Roman Giertych twierdzi, że sprawa jest tuszowana.
Roman Giertych twierdzi, że sprawa jest tuszowana.

Wypadek radiowozu z nastolatkami. Giertych ujawnia szokujące szczegóły

Redakcja Redakcja Policja Obserwuj temat Obserwuj notkę 176
Roman Giertych opublikował nagranie, w którym opowiada kulisy wypadku radiowozu, do jakiego doszło w poniedziałek miejscowości Dawidy Bankowe (woj. mazowieckie). Z policjantami w aucie jechały wtedy dwie nastolatki. Giertych relacjonuje ich wersję zdarzeń.

Giertych: "Policja uprowadza nastolatki do lasu"

Roman Giertych, który jest pełnomocnikiem młodszej z nastolatek uczestniczących w wypadku radiowozu przekonuje, że to było uprowadzenie.

Mecenas opublikował nagranie pod tytułem: "Policja uprowadza nastolatki". Tłumaczył, że robi to na prośbę rodziny jednej z nastolatek, bo jest wiele nieprawdziwych informacji na ten temat.

Dziewczynom nie udzielono pomocy

Giertych opowiada, że grupa młodzieży zauważyła pożar i próbowała go ugasić. Gdy to się nie udało, wezwali straż pożarną i policję. Policjanci, którzy przyjechali na miejsce już po ugaszeniu ognia przez strażaków zaczęli spisywać młodych ludzi, a w trakcie tych czynności miały padać niewybredne żarty. - Jeden z policjantów, wskazując na świecącego się koguta w wozie strażackim, rzucił do dziewczyn, że może im pokazać innego koguta - mówi na nagraniu Roman Giertych.

Potem jeden z funkcjonariuszy kazał jednej z dziewcząt wsiąść do radiowozu. - Przerażona dziewczyna wsiadła, ale poprosiła koleżankę, moją klientkę, aby wsiadła do samochodu razem z nią - mówi Giertych. - Samochód z dużą prędkością przejechał dwa kilometry i na zakręcie doszło do wypadku, uderzył w drzewo - opowiada dalej. Jak twierdzi, dróżka, w którą skręcali, prowadziła w stronę lasu - zupełnie w drugą stronę była komenda policji.

Po wypadku młodszy policjant miał zapytać, czy nic się im nie stało, a starszy powiedział tylko: "Spi***ajcie!".

– Nie udzielono im żadnej pomocy, nie wezwano karetki, mimo że moja mocodawczyni miała złamany nos m.in., była cała zalana krwią. Ta reakcja policji też pokazuje, jaki był motyw: uprowadzenie, bo mieliśmy do czynienia z nielegalnym pozbawieniem wolności. To były działania o charakterze przestępczym, a reakcja po wypadku wskazuje na próbę ukrycia tego faktu – wskazywał.

Dziewczynę do szpitala zawieźli znajomi.  - Moja klientka uważa, że miała szczęście, że doszło do wypadku – dodał na nagraniu prawnik. I podkreśla: "ta sprawa musi być wyjaśniona, a sprawcy ukarani".

- Uderzyłam głową w szybę i w drzwi lewą stroną ciała. Mam obitą nogę i bark, złamany nos. Wyczołgałam się z auta i upadłam. Głowę trzymałam pomiędzy kolanami, miałam krew w ustach –relacjonowała 17-latka "Gazecie Wyborczej". Jej matka opowiadała "Faktom" TVN, że policjanci jechali tak szybko, że dziewczyny nie były w stanie zapiąć pasów. - Policjant [po wypadku] wyszedł, zobaczył, że żyją i powiedział "a teraz spier*****" – mówiła.

Śledztwo w sprawie wypadku radiowozu z nastolatkami

Według policji prośba wejścia do radiowozu wyszła od nastolatek - przekazał w czwartek PAP nadkom. Sylwester Marczak.

O zdarzeniu Komendant Powiatowy Policji w Pruszkowie poinformował Biuro Spraw Wewnętrznych Policji, Prokuraturę, a także Komendanta Stołecznego Policji. Policjanci z rozbitego radiowozu przebywają na L4. - Wszelkie decyzje o karach dyscyplinarnych zawsze są podejmowane po wykonaniu wszystkich czynności w sprawie, przez właściwego przełożonego dyscyplinarnego - zaznaczył Marczak. Dodał, że dalsze decyzje w tej sprawie uzależnione są od ustaleń postępowania dyscyplinarnego, które prowadzi Wydział Kontroli KSP i od ustaleń prokuratury w ramach prowadzonego śledztwa.

Rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie Aleksandra Skrzyniarz przekazała PAP, że w środę zostało wszczęte śledztwo w Prokuraturze Rejonowej w Pruszkowie. "Śledztwo dotyczy spowodowania wypadku oraz nieudzielenia pomocy" - powiedziała Skrzyniarz.


Czytaj także:

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo