Dawnoć nie pisałem, bo u nas sprawy idą zwyczajną koleją, pory roku się jedynie odmieniają, by wszystko po zatoczeniu koła wróciło ku staremu.
Sam to wiesz, jest czas opróżniania barci, i czas zbioru jagód, i czas na zimowe przędzenie lnu babskie i łuskanie grochu jesienne.
Terać piszę, bo zdarzeniem niezwykłym, wszystkich z utartych ścieżek wytrącającym były u nas pod koniec lata odwiedziny księcia.
Wiesz, że miody moje nie tylko w Twoich okolicach wzięcie mają (zasyłam ci przez posłańca nie tylko ten list, ale i beczułkę najprzedniejszego mojego wytworu, naciesz się nim, gości sproś, jak masz w zwyczaju, a gdy pustą beczułkę zwrócisz napełnię ją z nowu), więc przez zaufanych i przyjaciół o odwiedzinach zawczasu zostałem powiadomiony, żonę i córki od razu do krewnych na Mazowszu wysłałem. Nic nikomu innemu nie mówiłem, bo i po co?
Księciu wszystko trzeba oddać po dobroci, nim jeszcze życzenie wypowie, by w dwójnasób, siłą sobie nie wziął.
Zjechał ze swoją nową drużyną, mówią, że 3000 tysiące u siebie ma, ale u nas zjawił się z niecałą setką, tak bezpiecznie się teraz czuje, pewnie dlatego, że margrabiom się opłaca. Drużynników dobrał sobie z dzikich Wikingów, za pieniądze, skóry, miód wiernie mu służą, i niczego poza żołdem sobie nie biorą bez rozkazu książecego. Nie to co za jego ojca, gdy w drużynie służyli synowie pańscy, bez dyscypliny, własne wojny wszczynający, co raz posłuszeństwo wypowiadający, awanturnicy i warchoły - a i na życie księcia czyhający, jak zapewne ci wiadomo, imion nie wymieniam, boć ich krewniacy żyją i dobrze się mają.
Dlatego za nic mam sarkania i pokątne pretensje, że książę obcymi się otoczył. Bo i dlaczego dbać miałby o interes wielmożów a nie o własne bezpieczeństwo?
Zjechali, po dworach się porozkładali, drużynnicy w namiotach i szałasach szybko i przemyślnie zbudowanych w ciągu jednego dnia. Podziwiałem, bo nie łatwo i sprawnie rozmieścić stu luda. Pod wieczór zaczęly się dziewczyńskie korowody do namiotów i szałasów, każda widać chciała sobie wikińskiego bękarta sprawić.
Księcia, jako że dwór najprzedniejszy, prawie jak pański mam, u siebie przyjąłem, ugościłem, własne posłanie oddałem, sam do izby kobiecej, opustoszałej się przenosząc.
Co miałem z dóbr wyłożyłem w izbie, skóry, wosk, beczki z miodem (niedojrzałym jeszcze, co miałem najlepszego do lasu przezornie wyniosłem, mam tam taki jar wśród bagien), żelazo jeszcze nieobrobione aż spod Sandomierza sprowadzane, złota kilka sztuk. Służbie kazał na podwody od razu zanosić, nic nie mówił, choć widać było, że zadowolony i moim pośpiechem bez napominań i ilością i tym, że dom prawie ogołocony został, a nic (pozornie!) sobie nie zostawiam i nie ukrywam przed nim. Nic to, 20 lat następnych na odbudowę majątku trzeba będzie przeznaczyć, ale to już przyszłych zięciów, nie moja sprawa.
Miał u swojego boku dziwo wielkie, czarniawego wysokiego człeka, nie po naszemu mówiącego. Cały w kolczykach, długie frędzle włosów po bokach głowy mu zwisały, mimo lata w futra odziany i jedyny w drużynie bez broni chodzący (ale trzech służby uzbrojonych miał, czarniejszych od siebie, całkiem carnych i dzikich po prawdzie - takich nigdy nie widziałem, ni nawet nie słyszałem o nich). Ciekawy był wszystkiego ów człek, może mąż, kazał sobie na migi wszystko pokazywać, obejście całe, do rąk brał sprzęty i narzędzia, badał, mierzył, dopytywał sę jaki z nich użytek, po wsi chodził, do domostw wszystkich zajrzał.
