To informacja dosłownie z ostatniej chwili. Gang Kimów wystrzelił rakietę w kierunku Japonii. Balistyczny pocisk wczesnym rankiem we wtorek czasu polskiego przeleciał swobodnie nad północną częścią Kraju Kwitnącej Wiśni po czym rozpadł się na kilka części i wpadł do oceanu. Pocisk nie był wprawdzie uzbrojony w głowicę nuklearną, ale miał za zadanie wykazać, że z łatwością osiągnął cel mu wyznaczony. Co na to wszystko rząd w Tokio? Na ten moment nic.
Zachowali się jak nasi europejscy idioci w kwestii muzułmańskich nachodźców. Po pierwsze nie zestrzelili pocisku nim do nich doleciał, tylko po jego autodestrukcji wydali ustami swojego premiera oświadczenie, że "dołożą wszelkich starań, żeby skutecznie chronić życie ludzi." Natomiast rzecznik japońskiego rządu wydukał lakoniczną formułkę o tym że "Północnokoreański pocisk balistyczny jest bezprecedensowym, poważnym zagrożeniem w związku z tym władze podejmą najmocniejsze kroki."
Pewnie popełnią harakikiri jak działacze Frontu Wyzwolenia Judei chcący uwolnić Chrystusa ("Życie Briana" Monty Pythona).
Nie, żarty na bok. Tam robi się rzeczywiście gorąco, bardziej niż na Białorusi w związku z rosyjskimi manewrami. Po pierwsze w rejonie Korei Północnej zapadła ostatnio głucha cisza, a te bywają zwykle jak wiemy przed burzą. Skoro Kim nie bał się, i wystrzelił nieuzbrojoną (jeszcze) rakietę w kierunku Japonii, to był to jawny znak, że US Army i sojusznicy zacieśnili krąg wokół Północnokoreańskiego gułagu. Kim pokazał więc im, że ma atomowe kły i może każdemu kto go zaatakuje zrobić brzydkie kuku.
Teraz piłka jest po stronie Donalda Trumpa oraz sojuszników, ale i bez tego widać, że nuklearna wojna w Azji Wschodniej wisi dosłownie na włosku.
Inne tematy w dziale Polityka