kelkeszos kelkeszos
3431
BLOG

Trzy po trzy, czyli nie wolno głośno mówić

kelkeszos kelkeszos Literatura Obserwuj temat Obserwuj notkę 188

"Wyrzec się wdzięczności można, każdy nawet rozsądny człowiek powinien jej unikać. Urazę przebaczyć można, nawet zapomnieć. Ale zawsze nieustannie , najczystsze zamiary, najgorliwsze usługi, najniewinniejsze słowa widzieć przekręcone, w truciznę zmienione i nie być w stanie wyszukać w sobie przyczyny, to musi koniec końców obudzić wiarę w jakiś niezłomny fatalizm. To może odtrącić od tego świata, który mnie nie chce. Mało, mało trzech murów między mną a ludźmi, abym mógł używać tej spokojności , która jest jedynym moim celem, tego szczęścia którym mnie Bóg w domowym zakresie obdarzył. Połamałem swoje pióro autorskie, nie jak mniemano dla równie złego jak głupiego artykułu bezimiennie ogłoszonego, bo autor przedał się obcej nieprzyjaźni i to nieprzyjaźni za przyjaźń, za ważną nawet usługę. Porzuciłem urząd gdzie moja miłość własna mogła była uledz chęci ścigania za popularnością. Starałem się jednym słowem zostać i zostałem głupim dla świata. Ukryłem się w cieniu głupoty przed cięciem, a jeszcze nieznośniejszym brzękiem człowieczych komarów, trutniów, bąków - a jednak i w tym gęstym cieniu nie mogę uniknąć zetknięcia ze światem, które staje się zawsze dla mnie dotknięciem elektrycznego druta - przykrem a często bolesnem".

Tak Aleksander Fredro uzasadniał swoje pisarskie zamilknięcie na długie lata, zamilknięcie tak głębokie, że nawet zakazywał wznawiania opublikowanych już prac. Zacytowany fragment z pamiętników, które po raz pierwszy ujrzały światło dzienne pod tytułem "Zapiski Starucha" w jedenastym tomie dzieł, wydanym w 1880r., choć do historii naszej literatury weszły pod innym - "Trzy po trzy" - to niemal horacjański manifest genialnego pisarza, zepchniętego ze sceny publicznej, przez tak u nas częste "wzmożenia". W tym wypadku 'patriotyczne", bo ów anonimowy autor "złego i głupiego" artykułu to Seweryn Goszczyński, patriota nad patrioty, absolutny wzorzec tej postawy, którą znamy jako "polski romantyzm", tak strasznej dla tyranów i dla Fredrów, czyli kapitulantów. Bo Wielkiego Księcia Konstantego ów "Belwederczyk" zamierzał zamordować, choć bezskutecznie, zadowalając się jedynie zabiciem strażnika Belwederu , Bogu ducha winnego wojennego inwalidy, Aleksandra Fredrę zaś, próbował "zabić gazetą" - równie bezskutecznie, ale z wielkim zapałem i nieodzownym chórem klakierów. 

A to Polska właśnie chciało by się skomentować, zgadzając się z genialnym pisarzem co do "jakiegoś niezłomnego fatalizmu". "Trzy po trzy" to bowiem rzecz absolutnie wyjątkowa, nie tylko moim zdaniem przewyższająca wszystkie inne polskie pamiętniki, nie tylko formą i stylem, ale przede wszystkim tą niesłychaną i nienotowaną nigdzie indziej szczerością, w której odnajdujemy esencję polskości, zamieszkującą "rudy łeb" ich autora. Ogromna skala talentu, w tej rodzinie dziedzicznego, pozwoliła Fredrze na precyzyjne obserwacje i siebie, i otoczenia, z zachowaniem koniecznego dystansu i autoironii, wspomaganych przez nadzwyczajne poczucie humoru , nadzwyczajne do tego stopnia, że pozwalające o najtragiczniejszych i najbardziej ponurych wydarzeniach pisać bez emfazy, ale też bez cynicznej obojętności. Dostajemy pałką po głowie, ale pałką tak pięknie owiniętą w znieczulającą moc słowa, że dopiero po jakimś czasie odkrywamy gorycz i tragizm przesłania. Nieprzypadkowo chyba młodziutki Aleksander był przez liczne rodzeństwo i domowników nazywany "staruszkiem", bo refleksyjność natury , pozornie tylko zamaskowana wdziękiem budowanych opowieści, wyziera z każdej strony i bije szczerością, przy tym w najmniej oczekiwanych momentach. Gdy na przykład opisuje Fredro swoją niemożność wyparcia z pamięci policzka, który niesprawiedliwie wymierzył swojemu służącemu - Onufremu. Krzywda słabszego, niżej postawionego, nie dawała mu spokoju nawet po kilkudziesięciu latach. Magnackiemu synowi, który uderzył prostaczka.

