Po wylądowaniu w Düsseldorfie dość szybko zorientowałem się, że znajduję się na terenie Niemiec. Świadczyła o tym choćby literka ü z dwoma kropeczkami w nazwie miasta. Niemcy ze swoim gustem à la " krasnal spod Świebodzina " uwielbiają dekorować wyrazy takimi kropeczkami. Dekorują nimi nie tylko nazwy miast, ale i nazwiska, np. Höss, Göring, Schröder. Göringa mogli sobie darować, ten człowiek w mundurze marszałka Rzeszy już sam w sobie był bardzo ozdobny. Röhm to co innego, szpetny był, więc to upiększające umlaut należało się jemu jak psu miska.
Albo tu - Grünflügelbülbül, afrykański ptaszek z rodziny wróblowatych, bardzo kolorowy i strojny, a oni go dekorują dodatkowo kropeczkami. Niemcy cokolwiek robią zawsze muszą przesadzić. Jak robią wojnę to totalną, jak chcą pomóc światu to pomogą, choćby kamień na kamieniu nie został. Oczywiście nie tylko kropeczki świadczyły o niemieckości Düsseldorfu. Świadczyła o tym również mowa.
Mimo nieprzerwanego potoku przechodniów o urodzie jaką można napotkać najczęściej między zwrotnikiem Raka, a zwrotnikiem Koziorożca, to jednak póki co w Düsseldorfie dominuje język niemiecki. Z językiem tym jestem dość dobrze osłuchany za sprawą filmów wojennych, których tytułów nie wymienię, bo nieuchronnie dojdę do serialu, który zdenerwuje mojego przyjaciela z Krakowa.
Cóż nam moherom oferuje stolica Północnej Nadrenii - Westfalii ? Nam moherom, którym w głowie i na głowie tylko beret. Jeśli z wełny angorskiej czesany elagancko, zgodnie z ruchem wskazówek zegara, jeśli ze zwykłej wełny też noszony z wdziękiem i fasonem. Beret nasz sznyt, nasz szwung, nasza tożsamość. Düsseldorf to stolica niemieckiej mody, tu odbywa się niezliczona ilość eventów związanych z modą, jakieś targi mody, jakieś fashion week, tu znajdują się całe rzędy eleganckich butików z odzieżą nieużywaną. Tu powstają kolekcje noszone przez niemieckie elegantki na Ku'dammie, tu także powstają stroje tak działające na wyobraźnię chłopaków z Maghrebu. To tu, całkiem przypadkiem, w nocnym klubie niejaki Michael Levaton, szef Metropolitan Model Agency odkrył Claudię Schiffer. Dla nas moherowych beretów - elegantów oferuje zatem Dusseldorf całkiem sporo.
A co oferuje Düsseldorf członkom klubu salonowej inteligencji ? coraz ich tu mniej. Czy każdy ideowy projekt bez finansowego lewarowania musi upaść ? Szkoda. Dla nich Düssledorf to przede wszystkim Heinrich Heine i uniwersytet jego imienia. Tak, tak, ten sam który wypowiedział profetyczne słowa :Das war ein Vorspiel nur, dort wo man Bücher verbrennt, verbrennt man auch am Ende Menschen.Palenie książek to pierwszy stopień barbaryzacji, potem już jest łatwiej, szybciej i bez oporów. Sprawiał Niemcom ten Heine w pewnym okresie spore kłopoty zmuszając do stania w rozkroku. Z jednej strony najwybitniejszy niemiecki poeta romantyczny, z drugiej strony jednak Żyd - konwertyta, który po konwersji na chrześcijaństwo stwierdził :to mój bilet wstępu do europejskiej kultury. Bilet spożytkował w sposób najwłaściwszy z właściwych, funkcjonuje i w niemieckim i europejskim obiegu literackim, ale jednak Żyd, więc parę książek trzeba było spalić. Dziś w domu Heinego przy Bölkerstrasse swietnie prosperuje antykwariat, zaświadczając, że nie wszystkie książki spłonęły na berlińskim Placu Opery. Sam Heine był nie do ruszenia z powodu tej na wskroś germańskiej Lorelei, którą na warsztat kompozytorski wziął nie tylko Richard Strauss i małżenstwo Schumannów. Temu mieszkającemu w Düsseldorfie małżeństwu warto dwa zdania poświęcić. Robert wybitny kompozytor, Clara wybitna pianistka, również komponująca, oboje utalentowani i wyjątkowo jak na tej klasy artystów talentów sobie nie zazdrościli. Pracowicie pędząc życie spłodzili sporo dobrej muzyki, ósemkę dzieci i Johannesa Brahmsa. Gdyby Robert miał równo pod sufitem i nie skakał z mostu do Renu to byłoby całkiem szczęśliwe małżeństwo. Takie jednak bywają skutki afektu do Lorelai.