Potem kazał sobie ze służby naszej i okolicznych mieszkańców młodzież przedstawiać, chłopców i dziewczęta, oglądał i wybierał. Służbę moją jak wiesz, za rodzinnych uważam, choćby jako niewolni przybyli, żal mi było patrzeć, jak najprzedniejszych z nich wybiera. Już chyba zrozumiałeś, w czym rzecz, handlarz to był niewolników, za każdą sztukę płacił i to dobrze. Wiesz, tym procederem się brzydzę, to mnie najbardziej od księcia i od jego ojca odstręczało, że swoją władzę, siłę i majątek zbudowali na kupowaniu, a i porywaniu ludzi. Za dziwaka w okolicy przez to mnie mają, bo tu nie ma nikt nic przeciwko kupowaniu Mazowszan i sprzedawaniu dalej w niewolę, ba, za rzecz szczytną to uchodzi, za dowód zaradności i obycia w świecie. Ja bez tego obycia też się obędę. Barcie i skóry mi wystarczą i ten kołodziej, co u mnie w obejściu wytwarzaniem wozów się zajmuje.
Kiedyśmy już pod wieczór, mięsa i beczki (dwie mi pozostały) z piwnicy nakazałem wynosić, w samotrzeć - ja, książe i ów czarny - zasiedli, prawie bez obecności służby i dworu, bo książę swoich przybocznych wzystkich odesłał, jedynie trzech wartowników na zmianę przez całą noc przed drzwiami czuwało, wiedziałem już, że będzie długa rozmowa o sprawach poważnych i mniej poważnych. Tak jak z ojcem książęcym, tak jak gdym przybywał do Gopła z miodami i na dwór byłem zapraszany. Dlaczego i skąd się taka zażyłość wzięła długo by opowiadać, może i z tego, żem nie z panów i że na uboczu się trzymam i za nikim się nie opowiadam a wreszcie, po ojcu moim, język mam niewyparzony i prosto, co myślę to mówię, może wreszcie i z tego, że niby tajemnicę potrafię utrzymać (o mojej znajomości pisania nikt, prócz ciebie nie wie).
Najpierw rozmowa była o wydarzeniach okolicznych, wiem, po co to wiedzieć księciu, a pamięć ma potężną i wszystki koligacje okoliczne zna a i inne tajne sprawki też. Potem o sianokosach, wilkach, niedźwiedziach i zwierzynie łownej , od zwierzyny łownej leśnej do zwierzyny łownej białogłowskiej - książę młody, to i zapalczywy do zabaw wszelakich.
Tak krążyliśmy, czarniawy siedział, a tłumacz (zapomniałem o tłumaczu) coś mu do ucha szeptał i z rozmowy naszej opowiadał, ten się czasem uśmiechnął, ale nic nie mówił.
Wreszcie książę, widać było, że na czarniawego ciągle patrzę, powiedział:
- To jest pan Ben Sulemon. Bardzo ciekaw był kraju mojego, więc się do nas wybrał, za moim przyzwoleniem, aż z Niemiec, nie zważając na niebezpieczeństwa. To do niego wysyłam sługi z kraju naszego, a on dalej je przewozi aż do kraju Al Andalus, gdzie słońce świeci i praży i dlatego wszyscy tam tacy ciemni są.
Tu nie wytrzymałem i swoim zwyczajem zacząłem bez ogródek:
- Książę, niecny to proceder własnych poddanych po lasach i wsiach wyłapywać, w niewolę zaprzedawać, chłopaków wałaszyć a dziewki po niewoli obcym męźom za złoto i tkaniny oddawać. NIe godzi się...
Tu mi książę przerwał:
- Będą zmiany.
Straciłem wątek, zamilkłem, a i książę zamilkł, zamyślił się, widać, że nie wie, jak wiele może mi powiedzieć o swoich planach.
Tak więc, Dobroszu, ty pierwszy o wielkich zmianach się dowiadujesz.
- Wysłałem posłow do Pragi, do Bolesława - powiedział, znów dłuższą chwilę pomilczał.
Nie mówiłem nic, nie przerywałem milczenia. Dobry byłby pokój z Czechami, choć pewnie Małopolska byłaby bezpowrotnie stracona. Wojna niszczy kraj, ileż to domostw pustych, rodów podupadłych, ile nieszczęscia, śmierci przedwczesnej, dzieci błąkających się od osady do osady i ludzi dobrowolnie sprzedających się w niewolę. Więc i utrata Małopolski, choć ambicjom książęcym nie w smak, warta jest ceny pokoju.
- Chcę pokoju i przymierza. Pokoju mi od południa potrzeba. Ruszam na Pomorzan.
Tak właśnie. Zawsze zaskakują mnie swoim myśleniem, tak innym od mojego, swymi planami, wywoływaniem wojen, walkami, podbojami.
- I na Wieletów. Dośc już tych ich tchórzliwych napadów przez granicę. Dość porywania jeńców - widzisz, porywań nie będzie. Dość handlu niewolnikami - w Arkonie i gdzie indziej. Widzisz - handlu nie będzie. Wieletów wszystkich sprzedam Sulemonowi. E, Sulemon, ilu chcesz Wieletów kupić i ile za nich zapłacisz?
Sulemon tylko się uśmiechnął, nic nie powiedział.
- Chcę za żonę siostrę Bolesława. Zobacz, to mi Bolesłąw przysłał - wyciągnął z jednego z worków podróżnych obraz niewielki, robiony na deseczce, bardzo ładnie kolorowany. Była na nim uczyniona niewiasta, ni piękna, ni brzydka. Co zwróciło moją uwagę, to sznur pereł we włosach i strój obcy. I pomyślałem, że nie ma u nas nikogo, kto taki obraz, tak podobny potrafił sporządzić.
- Ładny obraz - powiedziałem.
Tu książę się zaśmiał - Widzę, że jak chcesz, to potrafisz być ostrożny w słowie.
- Starsza ode mnie. W klasztorze siedzi, nikt jej nie miał. Chrześcijanka.
Zobacz, każde słowo książęce wymagałoby długich wyjaśnień. I ta "starsza", i "nikt jej nie miał". I wreszcie "chrześcijanka".
Wiadomo, że Czesi od dawna i prawie wszyscy chrześcijanami są. Kto nie po dobrej woli, ten po niewoli. Spotykałem Czechów, różnie opowiadali o nowej wierze. Niektórzy byli chrześcijanie zażarci, przekonywali, namawiali, straszyli. Od innych próbowałem się wywiedzieć, jak to wygląda. Tylem się dowiedział, że ich kapłani do naszych wróźów niby podobni, a całkiem różni i że wierzą w jednego lub trzech bogów jednocześnie, z których tylko jeden jest kobietą, matką boga najważniejszego.
- Mam u siebie na dworze w Gnieźnie ich kapłana. Ma mnie namówić do ich wiary, bo to jest warunek ożenku i sojuszu z Bolesławem. Czasem go słucham, czasem szczuję psami. Żeby sobie za dużo nie wyobrażał.
- Znam chrześcijan - odpowiedziałem - To dobrzy ludzie, nie gorsi od nas. Szanują rodziców, ciężko pracują. Choć bywają uparci, nieprzekonani i zapalczywi gdy chodzi o sprawy ich wiary. Bywali i u nas przejazdem. Patrzyłem na ich wyroby, słuchałem opowieści...
- Mów - przerwał mi książę - mów, co sądzisz o przejściu na wiarę chreścijańską?
- Zastanawiałem się nad tym - odparłem - Ich opowieści mnie nie przekonują. Dziwne i niepojęte są, mętne i niejasne. Nie do uwierzenia loty do nieba i niewidoczny bóg. Strzygi i zmory, Światowid, rusałki każdy widział lub spotykał, kto jednak spotykaał niewidzialnych bogów i skąd wiadomo, że istnieją, skoro ich nie można zobaczyć. Chyba bym wiary nie chciał zmieniać.
