PAP/Andrzej Jackowski
PAP/Andrzej Jackowski

COVID wrócił, ale po cichu. Lekarz nie ma dobrych wieści

Redakcja Redakcja Zdrowie Obserwuj temat Obserwuj notkę 15
Na temat koronawirusa panuje cisza, bo niewygodnie byłoby mówić o sytuacji, bo musielibyśmy zacząć szukać respiratorów i maseczek. Mamy okres jesienny, gdy swoje żniwo zbiera i COVID i grypa, której śmiertelność jest w tej chwili zbliżona do koronawirusa. Przyjmujemy również pacjentów, którzy są zainfekowani covidem i w moim szpitalu w tej chwili w czasie tej epidemii zgonów z powodu tej choroby na szczęście nie było. Być może dlatego, że jesteśmy ciągle jeszcze wyposażeni w pochodzące ze starych zapasów leki przeciwwirusowe, ale one się kończą – mówi Salonowi 24 dr n. med. Maciej Hamankiewicz, ordynator oddziału wewnętrznego Szpitala Św. Elżbiety w Katowicach, prezes Naczelnej Rady Lekarskiej w latach 2010 – 2018.

Niby już nie ma COVID-u, od pandemii minęło kilka lat, tymczasem jest coraz więcej relacji osób, które na chorobę zachorowały. Kilka lat temu to był temat nr jeden. Dziś nie mówi się o nim wcale. Choroba przestała być modna?

Dr Maciej Hamankiewicz: Faktycznie choroba jest, ale panuje cisza. Niewygodnie byłoby mówić o sytuacji, bo musielibyśmy zacząć szukać respiratorów i maseczek.

Tylko że podczas pandemii była przesada z zamykaniem cmentarzy, lockdownami, przez obostrzenia padło wiele firm. Tymczasem dziś nie chodzi o to, żeby jakieś obostrzenia wprowadzać, ale o to, żeby poinformować, jak jest. Że jak ktoś jest chory, to niech siedzi w domu. Nie trzeba zmuszać ludzi do masek, ale można apelować, by ci, którzy czują, że mogą zarażać, maski nosili. Tego nie ma? 

Oczywiście przydałaby się akcja informacyjna. Mamy okres jesienny, gdy swoje żniwo zbiera i COVID i grypa, której śmiertelność jest w tej chwili zbliżona do koronawirusa. Taka akcja informacyjna, żeby uważać w okresie jesienno-zimowym, że po wystąpieniu objawów należy się izolować. Informowanie o tym to zadanie dla mediów, dziennikarzy, osób, które powinny się taką edukacją zdrowotną zajmować.


Natomiast zadaniem ministerstwa powinno być zabezpieczenie populacji przed wystąpieniem choroby. W Europie już dawno istnieje szczepionka na nowe mutacje wirusa, w Polsce jest na ten temat cisza. Być może pomyłka i źle zaplanowane szczepienia poprzednim razem teraz sprawiają, że kolejnej państwo nie zamówi. Medycyna dysponuje też skutecznymi terapiami przeciwwirusowymi. Nie da się jednak ich przeprowadzić na zasadzie takiej, że pacjent pójdzie do apteki i kupi.

Dlaczego?

Żadna apteka nie będzie tego leku trzymała, bo kosztuje on blisko 7 tysięcy złotych. Z kolei sprowadzanie go z hurtowni na zamówienie mija się z celem, bo lek ten trzeba przyjmować natychmiast. Trzeba je więc stosować w leczeniu szpitalnym. W Szpitalu Świętej Elżbiety posiadamy jeszcze odpowiedni preparat, ale za chwilę on się skończy. Oczywiście trudno przewidzieć rozwój tej choroby, najczęściej na szczęście jest to przebieg łagodny, ale proszę pamiętać, że osoby, które mają upośledzoną odporność, są w czasie terapii onkologicznej, wymagają podania tego leku natychmiast. Radziłbym tym osobom, które są bardziej narażone, by w razie zakażenia zgłosić się do jednostki szpitalnej.

Część szpitali wciąż posiada preparaty antywirusowe, które trzeba przyjąć jak najszybciej. Leki te jednak się kończą. Niestety chyba przespaliśmy pewien czas. Powstawały w pandemii olbrzymie tak zwane szpitale tymczasowe. To było rozwiązanie bardzo kosztowne i bardzo mało efektywne. Po rozwiązaniu tych szpitali nie dostosowano istniejących, zwykłych szpitali do tego, żeby mogły obsługiwać pacjentów infekcyjnych. A umówmy się, to nie tylko koronawirus. Wśród wielu chorób epidemicznych, które niewątpliwie w tej chwili no krążą pośród nas społeczeństwa, jest grypa, pneumokoki. Nie wspominam już o gruźlicy, która pokazuje, że walka z nią wcale nie jest wygrana.

Czy w szpitalach jest widoczny wzrost ciężkich przypadków COVID-19?

Jestem ordynatorem oddziału wewnętrznego szpitala Świętej Elżbiety w Katowicach. Przyjmujemy również pacjentów, którzy są zainfekowani covidem i w moim szpitalu w tej chwili w czasie tej epidemii zgonów z powodu tej choroby na szczęście nie było. Być może dlatego, że jesteśmy ciągle jeszcze wyposażeni w pochodzące ze starych zapasów leki przeciwwirusowe. Poza tym byliśmy jednym z pierwszych szpitali covidowych i personel naszej placówki jest doskonale wyedukowany, co od pierwszego momentu takiej infekcji należy robić. Niestety, wielu pracowników po raz kolejny się zaraziło. Niektórzy drugi, inni trzeci raz. Jako personel medyczny stoimy na pierwszej linii frontu. Powinniśmy mieć więc możliwość zaszczepienia się preparatem chroniącym przed nowymi mutacjami. Owszem, jest podejście, że personel to ludzie młodzi, nieobciążeni, więc przechorują lekko, zyskają naturalne szczepienie. Problem w tym, że skutki choroby, w szczególności w obrębie tkanki płucnej, istnieją przy każdym zakażeniu, także wtedy, gdy przebieg choroby nie jest ciężki. Cenę za przeżycie zakażenia będziemy płacić jeszcze później przez wiele lat swojego życia.

na zdjęciu: Teren szpitala, zdjęcie ilustracyjne. fot. PAP/Andrzej Jackowski

Czytaj dalej:

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości