymyśloną przez polityków?  A politycy naukowców nie szanują, bo wiedzą, jak łatwo ich kupić -  przywilejami, sławą, poczuciem władzy, celebryctwem -  wreszcie, najprościej - pieniędzmi. Ilu znajdzie się bohaterów, którzy powiedzą: "Nie, to nie tak, ja się nie zgadzam”?




Prawda jest taka, że ci naprawdę dobrzy nie latają po telewizyjnych studiach. Coś badają, coś piszą, pracują uczciwie. W polityczno - ideologicznej wojnie to powinien być ich czas, ich 5 minut, ale oni nie chcą brudzić się shitem, który jest do posprzątania. Co zatem pozostaje? Jest optymistyczna teoria wywodząca się z doświadczeń innych krajów, która mówi, że potomkowie tych, którzy dotarli na szczyty przebojem, władzę i majątek zdobywając w niezbyt czysty sposób, opamiętają się i będą chcieli zostać kimś więcej niż lokalną odmianą  Britney Spears - zostać arystokracją moralną, nie tylko burżuazją. Ale bardziej realna jest druga opcja – avatary wyjdą z obrazków, wylądują kosmici, a z piramid wydostaną się faraonowie. Niestety.


Kemir


https://www.gazetaprawna.pl/artykuly/968781,elity-w-polsce-autorytety-medialne-transformacja.html


kemir
O mnie kemir

Z mojego subiektywnego punktu widzenia jestem całkowicie obiektywny.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura