Czy obecnie jest jeszcze miejsce na jednoznaczną definicję patriotyzmu i jej oczywiste egzemplifikacje?
Mam wrażenie, że siły pojmujące patriotyzm w sposób domyślny i tradycyjny zbyt późno zauważyły symptomy zmiany teorii i praktyki stosowania tego pojęcia.
Można spekulować, czy w pełni świadomie, czy może przez przeoczenie wciąż, wg Wikipedii 2023, "patriotyzm" opisany jest jak niżej.
Patriotyzm (łac. patria – ojczyzna, gr. patriotes) – postawa szacunku, umiłowania i oddania własnej ojczyźnie oraz chęci ponoszenia za nią ofiar i gotowości do jej obrony. Charakteryzuje się przedkładaniem celów ważnych dla ojczyzny nad osobiste, gotowością do pracy dla jej dobra i w razie potrzeby, poświęcenia dla niej własnego zdrowia lub nawet życia. Patriotyzm to również umiłowanie i pielęgnowanie narodowej tradycji, kultury czy języka. Oparty jest na poczuciu więzi społecznej, wspólnoty kulturowej oraz solidarności z własnym narodem i społecznością.
Termin „patriotyzm” pochodzi od greckiego słowa „πατριά” – „patria”, oznaczającego rodzinę, grupę, plemię lub naród wywodzący się od wspólnych przodków, ojców, ojczyznę. „Patria” jest z kolei derywatem źródłowej nazwy greckiej „πατήρ” – „patēr” oznaczającej „ojca” – głowę rodu[1]. Te greckie terminy zostały przejęte później przez Rzymian i przeniknęły do łaciny w formie „pater” i „patrio”, rozpowszechniając się także w innych europejskich językach. Słowo „patriotyzm” dosłownie oznacza „miłość ojczyzny”.
Niektórych może zdziwić jeszcze bardziej to, że ta definicja prawie nie różni się od zapisanej w "Słowniku Wyrazów Obcych" Kopalińskiego z 1980 r. chociaż tam słowo "ojczyzna" jest bardziej równoważone słowem "naród".
Póki co powyższego opisu nie unieważniły jeszcze współczesne dyskusje co do samej definicji narodu, czasu jego powstania w dzisiejszym kształcie z uwzględnieniem, w Polsce, tradycji szlacheckiej i chłopskiej.
W związku z tym, bez dużego ryzyka wyśmiania i znalezienia się na społecznym marginesie, możemy określić drugowojennych partyzantów i powstańców jako patriotów, a chcących budować wspólnotę z ówczesnymi Niemcami jako kolaborantów, równoważnych zdrajcom.
Trudno też będzie znaleźć mieszkańca Polski, który miałby wątpliwości jak określić obrońców 1920 roku, a na ich tle Juliana Marchlewskiego i jego współpracowników.
Nie wahajmy się też powiedzieć: za PRL sowieckimi zdrajcami byli aparatczycy PZPR, im wyżej w hierarchii tym bardziej, gdy opozycjoniści stanowili obóz patriotyczny. Do 1989 nikt o zdrowych zmysłach nie mógłby nazwać Jaruzelskiego i Kiszczaka polskimi patriotami!
Czy obecnie jest jeszcze miejsce na jednoznaczną definicję patriotyzmu i jej oczywiste egzemplifikacje?
Mam wrażenie, że siły pojmujące patriotyzm w sposób domyślny i tradycyjny zbyt późno zauważyły symptomy zmiany teorii i praktyki stosowania tego pojęcia.
Zmiany zaszły na tyle daleko, że w gazecie dla Polaków, "Rzeczpospolitej", mógł ukazać się tekst jej redaktora naczelnego, który nie tyle namawia do przedyskutowania i być może zdefiniowania na nowo tradycyjnego pojęcia patriotyzmu, ale, pomijając ten etap od razu przystępuje do unieważnienia całej koncepcji, w oparciu o którą funkcjonowało wiele pokoleń Polaków (link).
W swoim głośnym już artykule Redaktor skoncentrował się, co prawda, na obrzydzaniu postaci Jarosława Kaczyńskiego, co złośliwi mogliby traktować jako swoisty trybut dla nowych właścicieli, ale przedstawił też oceny wykraczające poza zakres "jazdy obowiązkowej".
Rezygnując z wykorzystywanych w takich okazjach zamiennie odniesień do faszyzmu lub putinowskiego rosyjskiego imperializmu Redaktor postanowił wejść w rolę "wielkiego językoznawcy" proponując nowe określenie dla poglądów prezentowanych zarówno przez samego Kaczyńskiego jak i jego ideowych pobratymców w rodzaju Legutki i Krasnodębskiego.
W efekcie napisany został następujący fragment:
"Warto tu spytać o realną stawkę spodziewanej ofensywy suwerenizmu. Jeśli by odnieść ten kurs w polityce do klasycznego ważenia dwóch wartości: wolności i bezpieczeństwa, to suwerenizm kładzie nacisk na ten drugi moment. Dla suwerenistów spektrum wolności indywidualnych jest drugorzędne. Liczy się wolność zbiorowości, w tym najważniejszej – narodu. Bezpieczny ma być naród. Poprzez gwarancje suwerenności, niepodległości, prymat patriotyzmu, przywiązanie do tradycji, Kościoła etc. Zagrożeniem dla bezpieczeństwa jest to, co obce: narodowo, rasowo, politycznie, religijnie, czy sprzeczne z tradycją. Suwerenizm kwestionuje proces jednoczenia się Europy, dowodząc, że prawdziwe siły witalne, a za nimi realna zbiorowa wartość, są domeną państw narodowych, a nie bytów metapolitycznych, jak organizacje międzynarodowe. Ten dogmat ideologiczny bije nie tylko w organizacje, ale również w ich zwolenników. Wrogami, i to „prawdziwymi wrogami narodu”, stają się ci, którzy opowiadają się za Unią czy szerzej – procesem integracji. Atak na nich musi więc iść ścieżką ściśle spersonalizowaną. Próbkę tego mieliśmy już w czasie ostatniej kampanii wobec osoby Donalda Tuska."
Suwerenizm, jako neologizm, ma zapobiec możliwości opisywania stanowiska zwolenników wolności narodu i jego niepodległości jako tradycyjnego patriotyzmu, co jednocześnie zmuszałoby do adekwatnego określenia postawy przeciwników.
Zbliżając się do końca swojego wywodu Redaktor kreśli wizję skutków jakie odrzucenie koncepcji integracji miałoby przynieść dla Polski:
"Czy w istocie we współczesnych realiach geopolityki agresywny suwerenizm w wydaniu Jarosława Kaczyńskiego przynosi jakąś sensowną ofertę? Trudno to sobie wyobrazić. Po pierwsze, dlatego że w dobie wojny i perspektyw długiego konfliktu na wschodzie Europy Polska nie ma alternatywy wobec Unii Europejskiej. Wizje jakiejś niezależnej od Brukseli wspólnoty „wyszehradzkiej” to mrzonki. Cztery wolności europejskie są niezbędne dla polskiej gospodarki. Nie istnieje też – co trzeba powiedzieć wyjątkowo dobitnie – żadna sensowna wizja budowy narodowego potencjału bez przestrzeni wspólnego europejskiego rynku. Iluzją jest przekonanie, że do bezpieczeństwa wystarczy nam NATO. Amerykanie wielokrotnie komunikowali, że interesuje ich wyłącznie silna i zjednoczona Europa, a nie bezładna masa skonfliktowanych i pokłóconych państw narodowych. Także z perspektywy procesów globalizacyjnych w pierwszej lidze światowych potęg jest miejsce dla Unii, a nie gospodarczych mikroorganizmów, jak Polska, Łotwa czy Słowacja. Na koniec kwestia procesu integracji europejskiej. To proces dynamiczny. Kwestionowanie jego kierunku to nie zatrzymanie, ale wpychanie Europy w regres."
Redaktor pokazując całkowitą bezalternatywność akceptacji obecnych pomysłów integracyjnych Unii nie próbuje nawet uwzględnić obecnego punktu startowego, którym wciąż dla Polski jest wciąż koncepcja tradycyjnego patriotyzmu. Nie próbuje nas przeprowadzić logicznym wywodem od koncepcji, która pozwoliła nam odzyskać prawo do społecznej i narodowej egzystencji w roku 1918. Kilkoma krótkimi zdaniami o oczekiwaniach Ameryki i za pomocą kpiny o wspólnocie wyszehradzkiej unieważnia oczekiwania i obietnice jakie towarzyszyły nam w czasie wchodzenia do Unii Europejskiej.
Nie wiem jaki tok myślenie doprowadził go do wskazania tylko Unii, w nowym kształcie, jako panaceum na "konflikt na wschodzie".
Autor nie wyjaśnia dlaczego racjonalny sprzeciw wobec przebudowy Unii miałby skończyć się utratą "narodowego potencjału"
Koncentrując się na wyśmiewaniu koncepcji swoich przeciwników Redaktor nie może oczywiście objąć swoim opisem wszystkich skutków obecnej inicjatywy integracyjnej UE.
W tym zakresie przychodzi mu w sukurs zaproszony do wypowiedzi przez S24 Grzegorz Długi (link).
Przedstawiony jako dyplomata p. Długi stara się niuansować, ale też rozwinąć przekaz, który dla Redaktora był przedmiotem "młotkowania".
W opisie p. Długiego pojawiają się np. bezpieczniki wdrażania koncepcji nowej Unii.
Takim bezpiecznikiem ma być np praktyka negocjacyjna, która ma skutkować ograniczoną skalą zmian. Już nie 267 zaproponowanych traktatowych poprawek, ale może tylko 50% lub nawet 25% ostatecznie wynegocjowanych zmian. Nie może dziwić, że na obecnym etapie dyskusji Dyplomata nie formułuje dokładniej swoich oczekiwań, nie tylko co do ilości zmian przyjętych, ale także co do ich wagi i skutków. Nie mówi też o perspektywach wdrażania zmian początkowo odrzuconych.
Nie znając ścieżki kariery Grzegorza Długiego i jego wcześniejszych wypowiedzi publicznych nie mogę, na podstawie rozmowy na S24, przesądzić, czy jest on zwolennikiem unijnych zmian, których opis stara się lepiej dopasować do naszych obaw, czy też może jest tych zmian krytykiem, a niejednoznaczność wypowiedzi jest uwarunkowana, czymś innym niż tylko własnymi wątpliwościami.
Z jednej strony jakieś przedziwne porównywanie unijnych koncepcji integracyjnych z przypadkiem Rzeczypospolitej Obojga Narodów, a z drugiej wizualizacji nowej rzeczywistości na przykładzie groźby oddawania Rosji przesmyku suwalskiego większościową unijną decyzją, po zniesienia prawa weta: "W teorii można wyobrazić sobie sytuację, że w interesie państw Unii będzie za wszelką cenę zawarcie pokoju z Rosją. I państwa Unii uznają, że dla zawarcia pokoju konieczne będzie oddanie Federacji Rosyjskiej Przesmyku Suwalskiego. Państwa uznają, że trzeba to przegłosować, bo dzięki temu nastanie pokój. A to, że zapłacą za to Polska i Litwa, to już trudno."
Nie przesądzając co do pierwotnych intencji Grzegorza Długiego rozpoczynającego rozmowę z S24, muszę przyznać, że z jego wypowiedzi ostatecznie utkwiło mi w pamięci kilka ostatnich zdań:
"Oczywiście wielu z nas, Polaków, ze względu na to, że jesteśmy wychowani trochę w naszych kompleksach, uważa, że lepiej dać większe kompetencje Unii, bo będziemy żyli tak jak ci Francuzi, Niemcy czy Belgowie. Tymczasem nie jest tak do końca. W Stanach Zjednoczonych jest potężna różnica, na przykład w standardzie życia pomiędzy poszczególnymi stanami. I naprawdę standard ten w Zachodniej Wirginii jest zupełnie inny niż w Massachusetts. To są dwa różne światy. Oczywiście federalnej Europie też grozi, że mogą utrwalić się dwa różne światy."
Po tym poważnym ostrzeżeniu, które kontrastuje z entuzjazmem Redaktora dla koncepcji bezpieczeństwa indywidualnego, nie opartego na narodowych egoizmach, trudno ocenić zamysł ostatniego zdania rozmowy, które brzmi jednak wyłącznie jak zaklinanie rzeczywistości : "Nie należy jednak bać się federacji jako takiej, ale trzeba pytać, jak ta federacja ma być zorganizowana. Żądać, by nasze prawa były respektowane. I to wymaga wysiłku, a nie tylko angażowania się w bieżącą walkę polityczną."
Zacytowane w tej notce dwa teksty: artykuł Redaktora i rozmowa S24 z Grzegorzem Długim w sposób oczywisty budzą mój niepokój co do wątpliwych skutków planowanych reform unijnych, ale także bezwzględnej i nie liczącej się z historycznymi uwarunkowaniami metody ich wdrażania.
Nawet jeśli "amortyzatory" Długiego nieco łagodzą ideologiczną "pałkę" Redaktora to nie na tyle, żebym znalazł w sobie odwagę rekomendowania, ba wręcz nakazywania, np. swoim dzieciom i wnukom zastąpienia busoli tradycyjnego patriotyzmu mirażem indywidualnej szczęśliwości w opisanym w "Rzeczpospolitej" europejskim raju.
Jeśli jednak, z utraty rozumu, lub pod przemocą, coś takiego bym zrobił, to wiem, że nigdy więcej nie mógłbym już spojrzeć na swoje odbicie w lustrze bez obrzydzenia.
Nie wiem, czy Redaktor Chrabota ma dzieci i wnuki.
Inne tematy w dziale Społeczeństwo