Starosta Melsztyński Starosta Melsztyński
716
BLOG

Partyzanci (i jedno zdjęcie)

Starosta Melsztyński Starosta Melsztyński Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 11

Długo nie rozumiałem o co chodzi. Gdy jako dziecko przysłuchiwałem się wspominkom dorosłych słówko "partyzanci" zawsze było wymieniane przy okazji - nie, nie bohaterskich czynów, ale zbrojnych najść, bandyckich kradzieży.

Te wiejskie rozmowy tak się różniły od miejskich opowieści, potem lektur.

Coś się nie zgadzało.

Żałuję, że nigdy nie pociągnąłem tego tematu a teraz nie ma już nawet kogo zapytać.

Ciotka była łączniczką w AK. AK organizował wśród swoich dawnych uczniów przedwojenny dyrektor szkoły powszechnej, były legionista, mądry i zasłużony dla okolicy działacz społeczny. Organizował zapobiegawczo. Młodzi ludzie palili się do walki, do działania, on im ofiarowywał konspirację, a tak naprawdę chronił przed młodzieńczą głupotą i nierozwagą. Konspiracja nie była poważniejsza niż, że pod wieczór oddział rozformowywano i chłopcy w oficerskich butach i krótkich kurtkach z samodziału.rozchodzili się na noc do rodzinnych domów.

Nawet jeśli młodzi ludzie byli rozgorączkowani, to on doświadczony i starszy zdawał sobie sprawę z ewentualnych konsekwencji. Zwłaszcza, że jedna z pierwszych odwetowych akcji niemieckich miała miejsce w sąsiedniej wsi R. Za zabicie Niemca (ponoć w sprzeczce) NIemcy wymordowali wszystkich mężczyzn.

Tak więc celem organizacji było głównie trzymanie młodzieży w ryzach i dyscyplinie i niedopuszczenie do nieprzemyślanych akcji.

Ale w okolcy nie brakowało oddziałów zbrojnych. Była grupa Rosjan, ponoć zbiegów z któregoś obozów jenieckich.

Było "obce" AK, lepiej zorganizowane i uzbrojone.

Wszyscy zajmowali się "rekwizycjami" czyli zdobywaniem zaopatrzenia kosztem zbiedniałej wsi.

Były dwie grupy partyzantów żydowskich. Ich działalność nastawiona była na samoobronę i zdobywanie żywności, dla siebie i ukrywających się w ziemiankach uciekinierów z obozów przejściowych. Zdobywanie żywności to być może eufemizm, pojawiali się uzbrojoną kilkuosobową grupą i trudno było im odmówić. Od innej z ciotek, wtedy już mężatki na własnym gospodarstwie dostali zresztą kilka kur i zdaje się worek mąki bez specjalnego przymusu.

Pojawiali się i u babci, czy ten sam oddział czy inni tego nie wiem. Tradycja rodzinna przekazała opowieść, jak to narzeczony ciotki łączniczki służył za woźnicę przymusowej podwody. Na wozie była zarekwirowana świnia, ale gdy po drodze do partyzanckiej kryjówki natknęli się na niemiecki patrol narzeczony uciekł w jedną stronę, partyzanci w drugą, wóz i koń dostali się w niemieckie ręce. Następnego dnia narzeczony ciotki poszedł na niemiecki posterunek, mętnie wytłumaczył, że wóz ukradli niezidentyfikowani sprawcy i wóz z koniem ale już bez świini został odzyskany. Kryjówka żydowskich ocaleńców znana zdaje się była większości okolicznych mieszkańców, kilkadziesiąt lat po wojnie wskazano mi ją, w rzadkim zagajniku.

Ciekaw, że opowieści o żydowskich rekwizycjach kwitowane były, nazwałbym to, śmiechem zrozumienia.

Inaczej było z "partyzantami". Kim byli, nie wiem, nie wiadomo skąd sie brali i skąd przychodzili. Czy stała za nimi jakaś organizacja czy tylko korzystali z okazji i wojennego i powojennego bezprawia?

Dom babci nawiedzili dwukrotnie. Za pierwszym razem wyglądali na pospolitych bandytów, szukających ukrywających się Żydów i żydowskiego złota. Dla nikogo we wsi nie była tajemnicą zażyłość, czy nawet przyjaźń dziadków z żydowskim kupcem zbożowym, być może bandyci spodziewali się, że ukrywa się wraz z rodziną u nich. Przetrząsnęli dom i zabudownia, nikogo nie znaleźli.

Drugie najście babcia przeżyła już po wojnie. Przyjechali w dwa lub trzy wozy, spędzili domowników do piwnicy w sieni domu, klapę przycisnęli czym się dało. Nikt się im za bardzo nie przyglądał, bo byłoby to nierozsądne. Gdy z mieszkania przestały dobywać się hałasy, po długiej chwili oczekiwania podniesiono klapę. Złodzieje ogołocili dom ze wszystkich co wartościowszych rzeczy, babcia długo wspominała kożuch, który przepadł i utracone pamiątkowe ubrania po dziadku. Ponoć (po raz trzeci używam tego słowa) ktoś później poznał jednego z napastników po spodniach czy butach. Ale jeśli nawet tak było, to nie powiadamiano milicji.

 

Patriotyzm jest ostatnim schronieniem szubrawców. Samuel Johnson    

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (11)

Inne tematy w dziale Kultura