Muzykę do poematu Lorelai napisał również Franciszek Liszt, gdzie Liszt tam jego córka Cosima Wagner, gdzie Wagner tam i Bayreuth, a gdzie Bayreuth tam Adolf Hitler. Nie wypadało kwestionować muzycznych i literackich gustów führera ( ooo ! znowu dwie ozdobne kropeczki ) Spuściznę po Heinem potraktowano, więc w czasach nazizmu wybiórczo i nie wszystko zakwalifikowano na stos. Zostawmy jednak tą starodawną muzykę, której mało kto dziś słucha i wróćmy do współczesności.
Düsseldorf w światowym rankingu miast, oferujacych swoim mieszkańcom najwyższy komfort życia, plasuje się zwykle w środku pierwszej dziesiątki. Życie tu jest lekkie, łatwe i przyjemne. Siedząc nad buteleczką Korna - którego nienawidzę - w jakiejś knajpce przy Bolkerstrasse przyglądałem się mieszkańcom stolicy nadreńskiego Landu. Nienawidzę Korna, bo kojarzy mi się z NRD, a pić musiałem bo w Köln ostrzeżono mnie, że zamawianie " Kölscha " w Düsseldorfie to spory nietakt, a w podłej bierstubie można nawet dostać w mordę. Lepiej, więc pić to czego się nie lubi, niż dostać po pysku. Przyglądałem się tym ludziom, pośród których byli być może jacyś deputowani do Landtagu, a może nawet Bundestagu, może jacyś samorządowcy, a pewnie w większości zwykli obywatele i tak sobie pomyślałem jakie proste i nieskomlikowane życie wiodą ci ludzie. Są niemieckimi politykami, niemieckimi obywatelami i w całej rozciągłości oraz w każdym aspekcie popierają politykę władz landu i politykę rządu federalnego. Potem pomyślałem o polskich politykach, jakie oni muszą mieć skomplikowane życie wewnętrzne: są polskimi politykami, deputowanymi do polskiego parlamentu, a muszą popierać w całej rozciągłości i w każdym aspekcie politykę rządu federalnego w Berlinie. Psychologicznie to straszliwy łamaniec, cóż może takie zachowanie wbrew sobie zrekompensować ? Nie mam pojęcia, przecież jurgielt to przeszłość.
Teraz znowu zostawmy współczesność i wróćmy na chwilę do przeszłości. Napoleon odwiedzając Düsseldorf powiedział :jakie piękne miasto, czuję się tu jak w Paryżu. Miasto rzeczywiście piękne, jednak nie czułem się jak w Paryżu, bowiem wiatr nadsekwański przyjemniejszy w obejściu, niemiecki wiatr znad Renu to jednak siła pustosząca, urywa wprost głowę. Prawdopodobnie Napoleonowi nie urywało głowy, bo choć był ode mnie dużo, dużo większy to był jednak niższy i głowa mu ponad wał przeciwpowodziowy nie wystawała jak mnie. Dlatego kryjąc się za wałem przeciwpowodziowym, smagany wiatrem sprokurowanym przez Lorelei - która koniecznie chciała bym wsiadł do czółna i popłynął Renem, by mogła mnie podstępnie utopić - popędziłem do Bonn. Zamiast niebezpiecznego czółna wybrałem bezpieczniejszy schnellzug i do Bonn, dawnej stolicy niemieckich rewanżystów i rewizjonistów, jak nazywał ich najgłupszy I sekretarz KC PZPR tow. Wiesław, dotarłem cały i zdrów. Rewizjonistów na dworcu nie spotkałem, a o Bonn nastepnym razem, bo właśnie weekend się zaczął.
Inne tematy w dziale Rozmaitości