- Nie pytałem o ciebie - znów przerwał mi swym zwyczajem książę - Mówię o sobie i o całym moim państwie.
- Też o tym myślałem. Kto chce już teraz, choć w tajemnicy naśladuje chrześcijan. A i z wielką to było korzyścią dla kraju przyjąć nauki chrześcijan. Ile się od nich możemy nauczyć. Nowe uprawy, ogrody, wytwory, jaakich u nas nie ma - choćby jak ten obraz, który pokazałeś. Tylu wśrród chrześcijan mądrych ludzi, a ich kapłani wielce są uczeni, nie to co nasi.
Książe zdawał się nie słuchać, zatopiony w swoich myślach.
- Otwierają szkoły, gdzie za darmo uczą czytać i pisać. Ponoć w Czechach jest wielu ludzi, którzy biegle, i to nie tylko po czesku ale i w innych językach piszą, a ich listy przez specjalnych posłańców idą aż do Niemiec. Słyszałem też, że u Rusinów, w Nowgorodzie pisać i czytać potrafią prości ludzie, nawet kobiety...
- Nikomu czytanie i pisanie nie jest potrzebne. Nie jest potrzebne wysyłanie listów i spiski na odległość bez mojej wiedzy. Nie będzie nauki pisania u nas. Ale wróżów zdepczę. Zachciało im się wróżyć z kiszek baranich i psiego gówna. Przeciwko mnie wróżą, że niedługo zczeznę, że mnie własna straż ubije, że wrzodów dostanę na całym ciele, że moje nasienie będzie płone i zgniłe. Zachciało im się wróżb, a ja im bez patrzenia w kiszki mogę już powiedzieć, że wkrótce będą jak psy skomleć o moją łaskę, że żadna pomoc obiecywana im od panów - wiem, że się namawiają, niech się namawiają - nie nadejdzie. Niech im się wydaje, że lud za nimi stanie, a ja wróżę, że lud wystarczy lekko postraszyć, by się od kapłanów odwrócił i przyjął każdą wiarę, tak jak teraz wierzy we wróżby z psich kiszek.
- A ty wierzysz we wróżby? - zwrócił się nagle do mnie i nie czekając na odpowiedź ciągnął dalej - Ja ani w Światowida, ni we wróżby nie wierzę, świątynie odwiedzam, by pokazać moich drużynników. Ale jak będzie potrzeba, to uwierzę w latającego boga chrześcijan. Tak postanowiłem, zima będzie na przygotowania, z wiosną zjadą posłąńcy od Bolesława i kapłani od chrześcijan. A kto nie uwierzy, tego pobiję i sprzedam Sulomonowi.
Tu podniósł się z pewnym wysiłkiem, bo mój miód słaby nie jest, przywołał straż i poszedł do sypialni.
Sulomon, którego w myślach już dla śmiechu nazwałem Słomonem, nic prawie nie upił miodu, teraz zaś mitrężył niby się zbierając czas jakiś, a gdy książę wyszedł zwrócił się do mnie mówiąc:
- Ja język słowiański rozumiem. U mnie jest służba Słowian - a dalej już przez tłumacza, który, jak się okazało mówił mową Wieletów:
- Będzie jak chce książę. To widziałem i gdzie indziej, inaczej i u was nie będzie. Kto się nie podporządkuje, tego książę zniszczy - mówił dalej - Po to bierze nową religię, by nikt nie był od niego niezależny, chce mieć całą władzę w swoim ręku.
- Ale będzie i tak jak ty chcesz. Chrześcijan nie kupuję, bo nie wolno ich w moim kraju sprzedawać w niewolę. Są u nas ogrody i jeśli zdarzy się okazja, to wyślę specjalnie dla ciebie nasiona niektórych pięknych kwiatów. Wszyscy w moim rodzie potrafią czytać i pisać, w dwóch, trzech językach, są szkoły - i u was też będą.
Tu zamilkł na chwilę - Widzę, że twoja czeladź jest ci bliska, nikogo ze sobą nie biorę. Tym innym lepiej będzie u nas, niż tutaj.
I wyszedł.
Dobroszu, tak się sprawy mają. Bierz ten list za poradę lub ostrzeżenie.