W cieniu walki o niebotyczne brukselskie apanaże i jeszcze większe wziątki mignęła, kompletnie niezauważona, od ponad roku wyczekiwana decyzja niemieckiego Sądu Najwyższego w sprawie granic wolności słowa dla wykładowcy akademickiego, który już prawie dwa lata temu, podczas zajęć ze studentami, użył ryzykownych sformułowań. Rzecz miała miejsce na Uniwersytecie w Bonn, wykładowca nazywa się Hans Nasrallah (pochodzi z mieszanej, niemiecko-tureckiej, zresztą bardzo dobrej: ojciec lekarz, matka nauczycielka, rodziny), a cytaty pochodziły z Koranu. Komuś ze studencioków nie spodobała się wymowa wykładu, całość nagrał, przekazał władzom uczelni, zaś władze - policji. W pierwszej instancji sąd skazał wykładowcę na dwa lata bezwzględnego więzienia, natomiast dziś przed południem zapadł wyrok ostateczny: Nasrallah został całkowicie uniewinniony.
Oczywiście, wszyscy są z wyroku niezadowoleni: studenci próbowali nawet robić zamieszki przy tej okazji - twierdzili, że mowa nienawiści, nawet rodem z Koranu, jest mową nienawiści i powinna być karana. Natomiast skrajna prawica za oburzające uważa, że można płazem puścić nawoływanie do przemocy na tle religijnym pod pretekstem, że słowa pochodzą z Koranu.
Społeczność międzynarodowa również jest bardzo podzielona: Erdogan raczył był wyrazić uznanie dla sądu, który potrafił stanąć na wysokości zadania, natomiast Trump napisał na TT, że ten wyrok to hańba dla Niemców.
Acha: uczelnia, która zwolniła wykładowcę dyscyplinarnie, teraz musi go przywrócić do pracy i wypłacić bardzo wysokie odszkodowanie.