Kilka dni temu jakiś dwudziestolatek pobił śmiertelnie dwumiesięczne dziecko swej konkubiny. Kilka misięcy temu - inny mężczyzna, w innym wieku i innym miejscu, zabił kilkunastomiesięczne dzieko swej konkubiny, bo za głośno darło mordę. Inny dziecko, innej konkubiny, zostało zakatowane na śmierć, bo partnet był niewyspany. Albo głodny. Albo kokubina odmówiła mu seksu.
Kilkanaście lat temu Polską wstrząsnęła historia niczym z najbardziej krwanego horroru: oto mężczyzna o pseudonimie "Diabeł", pod wpływem alkoholu i narkotyków, zgwałcił niedawno urodzonego wcześniaka - synka - swojej konkubiny. Gdy ta przyniosla dziecko do szpitala, tłumacząc coś od rzeczy, personel szpitala zamarł w niemym przerażeniu: zresztą, oszczędzę Państwu szczegółów ... Mój synek miał wtedy kilka lat i nawet przez sen drżałam, żeby mu się nic nie stało, więc zdarzenie po prostu odchorowałam. A moja znajoma, której dzieci w tym czasie były już na studiach, powiedziała mi, że z bezsilności spać nie może. A swojemu synowi zadała pytanie, czy on sobie wyobraża: nie dość, że niemowlę, to jeszcze WCZEŚNIAK! I do dziś pamiętam znająmą próbójącą pokazać, jakie to jest maleńkie, ale dłonie jej się tak trzęsły z wściekłości, że nie była w stanie. Syn też nie był w stanie powiedzić, jak to możliwe: Teraz ma już żonę i dwójkę własnych dzieci ...
Ale pamiętam również historię czteroletniego Krzysia (mój synek był wtedy dokładnie w tym wieku), którego konkubent matki (wraz z kolegą) utopili w Wiśle, bo przeszkadzał ułożyć sobiie życie matki z nowym partnerem ... i mam tych historii w głowie multum. Na przykład tę, w której rodzice (konkubenci) najzwyczajniej w świecie załodzili dziecko na śmierć - sekcja zwłok wykazała w żołądku lakier z łóżeczka!
Tak. Wiem. W rodzinach katolickich też zdarzają się potworne historie - jednak ich częstotliwość jest bez porównania mniejsza, nie w nie-katolickich. (Mniej więcej chyba po zagwałceniu przez Diabla wcześniaka konkubiny "Polityka" (rozumiecie? "Polityka"! napisała artykuł na temat niepokojącej częstotliwości krzywdzenia dzieci w konkubinatach). A przecież trzeba wziąć pod uwagę, że w "tymkraju" jednak przewagę mają związki sakramentalne - więc skala patologii w związkach niekatolickich w porównaniu z katolicki jest po prostu przytłaczająca.
Ostatnia rzecz, o jaką wróg mógłby mnie posądzić, to to, że jestem "radiomaryjna". Nie jestem przesadnie religijna - co to, to nie! Myślę, że jestem jedną z tych niewielu Polek, które o sobie mogą powiedzieć "praktykująca, niewierząca". I tak jest prawda. Katolicyzm jest częścią mojej spuścizny - rodzinnej i "państwowej" - i dla Kościoła mam ogromny respekt. Nie będę pisać, za co - każdy, kto potrafi pisać i czytać, powinien to mieć w małym paluszku. I o ile jeszcze kilkanaście lat temu uważałam, że każdy człowiek ma prawo do własnych przekonań, to od pewnego czasu zaczyna się zastanawiać, czy aby na pewno? ...
Jak widać na przykładzie zakatowanych przez nie-katolików dzieci, eksperyment pt. "Nie chcesz, to nie wierz" okazał się klęską. Jak się okazuje, społeczeństwu jako całości opłaca się popierać katolicyzm. I jest to naprawdę łatwe do wytłumaczenia: interioryzacja prawa (czyli takie zaakceptowanie norm prawnych, że się je uznaje za coś oczywistego) dotyczy stosunkowo niewielkiego odsetka społeczeństwa . Ale egoo, czego nie mogą zrobić ustawodawcy, przez tysiąclecia z łatwością dokonywali kapłani: bojaźn Boża działą cuda. Człowiek wierzący boi się piekła i ... nie gwałci niemowląt!
Inne tematy w dziale Polityka