Zbigniew Kopczyński Zbigniew Kopczyński
163
BLOG

Jeszcze o wizach

Zbigniew Kopczyński Zbigniew Kopczyński Niemcy Obserwuj temat Obserwuj notkę 0
Największa afera XXI wieku – tak przedstawiali aferę wizową liderzy opozycji czyniąc z niej jeden z głównych punktów perfidnej, acz niestety skutecznej, kampanii kłamstw. Kłamał Donald Tusk celowo podając liczbę wniosków o wizę jako liczbę wydanych wiz, bo nie wierzę, by nie rozumiał różnicy. Kłamali jego towarzysze partyjni i propagandziści opozycji. A w sumie chodziło o nieprawidłowości w wydaniu niecałych trzystu wiz. Łapówki brano – i brali je raczej pracownicy firm pośredniczących – nie za wizy, a za miejsce w kolejkach. Trudno więc mówić o wielkiej aferze albo o celowym działaniu rządu. Rząd zareagował prawidłowo. Przypomnę, że stanowisko stracił odpowiedzialny wiceminister, jeszcze zanim sprawa trafiła do mediów. Stracił je za brak nadzoru, a nie za udział w korupcyjnej aferze. I nikt go o korupcję nie oskarżył. Takie są fakty, lecz fakty są nieistotne, gdy prowadzi się kłamliwą kampanię nienawiści.

W XXI wieku były już afery wizowe w krajach Unii Europejskiej, o skali znacznie większej niż nadmuchiwana przez opozycję. O ile, jak sądzę, nadmuchiwanie polskiej było działaniem celowym, o tyle brak odniesienia do innych mógł wynikać ze zwykłej niewiedzy. Nasi światli Europejczycy często chwalą się znajomością Europy. Znajomość ta jednak dotyczy zwykle brukselskich salonów i dobrych hoteli. Nie znają życia przeciętnych Niemców, Francuzów, Włochów czy Hiszpanów. Nie mają pojęcia jak funkcjonują i jak są urządzone ich państwa, jakie mają problemy. O życiu politycznym w tych krajach wiedzą też niewiele, również o najnowszej historii. Tu już trzeba by coś poczytać i czegoś się nauczyć, a to trudne i zabiera czas, jaki lepiej spędzić na przeróżnych eventach. Nasze europejskie elity mają europejskie garnitury, ale z butów wychodzi słoma.

Afer z wizami do UE było w naszym stuleciu co najmniej kilka. Tu przypomnę bodajże pierwszą z tej serii. Miała ona miejsce w przodującym kraju Unii, który takie zaniepokojenie wykazał z powodu polskiej pseudoafery. Tak, chodzi o Niemcy, bardzo dbające o demokrację i praworządność w Polsce, choć same z tą demokracją i praworządnością mające problemy. Ale to inny, bardzo obszerny temat.

Afera wizowa Joschki Fischera – tak prasa niemiecka nazwała wiosną 2005 roku aferę spowodowaną wprowadzeniem zmian w procedurze wydawania wiz obcokrajowcom z państw Europy Wschodniej, nienależących do Unii Europejskiej. Chodziło w niej o przyspieszenie procesu wydawania wiz turystycznych. Zrezygnowano z procedur chroniących przed nielegalną imigracją i handlem ludźmi. W efekcie skutki tej zmiany doprowadziły do dymisji wiceministra Ludgera Volmera z partii Zielonych oraz poważnie nadszarpnęły reputację ministra spraw zagranicznych, a jednocześnie wicekanclerza, Joschki Fischera, też zielonego. Wielu komentatorów uważało wtedy, że zmiany wprowadzono bez wymaganej procedury.

W 1999 r. ambasada Niemiec w Kijowie wydała ponad 150 000 wiz. Przed ambasadą utworzyły się długie kolejki. Korzystając z tej sytuacji, ukraińscy pracownicy ochrony zachowali się tradycyjnie i pobierali od wnioskodawców opłatę w wysokości od 100 do 500 marek, czyli od 50 do 250 euro za ominięcie kolejki. Skąd my to znamy? Prawdopodobnie chcąc skrócić te kolejki, wiceminister Ludger Volmer wydał dekret rozszerzający uprawnienia poszczególnych ambasad w sprawie wniosków wizowych. Dekret, mający na celu ułatwienie podróżowania do Niemiec, zawierał ważne postanowienie, że w razie wątpliwości wniosek należy rozstrzygnąć na korzyść wnioskodawcy.

Tu panu ministrowi coś się najwyraźniej pomyliło. Rozstrzygnięcie wątpliwości na korzyść oskarżonego jest cechą cywilizowanego procesu karnego. Co innego jednak proces karny, a co innego postępowanie administracyjne. Starając się o coś, kandydat musi rozwiać wątpliwości i wykazać, że zasługuje na to, o co się stara. Wyobraźmy sobie rozstrzygnięcie na korzyść kandydata wniosku o licencję pilota w sytuacji, gdy są wątpliwości czy potrafi on pilotować samolot.

Wprowadzono również przyjmowanie wniosków wizowych bezpośrednio z biur podróży, co zostało oprotestowane zarówno przez Federalną Straż Graniczną, jak i Federalny Urząd Policji Kryminalnej, obawiające się, że ułatwi to migrację przestępców. Obawy te potwierdził proces karny szefa biura podróży, które organizowało nielegalną imigrację do Niemiec. Jego „turyści” zeszli do kryminalnego podziemia, zostali prostytutkami lub wyjechali z Niemiec do innych krajów Unii Europejskiej. W wydanym wyroku Sąd Karny w Kolonii stwierdził, że „dekret Volmera”, czyli przyjmowanie dokumentów ubezpieczenia podróżnego zamiast poręczycieli lub dowodu zdolności kredytowej oraz składanie wniosków o wizę w biurach podróży, doprowadziło do masowego handlu ludźmi. Określił to jako „zimny zamach stanu przeciwko prawu”.

W dniu 9 marca 2000 r. minister spraw wewnętrznych Otto Schily (SPD) napisał list do ministra spraw zagranicznych Joschki Fischera, w którym stwierdził, że „dekret Volmera” jest naruszeniem ustawy o cudzoziemcach i Układu z Schengen. 2 maja 2001 roku ambasadom Niemiec na całym świecie nakazano akceptowanie, wspomnianego w wyroku kolońskiego sądu, ubezpieczenia podróżnego Carnet de Touriste. Polisy te pokrywają koszty leczenia za granicą oraz wszelkie koszty wynikające z deportacji. Zostały przyjęte w miejsce pisemnej gwarancji obywatela Niemiec mającej wykazać, że osoba ubiegająca się o wizę jest w stanie sfinansować swój pobyt i powrót do domu. Sam Niemiecki Automobilklub (ADAC) sprzedał od 120 000 do 150 000 tych polis, a nie był jedynym ubezpieczycielem sprzedającym takie polisy. Ministerstwo Spraw Zagranicznych zaleciło również ambasadom akceptowanie podobnych polis od Reiseschutz AG, którego właścicielem jest prywatny przedsiębiorca, niejaki Kübler. Prasa twierdziła, że odegrał on ważną rolę w przemycie ludzi do Niemiec.

W lipcu 2001 roku Ministerstwo Spraw Zagranicznych uniemożliwiło składanie wniosków o wizy w biurach podróży od 1 października 2001 roku. Każdy wnioskodawca musiał ponownie skontaktować się z biurem wizowym ambasady, przy czym w dalszym ciągu zakładano, że polisa ubezpieczenia podróżnego będzie wystarczająca jako dowód zdolności kredytowej wnioskodawcy. Co więcej, z dniem 29 stycznia 2002 roku Ministerstwo Spraw Zagranicznych wydało dekret zezwalający na kupno i sprzedaż polis bezpośrednio za granicą. Znów do głosu doszły prawa rynku. Prasa pisała, że dealerzy sprzedawali polisy za kwoty dochodzące do 1000 dolarów.

Na efekty nie trzeba było długo czekać. Już 8 lutego, a więc po tygodniu, ambasador Niemiec w Kijowie poinformował, że ambasadę zasypano wnioskami z załączonymi polisami. Dopiero po ponad roku, w marcu 2003 r. uchylono „dekret Volmera” i od kwietnia 2003 r. polisy ubezpieczenia podróżnego nie były już akceptowane.

Cała aferę podsumował wspomniany sąd, stwierdzając zaniedbania w wydawaniu niemieckich wiz na Ukrainie, gdzie wydano około 300 000 wiz turystycznych. To teraz porównajmy te niecałe 300 polskich wiz, wydanych w różnych krajach – ich listę ogłosił Donald Tusk - z 300.000 niemieckich wydanych tylko na Ukrainie. Tysiąc razy więcej! To się nazywa rozmach.

W styczniu 2005 rozpoczęła pracę specjalna komisja Bundestagu, powołana głosami posłów opozycyjnych, jako że niemieckim parlamencie jest możliwość powołania komisji śledczej głosami opozycji. Komisja planowała prace z rozmachem, realne działania przebiegły nieco odmiennie. Po tygodniach przepychanek, w kwietniu udało się przesłuchać wiceministrów Ludgera Volmera i Guntera Pleugera, a 25 kwietnia przed komisją odpowiadał Joschka Fischer. Przyznał on, że za jego urzędowania popełniono błędy, udzielając niemieckich wiz tysiącom przestępców i prostytutek. Po tym przesłuchaniu politycy chadeccy żądali ustąpienia ministra Fischera, a jego socjalistyczni i zieloni towarzysze bronili jego dokonań. W sumie klasyka.

2 czerwca głosami posłów SPD i Zielonych komisja postanowiła zakończyć postępowanie dowodowe i zawiesić prace, rezygnując tym samym z przesłuchania innych ważnych świadków, w tym Ottona Schily’ego – ministra spraw zagranicznych i Franka-Waltera Steinmeiera – szefa kancelarii kanclerza.

Posłowie chadeccy zaskarżyli tę decyzję do Trybunału Konstytucyjnego, który uznał ją za niekonstytucyjną i nakazał kontynuowanie prac. Wkrótce jednak nastąpiły wybory, po wyborach zmiany i sprawa się rozmyła.

Aferą zainteresowała się też Komisja Europejska. Jak zwykle w sprawach o łamanie przez Niemcy unijnych regulacji, uznano, że wprawdzie było tam coś nie tak, ale Niemcy poprawiły już błędy i nie ma o czym mówić. Klasyczny przykład podwójnych standardów.

Zauważmy teraz, jak zachowała się wtedy niemiecka opozycja, czyli chrześcijańscy demokraci i liberałowie. Wykorzystali wszelkie środki dostępne w niemieckim prawie i zwyczajach politycznych. Nie wzywali na pomoc Unii Europejskiej, ani nie spowodowali nagonki na swój kraj w Parlamencie Europejskim krótko przed wyborami. Tak powinna zachowywać się cywilizowana opozycja. Załatwianie spraw we własnym kraju bez wzywania na pomoc obcych, to nie tylko podstawa dojrzałości i kultury politycznej. To kwestia elementarnej lojalności wobec własnego kraju.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka