echo24 echo24
1273
BLOG

Kiedyś mogłem, chociaż posłuchać muzyki z „Radia Luksemburg"

echo24 echo24 Media Obserwuj temat Obserwuj notkę 72


                         Motto muzyczne: https://www.youtube.com/watch?v=aZiWAl_U6eE

Włączyłem na chwilę program „Szkło Kontaktowe”, gdzie dwóch smętnych panów łże w żywe oczy komentując bieżące wydarzenia.

Przełączyłem się tedy na „W tyle wizji”, gdzie jeden pan z drugą panią machlują te same wydarzenia odwrócone do góry ogonem.

Ogarnięty bezradnością w wyłowieniu prawdy przypomniałem sobie pewien obrazek z moich czasów studenckich, kiedy komuniści łgali w podobnej formule, posłuchajcie proszę:

Kończyły się niezapomniane lata sześćdziesiąte. Był grudzień. Kraków pogrążał się w zmierzchu mroźnego dnia. Wyludnione miasto tonęło w gęstniejącej mgle. Wróciłem zziębnięty do domu po całym dniu zajęć na uczelni. Podszyta wiatrem kurtka nie dała ochrony przed surową zimą. Może zostało jeszcze trochę żaru?, pomyślałem. Zajrzałem w ciemnawą czeluść kaflowego pieca, gdzie pod warstwą popiołu tliło się jeszcze kilka bladopomarańczowych węgielków. Z dna wiadra wygrzebałem wyszczerbioną szuflą parę bryłek węgla, które ułożyłem ostrożnie na wystygłym ruszcie. Przymknąłem żeliwne drzwiczki, przykucnąłem i zacząłem wprawnie dmuchać w palenisko. Wygasłe węgielki ożywały różowawym blaskiem, aż raptem rozbłysnął pierwszy nieśmiały płomyk. Za oknem dał się słyszeć jęk wiatru. Ogień na chwilę przygasł, a z pieca buchnęła na pokój chmura gryzącego dymu. Przymknąwszy oczy, dmuchałem nadal. I nagle piec złapał cug. Jęzory bladozłotych płomieni wystrzeliły w górę, oblizując po drodze szamotowe cegły. Ogniste kędziory rozszalały się na dobre. Przymknąłem drzwiczki, rozprostowałem nogi i przytulony do fajansowych kafli wsłuchiwałem się w melodię buzującego ognia. Uwielbiałem ten odgłos, bo dawał mi poczucie bezpiecznego domu. Trzeba by przynieść węgla, pomyślałem. Pochwyciłem stare metalowe wiadro i zbiegłem do piwnicy. Przez chwilę szamotałem się z zardzewiałą kłódką. Zapaliłem świeczkę i migotliwy płomyczek rozświetlił piwniczną czeluść. W kącie majaczyła zwalista sterta węgla, zapas na całą zimę. Nadłamanym młotkiem zręcznie rozłupywałem, co większe kawały. Miałem w tym dużą wprawę. Wiedziałem, gdzie uderzyć by czarny diament pękał podług mojej woli. Napełnione wiaderko wytaszczyłem na górę, skacząc dla rozgrzewki po dwa stopnie. Gdy wróciłem, mieszkanie było już wypełnione atłasowym ciepłem. Na ulicy rozległ się przeciągły krzyk wiejskiego chłopa sprzedającego drewno na rozpałkę: – Drzewoooo! Drzewooo! Drzewooo! Podszedłem do okna, skąd rozpościerał się widok na pokryte koślawą dachówką spadziste dachy starego Krakowa, zasnute zielonobrunatnym dymem, snującym się ospale z kominów. Jakaś opatulona babulinka odgarniała śnieg z chodnika. Słychać było stłumione, miarowe szurgotanie szufli, zbitej z kawałka dykty i drzewca, porzuconego przez kogoś po pierwszomajowym pochodzie. Z pobliskiej kuźni dobiegał zmatowiony mgłą brzęk kowalskiego młota. Poza dziurawe rynny sterczały nawisy czarnego od sadzy śniegu. Horyzont zamykało monstrualne cielsko szpetnego wieżowca, który niedawno wyrósł przed oknami, przesłaniając widok na mój ukochany Wawel. Od tego czasu, ilekroć spoglądałem w okno, odczuwałem coś w rodzaju przygnębiającej klaustrofobii. Czułem się jak więzień w ciasnej celi. Złakniony kontaktu ze światem włączyłem przedwojenne, lampowe radio. Zapachniało kadzidłem rozgrzanego transformatora, a na podświetlonej szybce pojawiły się europejskie stolice. Między Londynem a Rzymem, wyskrobałem szpikulcem cyrkla pionową rysę. To było moje okno na świat, gdzie przy odrobinie szczęścia mogłem złapać przebijającą się z trudem przez szum zagłuszarek muzykę wolnego świata, płynącą po falach radia z Luksemburga. Wpatrywałem się bacznie w rozedrganą, zieloną źrenicę oka magicznego, pokręcając wprawnie gałką, by się zbyt nie rozwarła. Wsłuchany w zakazaną muzykę, widziałem świat prawdziwy, wolny i kolorowy, jakże inny od tego, jaki mnie otaczał. Tam, jak mi się wtenczas zdawało była wolność, prawda i demokracja…, koniec wspominania.

Od tamtego czasu minęło ponad pół wieku. I co? Jaką stację mam oglądać? Jakiego radia słuchać? Żeby złapać chociaż strzępy prawdy??? A na domiar złego, dziś nie mam już nawet tego dającego poczucie bezpieczeństwa kaflowego pieca, który za dopłatą krakowskiego Magistratu nierozważnie rozebrałem.

Krzysztof Pasierbiewicz (em. nauczyciel akademicki, niezawisły bloger oddany prawdzie i sprawom ważnym dla polskiego państwa)

Post Scriptum

Radio Luxembourg – nazwa potoczna "LUXY" – w latach 60.-80. XX wieku kultowa stacja radiowa, nadająca muzykę młodzieżową i lansująca modę muzyczną wśród nastolatków Europy Zachodniej i Centralnej, w tym Polski. Z tego radia nauczyłem się podstaw angielskiego i dowiedziałem się o istnieniu takich popowych ikon muzyki młodzieżowej, jak Elvis Presley i rock and rolowych championów Jerry Lee Lewisa i Chucka Berriego – vide:https://www.youtube.com/watch?v=gj0Rz-uP4Mk, a także https://www.youtube.com/watch?v=F1LZuQ9E4JQ.

I komu to przeszkadzało?!!!

No i mamy tę naszą upragnioną wolność mediów i, co żeśmy z tą wolnością zrobili?  Bo, co by nie mówić, potencjalny wyborca ma dwa wyjścia,: albo się pochlastać, albo skoczyć  do całonocnego.


 


echo24
O mnie echo24

emerytowany nauczyciel akademicki, tłumacz, publicysta, prozaik,

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura