Ta opowieść zaczyna się na berlińskim lotnisku, skąd Aleksiejewicz miała polecieć do Wrocławia, aby wziąć udział w dyskusji z Olgą Tokarczuk.
Po nadaniu bagażu na lot białoruska noblistka została zatrzymana podczas kontroli bezpieczeństwa, po tym jak jej osobiste rzeczy zostały sprawdzone przez lotniskowy rentgen.
W torbie może być bomba
"Może zapomniałam wyciągnąć perfumy czy inny drobiazg. Czekam dłuższy czas, bo tam dosyć dużo ludzi zatrzymywano i sprawdzano ich bagaże. Jacyś bardzo ostrożni byli ci nasi sprawdzający. Wreszcie pan z obsługi lotniska bierze ponownie moją torbę, patrzy na nią podejrzliwie i sprawdza raz jeszcze za pomocą jakiegoś narzędzia" - opowiada o zdarzeniu Aleksijewicz na stronie facebookowej Fundacji Olgi Tokarczuk.
"A potem pokazuje mi, że będzie ją otwierał. Mówię: proszę bardzo. Chciałam mu pomóc, ale on sam otworzył. I jak otworzył, to nagle tak gwałtownie odrzucił tę torbę". Wtedy pracownicy lotniska poinformowali, iż mają podejrzenia, że w torbie noblistki może być bomba.
Czytaj:
- KE wszczęła procedurę przeciwko Polsce i Węgrom. Chodzi o dyskryminację osób LGBT
- Peter R. de Vries nie żyje. Holenderski dziennikarz został postrzelony
Historia w stylu Łukaszenki
Białoruska noblistka relacjonowała, że po chwili podeszła do niej pracownica lotniska, która przez ponad 30 minut czekała z nią na przybycie policji.
Na szczęście po dokładnym sprawdzeniu wszystkich toreb, niemieckie służby uznały, że o żadnej bombie mowy być nie może i pozwoliły odejść Aleksijewicz.
Niestety, samolot do Wrocławia odleciał bez noblistki.
"Historia w stylu Łukaszenki" - podsumowała sprawę Aleksijewicz. "Ci ludzie czują bezgraniczną władzę, i mają świadomość, że nie poniosą za to żadnych konsekwencji. Niemniej nigdy się z czymś takim nie spotkałam jeszcze" - dodała.
Organizatorzy spotkania Aleksijewicz i Tokarczuk zorganizowali nocny transport samochodowy z Berlina do Wrocławia. Dzięki czemu białoruska noblistka zdążyła na zaplanowane wydarzenie.
PP
Czytaj więcej:
Komentarze