W roku 1600, na Campo di Fiori, na stosie spalony został Giordano Bruno - teolog, filozof, myśliciel, wielki entuzjasta teorii Kopernikańskiej. Oskarżony przez Trybunał Inkwizycyjny o herezję i bluźnierstwo już miał odwołać swoje słowa, ale coś poszło nie tak. Od dawna Bruno jest jednym z symboli, które lewactwo wzięło sobie na sztandary, aby zwalczać Kościół.
Mamy wiek XXI i podobno "zasady europejskie". Polegają one na tym, że David Irving, angielski naukowiec, mający to nieszczęście, że ma poglądy niezgodne z Trybunałem Inkwizycyjnym obowiązującym prawem. "Europejskie wartości" to defekowanie na wolność słowa, w związku z czym nie można się wychylić z innymi niż obowiązujące przez współczesnych inkwizytorów dane na temat liczby ofiar Holokaustu. Co prawda Irving nie został spalony na Campo di Fiori, ale to tylko dlatego, że lewactwo, mające za skórą całe pokłady przestępstw (jak choćby czynna, rozciągnięta w czasie i wyznana temu światu pedofilia Cohn-Bendita, eurodeputowanego) przestało wykonywać karę śmierci, zostawiając to w rękach morderców, bandytów, mafii itd.
Historia zatoczyła koło. Wróciły wieki ciemne. Znów nie wolno mieć własnych poglądów, niezgodnych z linią orzeczniczą zatwierdzoną przez Wielkich Inkwizytorów, sterowanych przez nieduże państwo oskarżone niedawno o zbrodnie ludobójstwa. Tyle, że za czasów Giordano Bruno było o tyle lepiej, że jego spalono na stosie, ale morderca czy gwałciciel skończyłby tak samo: teraz cierpi wyłącznie nieprawomyślny NEGACJONISTA.
Morderca ma wyłącznie przywileje.
Inne tematy w dziale Polityka