Dlatego Fredrze trzeba wierzyć, a przede wszystkim trzeba go znać, zważywszy przy tym, że wspomnienia zezwolił opublikować dopiero po śmierci, choć jako żywo - nikogo w nich nie obraża, starając się zrozumieć każdą postawę, a tam gdzie zrozumieć się nie da, zamilczeć nazwisko sprawcy. Choć siebie nie oszczędza. Pamiętniki trzeba znać, bo to zapis niezwykłej trzeźwości spojrzenia i tej polskiej praktyczności, która wyłączywszy "szał uniesień", w efekcie pozwoliła nam przetrwać w najtrudniejszych nawet warunkach, przypominając, że trudno jest w wojnach i powstaniach za Polskę walczyć, ale jeszcze trudniej, a przede wszystkim niewdzięczniej - po tym wszystkim sprzątać, czyli zapewniać środki dalszego trwania i zbierania sił po kolejnych klęskach. Pewnie ten dojmujący sceptycyzm Fredry wobec każdego "hurrra", tak pięknie zademonstrowany na przykładzie własnym, bezmyślnego rzucenia się na oddział Kozaków, miał swoje głębokie źródło w osobistych doznaniach, ale to dobrze, bo mamy do czynienia ze zjawiskiem pięknie nazwanym przez język polski - doświadczeniem. Bo Fredro doświadczył wiele, na "własnej skórze", zdobywał Moskwę, przechodził Berezynę, był w niewoli, gdzie mu szczury po głowie chodziły, a zanim z niej uciekł, widział Wilno w grudniu 1812r. , z wszechobecnymi pozamarzanymi trupami, których nikt nie sprzątał, choć do niedawna były "wielką armią".

To dzieło jak mało które otrzeźwia. Nie jakimiś wstrząsającymi scenami, tylko zadziwiającą skalą relacji, w której młody człowiek oznajmia skazanemu za kradzież ziemniaków żołnierzowi, że Wódz Naczelny zatwierdził wyrok śmierci, a ten bezradnie pyta "za co mam być rozstrzelany", aby dwa dni później cierpieć z powodu rozdartych w czasie balu spodni. Nie dajmy się zwieść, bo scena z owym skazańcem została w pamięci Fredry do końca życia, z wyraźnym przesłaniem. Wojsko musi jeść, a głodnych nie wolno karać śmiercią za próbę zdobycia pożywienia. I dlatego musiał zamilknąć, bo w Polsce najgłośniej krzyczą ci nie widzący takiej potrzeby, aby żołnierzy karmić, uzbrajać i odziewać w mundury, zanim się ich przyzwie "do broni" i wyśle na wielokroć silniejszego przeciwnika.

I póki się tego nie nauczymy, że nie "szał uniesień" tylko żmudna praca , cierpliwe znoszenie krzywd i dbanie o strukturę, aby się nie rozpadała co chwila, tylko sukcesywnie nabierała sił, dają nam szanse trwania to nic się nie zmieni. Będziemy ganiać za Napoleonami, Aleksandrami, Wilsonami i innymi wielkimi, z nadzieją, że zechcą nam coś oddać z pańskiego stołu, w zamian za wierne aportowanie. Ale w sumie, po co komu takie uwagi są potrzebne ....... 

Aleksander Fredro w drugiej fazie życia był bardzo czynnym społecznikiem. We Lwowie ściśle współpracował z Józefem Supińskim, ideowym ojcem polskiego pozytywizmu. Supiński miał jak na owe czasy nietypowy życiorys. Skończył prawo na Aleksandryjskim Uniwersytecie Warszawskim, czynnie walczył w wojnie 1831r., po czym emigrował do Francji, gdzie - odmiennie od większości polskich uchodźców, wziął się za zdobywanie nowych umiejętności, skończył kurs buchalterii przemysłowej, zrobił przyzwoitą karierę w nowym zawodzie, wrócił do Polski i póki nie oślepł, starał się w swoich pismach uczyć Polaków zasad "gospodarstwa społecznego" przestrzegając przed marnowaniem zasobów w niepotrzebnych porywach. Nie wiemy , czy obaj wskórali dużo, czy niewiele, czy trwamy dzięki takim jak oni, co potrafili i szablą , i liczydłem, czy takim jak Goszczyński, zmuszającym ich do milczenia.

Historia się powtarza, niepodległość znów wisi na włosku, a najgłośniej drą się ci, dający nieograniczone przyzwolenie na jej sprzedanie. Za mglistą obietnicę oszukańczego kredytu. Reszta ma siedzieć cicho.

kelkeszos
O mnie kelkeszos

Z urodzenia Polak, z serca Warszawiak, z zainteresowań świata obywatel

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura