Pogodny Pogodny
485
BLOG

Elvis Presley świetnym aktorem mógł być

Pogodny Pogodny Film Obserwuj temat Obserwuj notkę 10

Edgar Hoover wszechwładny szef FBI, który wypłynął na powierzchnię dzięki prohibicji uwielbiał teczki. Taki amerykański Kiszczak chciałoby się powiedzieć. Oplótł USA siecią swoich  jawnych i niejawnych informatorów. Sprawdzał każdego. Kino czy muzyka? Dlaczego by nie?  Pod lupą Hoovera znalazły się wielkie gwiazdy złotej ery Hollywood. Hoover chciał mieć oko na wszystko, w tym i na ten nurt. Montgomery Clift i Rock Hudson homoseksualistami? Macierzyste wytwórnie aktorów kryły ten wstydliwy fakt w tajemnicy przed publiką w obawie przed skandalem, tak więc o skłonnościach obu panów wiedzieli jedynie szefowie i...Hoover. Byli też aktorzy, których nie znosił, podobnie zresztą jak piosenkarzy. Chucka Berry'ego uważał z "wstrętnego, czarnego pedofila". O Jane Fondzie mówił w kontekście filmu "Klute" Pakuli  per "ta wywłoka" i nie życzył sobie aby w scenariuszu filmu padło słowo "FBI".

Nie dziwne więc, że ten węszący wszędzie spiski człowiek zainteresował się również i Elvisem Presleyem. W założonej przez FBI teczce Elvisa  znajdował się wycinek prasowy ze słowami

"Elvis Presley wyszedł na scenę i natychmiast  zniknął nerwowo uśmiechnięty chłopak o cichym głosie, zmienił się w purpurowego muzycznego demona, który wykonywał piosenki z taką pasją."

Pasją tą było według wielu obserwatorów występów Presleya jego obsceniczne ruszanie biodrami oraz  pozorowany seks z mikrofonem. Nikt nie brał jednak pod uwagę tego, że Presley, będąc  marnym tancerzem,  nie bardzo wiedział jak się poruszać na scenie,  całe swoje swoje zachowanie czerpał z tego co zobaczył w kinie, a tam królował symbol seksu jakim był  wiecznie naćpany  James Dean, a że Dean nie śpiewał? Tym gorzej dla Deana.

Natalie Wood wspominała,  że Elvis znał na pamięć wszystkie kwestie z "Buntownika bez powodu" (1955) Nicholasa Raya, po prostu bardzo chciał zostać aktorem. Może nawet bardziej aktorem niż piosenkarzem, choć o ironio losu, to za sprawą ckliwej "Love Me Tender", którą nagrał za parę dolarów dla matki, i późniejszej genialnej wrecz "That's All Right, Mama" stał się ikoną świata muzyki oraz kina. Po latach Nicholas Ray tak go wspominał:

"Poznałem Elvisa w Hoolywood wkrótce po tym jak się stał sławny. Mój film, "Buntownika bez powodu" obejrzał czterdzieści cztery razy. Miał wielkiego harleya davidsona i jeździł nim po Bulwarze Zachodzacego Słońca z Natalie Wood na tylnym siedzeniu. Wyszukiwał dawne knajpy Deana, w których ten przed śmiercią bywał, odnajdywał jego przyjaciół jak Nick Adams. Natalie mówiła, że Elvis był wyjątkowo grzeczny, wcale nie natrętny."

Cóż, gdyby Presley na początku swojej kariery trafił na kogo innego,  a nie na szukającego wielkiej forsy  Toma Parkera, to może by trafił do Alfreda Hitchcocka, lub ewentualnie do zbuntowanej wytwórni United Artist, czyli  z czasem stałby się tym, kim pragnął zostać całym sercem - aktorem rozpoznawalnym - gwiazdą kina. Niestety, trafił źle, bo równie na pazernego jak Parker  Hala. B. Wallisa.

Hal B. Wallis legendarny producent, równie legendarnych filmów z czasów złotej ery Hollywood ujrzawszy młodego chłopca o miłej powierzchowności i fantastycznym głosie nie to miałna myśli aby mu rozkładać trampoliny do sukcesu. Po prostu chciał na Elvisie ostro i szybko zarobić. Był więc w stanie uczynić wszystko aby osiągnąć postawiony sobie cel. Podobnego zdania był także Parker. W ten sposób od tej pory tych dwóch jechało na Elvisie razem.

Wallis wysłuchał cierpliwie monologu Toma Parkera, który wtedy niczym niemiecki  Me-110 oblatywał okoliczne wytwórnie mając nadzieję na podpisanie lukratywnych kontraktów z racji posiadania  Elvisa, ale zdania dobrego o Parkerze  nie miał.

"On był jarmarcznym naganiaczem. Wielki, gburowaty facet. Zawieraliśmy umowę na gębę, a papiery przychodziły cztery czy pięć miesięcy później. Kręciliśmy filmy na podstawie ustnej umowy. A on zawsze dotrzymywał słowa. Pilnował żeby Elvis był na miejscu, nigdy nie mieliśmy problemów, jeśli wziąć pod uwagę że wszystkie filmy, które z nim robiliśmy, odniosły sukces."

Oczywiście Wallis mijał się z prawdą. Początkowo chciał jednak z Elvisa uczynić aktora.  Ostatecznie miał ku temu praktykę. To przecież on wyszukał dla filmu Errola Flynna, Burta Lancastera czy Charltona Hestona. Później jednak nieoczekiwanie zmienił zdanie. Wizja kokosów jakie wpadłyby mu do kieszeni za sprawą musicali z Elvisem w roli głównej wzięła górę nad sztuką i rozwojem artystycznym młodego człowieka.

"Elvis był wielką indywidualnością i niewątpliwie zrewolucjonizował przemysł muzyczny  w 1956 roku, i tylko tyle o nim wiedziałem, kiedy kupiłem go do filmu. Wszyscy pamiętają te sceny publicznego szaleństwa i uwielbienia. No, już sobie wyobrażałem to samo w sali kinowej. Pamietam, że kiedy pierwszy raz robiliśmy mu próby, miał w sobie jakąś magię, działał na ludzi podobnie jak Errol Flynn kiedy robiłem mu próbne zdjęcia w latach trzydziestych. Bardzo dobrze pamiętam to podobieństwo. To miało inny charakter, ale było równie silne. Wygląd Presleya, jego oczy - rzucały błyski jak oczy Rudolfa Valentino - sposób w jaki się poruszał, on po prostu działał na ludzi. Nigdy nie mieliśmy z Elvisem żadnych kłopotów. Łatwo było z nim pracować, nigdy się nie spóźniał, uczył się swoich kwestii i był bardzo grzeczny dla wszystkich, zwłaszcza dla swoich filmowych partnerek. Koniecznie chciał zostać gwiazdorem filmowym. uwielbiał aktorstwo i ludzie z planu opowiadali  mi, że został ulepiony z tej samej gliny co Marlon Brando. No, może gdyby dostawał inne role...ale ja nigdy nie czułem, że on jest dobrym aktorem; właściwie nawet nie uważałem go za aktora w prawdziwym sensie. Po prostu wycisnęliśmy z niego, ile się dało. Najpierw obsadzaliśmy go w twardych, gniewnych rolach, które grał naturalnie. Jasne, miał talent, ale faktem jest, że nie zatrudnialiśmy go jako potencjalnego aktora. Chodziło o jego osobowość i talent piosenkarza. Szukaliśmy zwłaszcza fabuł, ażeby mógł śpiewać te swoje piosenki, w których był romans z dziewczyną i happy end, żeby widzowie wychodzili z kina z wypiekami na twarzach i natychmiast pędzili kupić album ze ścieżką dźwiękową."

Czyż nie może być nic bardziej okrutnego? Wallis zaznaczył: Elvis ma talent, ale my to mamy gdzieś. Jest dla nas jedynie żyłą złota i niczym więcej. Z tego tytułu scenariusze były bite na jedno kopyto, scenarzyści i rezyserzy w późniejszych latach również.

Och, gdyby tak dla Elvisa napisał coś Raymond Chandler  albo Dalton Trumbo, ale Chandler z powodu swojego  postępującego alkoholizmu akurat się kończył, a Trumbo za sprawą szalonego senatora McCarthy'ego znalazł się na cenzurowanym. Mimo to Elvis pokazał, że potrafi grać. "Love Me Tender" wyprodukowany przez wytwórnię 20th Century Fox za niecałe półtora miliona dolarów okazał się sukcesem, nie tylko z powodu że zarobił potrójnie, ale głównie za sprawą  tytułowej piosenki. Mimo to twórcy filmu okazali się drugą ligą. Scenariusz historii o miłości dwóch braci do jednej kobiety napisał Robert Buckner. Muzykę skomponował Lionel Newman, zaś reżyserię wytwórnia powierzyła słabemu opowiadaczowi westernowych przygód jakim był Robert B. Webb. Można rozumieć, że pierwszy krok musiał być ostrożnym, dlatego i do głównych ról zaangażowano również drugą ligę w osobach Richarda Egana i Debry Paget.

Mimo to wszystko by się rozwinęło w pozytywnym kierunku gdyby nie postępująca z czasem chciwość Parkera i Wallisa. To ona nakazała ostatecznie Elvisowi grywać knoty, chociaż pomysł aby zagrał...samego siebie w "Loving you" (1957) był pomysłem fantastycznym, tym bardziej że produkcją zajął się osobiście Hal. B Wallis we współpracy z wytwórnią Paramount. Elvisowi partnerowali też lepsi aktorzy Lizabeth Scott i Wendell Corey znany  z takiego filmu jak z "Okno na podwórze" Alfreda Hitchcocka. Niestety, pomysł jak napisałem świetny, rozbił się o kamerę. Nie wiedzieć czemu Hal B.Wallis polecił bowiem zrealizować wspomniany obraz...scenarzyście, czyli Halowi Kanterowi, który zasłynął wprawdzie kilkoma scenariuszami do kilku filmów ale niczym więcej. Generalnie więc było jasnym że położy temat na obie łopatki i położył.  Wallis naciskany przez Parkera, że Elvis zasługuje jednak na coś więcej niż ogony zdecydował się ostatecznie na odważniejszy krok. Tym krokiem był  hit. "Więzienny rock" (1957) Tutaj już nie bylo przypadku. Za scenariusz odpowiedzialność wzięli  Nedrick Young i Guy Trosper, zaś reżyserii podjął się sam Richard Thrope, dzieki czemu wyszła perełka. Obaj panowie poszli więc za ciosem i w roku 1958  Presley nakręcił  kolejny film pt. "Króla Kreolów". Obsada marzenie. Obok Elvisa główne role zagrali bowiem Carolyn Jones i Walter Matthau zaś całość wyreżyserowała legenda Hollywoodu Michael Curtiz. 

Elvis zapewne uwierzył wtedy, że będzie gwiazdą kina. Tak by z tego wynikało, bo western "Płomienna gwiazda" (1960) w reżyserii świetnego Dona Siegela okazał się filmem świetnie skrojonym co poprzedni , także z powodu tematyki którą podjął. W obrazie tym partnerowali Elvisowi  Barbara Eden, Dolores del Rio, John McIntyre i Richard Jaeckel. Niestety w międzyczasie do biura Wallisa  napatoczył się Norman Taurog specjalista od muzycznych komedyjek z Fredem Astaire i tym podobnych klimatów. Z całą pewnością można więc stwierdzić, że to za jego sprawą kariera Presleya została ostatecznie obliczona wyłącznie na zysk. Napiszę więcej, byla to już nie kariera, ale  chałturzenie za gigantyczne pieniądze. Ostatnim więc filmem Presleya do jakiego nakłonił go Tom Parker był western "Charro!" (1969), o którym widzowie opowiadali, że był  tyle wart, ile filmowy bohater Elvisa zapłacił za tequillę w saloonie , czyli 2 peso.

Hal B. Wallis oraz Tom  Parker świadomie więc z chęci zysku postarali się wykoleić Elvisowi Presleyowi dobrze zapowiadającą się karierę aktorską obsadzając go później w  płaskich  scenariuszowo musicalach.

Pogodny
O mnie Pogodny

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura